Król Ryszard III (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1924)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard III
Wydawca Wilhelm Zukerkandel
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Złoczów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.



SCENA PIERWSZA.
Tamże. Pokój w pałacu.
Wchodza: Król Edward, którego wprowadzają jako cho-

rego, Królowa Elżbieta, Dorset, Rivers, Hastings, Buckingham,

Grey i inni.

Król Edward. Tak, tak. — Otóżem dziś dobrze dnia użył,
Trwajcie w tej zgodzie, szlachetni parowie!
Codzień spodziewam się posłańca z wieścią,
Że mię zbawiciel mój już stąd wybawia:
Spokojnie duch mój uleci ku niebu.
Teraz, gdym między przyjaciółmi mymi
Święty przywrócił pokój tu na ziemi.
Lordzie Riversie i ty, lordzie Hastings,
Podajcie sobie dłonie, zbądźcie uraz,
Przysiążcie sobie wzajem miłość bratnią.
Rivers. Niebo mi świadkiem, że się w mojej duszy
Nie kryje żadna niechęć i dłoń moja
Stwierdza rzetelność uczuć mego serca.
Hastings. Tak niech mi dobrze się wiedzie, jak szczerze
Przysięgam na to samo, co lord Rivers!
Król Edward. Strzeżcie się stroić żart z waszego króla!
By was najwyższy król królów nie skarał
Za pokrywaną nieszczerość i kiedyś
Jednym przez drugich nie zgotował zgonu.
Hastings. Tak mi daj Boże szczęście, jak prawdziwą
Miłość przysięgam!
Rivers. A mnie tak, jak z serca
I z duszy lorda Hastingsa miłuję.
Król Edward. Małżonko, to się i do ciebie ściąga;
Do was, Dorsecie, Buckinghamie, także,
Byliście sobie wzajem nieprzyjaźni.

Miłuj Hastingsa, żono, a tymczasem
Podaj mu rękę do pocałowania:
Co zaś uczynisz, uczyń niezmyślenie.
Elżbieta. Lordzie Hastingsie, oto moja ręka;
Nieporozumień naszych pamięć będzie
Na zawsze w moim umyśle zatartą:
Tak mi dopomóż, Boże, mnie i moim!
Król Edward. Dorset, uściskaj go. — Hastingsie, pomnij
Kochać markiza.
Dorset. Ta zamiana uczuć
Nienaruszoną będzie z mojej strony:
Upewniam.
Hastings. Z mojej, upewniam, podobnież.
Ściska Dorseta.
Król Edward. Terazże, zacny Buckinghamie, przyłóż
I ty swą pieczęć do tego przymierza:
Uściśnij także krewnych mojej żony
I uszczęśliwij mię waszą jednością.
Buckingham do królowej. Jeśli Buckingham zwróci kiedykolwiek
Nienawiść swoją przeciw tobie, pani,
Jeśli nie będzie powinnie miłował
Ciebie i twoich, niech go Bóg ukarze
Tych nienawiścią, na których życzliwość
Najwięcej liczył! Wtenczas, gdy najbardziej
Przyjaznej ręki potrzebować będzie
I najpewniejszym będzie jej pomocy,
Niech ten, którego miał za przyjaciela,
Chytrym, przewrotnym okaże się zdrajcą!
Sprawcie to, nieba, jeśli moja miłość
Ku tobie, pani, i ku twoim schłodnie!
Ściska Riversa i innych.
Król Edward. Te twoje słowa, zacny Buckinghamie,
Krzepią, jak kordjał, chore serce moje.
Brak tylko brata naszego, Glostera,
Do podpisania tego aktu zgody.

Buckingham. W porę przybywa nasz szlachetny książę.
Wchodzi Gloster.
Gloster. Miłościwemu państwu me pokłony!
I wam, szlachetni parowie, dzień dobry!
Król Edward. Dobry, zaprawdę, bośmy w nim do skutku
Przywiedli, bracie, chrześcijańskie dzieło,
Zmieniając wojnę w mir, nienawiść w miłość,
Pomiędzy tymi wrzącymi niedawno,
Zagniewanymi na siebie lordami.
Gloster. Błogosławiony to trud, cny mój władco.
Jeśli ktokolwiek w tem dostojnem gronie
Ma mnie za wroga, jeślim nieświadomie
Lub w chwili gniewu zrobił coś takiego,
Co mogło zranić kogoś z tu obecnych,
To pragnę w godny, przyjacielski sposób
Z nim się pojednać. Żyć w zatargach, dla mnie
Równa się śmierci; nienawidzę tego,
I dbam o miłość wszystkich dobrych ludzi. —
Ciebie nasamprzód, miłościwa pani,
Błagam o szczery pokój, który zyskać
Staraniem będzie mojej wiernej służby;
Ciebie, szlachetny bracie, Buckinghamie,
Jeżeli kiedy istniał jaki rozdział
Pomiędzy nami — ciebie, lordzie Rivers —
Markizie Dorset i lordzie Grey, coście
Krzywo patrzyli na mnie, nie wiem za co;
I was, książęta, hrabiowie, lordowie,
Wszystkich was. Nic wiem, czy żyje gdzie Anglik,
Z którymby umysł mój był w rozdwojeniu
Bardziej, niż dziecko zrodzone tej nocy.
Dziękuję Bogu, że mi dał pokorę.
Królowa Elżbieta. Dzień ten świątecznym odtąd będzie dla nas
Daj Boże, aby na tem się skończyły
Wszelkie niesnaski! — Miłościwy panie,
Racz z pełna dzień ten uświęcić i powróć
Naszemu bratu Klarensowi łaskę.

Gloster. Jakto? Czyliżem na to moje serce
Przyniósł w ofierze, ażeby się ze mnie
Naigrawano, tu, wobec monarchy?
Któż o tem nie wie, że cny Klarens umarł?
Wszyscy cofają się przerażeni.
Krzywdzisz go pani, szydząc z jego cieniów.
Król Edward. Kto nie wie, że on umarł? kto wie raczej ?
Królowa Elibleta. O Boże! cóżto za świat!
Buckingham. Lordzie Dorset,
Czy ja wyglądam tak blado jak drudzy?
Dorset. Tak, mości książę, i niema nikogo
W tem zgromadzeniu, z któregoby twarzy
Rumiana barwa na tę wieść nie znikła.
Król Edward. Klarens nie żyje? Rozkaz był cofnięty.
Gloster. Tak, panie, ale biedak już był nie żył
Wskutek pierwszego waszego rozkazu:
Rozkaz ten poniósł skrzydlaty Merkury,
Kiedy tymczasem z jego odwołaniem
Wysłany został jakiś niedołęga,
Który w czas przybył na pogrzeb. Daj Boże,
Ażeby inni, mniej zacni i prawi,
Nie tyle bliscy krwią co krwawą myślą,
Na coś takiego nie zasługiwali,
Jak biedny Klarens, chociaż mimo tego
Swobodnie chodzą, wolni od podejrzeń.
Wchodzi Stanley.
Stanley. Łaski, o panie, w imię moich zasług!
Król Edward. O, daj mi pokój, proszę; dusza moja
Jest przepełniona smutkiem.
Stanley. Nie wprzód wstanę,
Aż mię łaskawy władca mój wysłucha.
Król Edward. Powiedzże w krótkich słowach, czego żądasz?
Stanley. Ułaskawienia mego sługi, który
Na śmierć zasłużył za to, że dziś zabił
Jakiegoś szaławiłę, dworzanina,
Co był poprzednio w służbie księcia Norfolk.

Król Edward. Mamże ustami temi, co wyrzekły
Smierć mego brata, ocalić slużalca?
Brat mój nie zabił nikogo, on tylko
Myślą wykroczył, a jednak za karę
Poniósł śmierć gorzką. Któż mię za nim prosił?
Kto u nóg moich klękał, gdym był w gniewie,
I do namysłu starał się mię skłonić?
Kto o braterstwie mówił, o miłości?
Kto mi powiedział, jak ten nieszczęśliwy
Zerwał był niegdyś z potężnym Warwikiem,
By za mnie walczyć? Kto mi to powiedział,
Jak on mi przyszedł w pomoc pod Tiuksbury,
Kiedy mię Oxford powalił, i rzekł mi:
»Kochany bracie, żyj i bądź nam królem!«
Kto mi powiedział, jak on, gdyśmy w polu
Leżeli marznąc, okrył mię swym płaszczem,
A sam, odziany lekko, prawie nagi,
Na ostre, nocne zimno się wystawił?
Wszystko to grzeszna, zwierzęca zaciekłość
Zatarła w mojej pamięci i nikt z was
Nie miał sumienia przypomnieć mi tego.
Ale gdy wasza czeladź po pjanemu
Zabije kogo, albo też uszkodzi
Drogi naszego Zbawiciela obraz,
Wtedy jesteście zaraz na kolanach,
Wołając: łaski! łaski! a ja muszę
Niesprawiedliwie czynić wam zadosyć.
Za moim bratem nikt przemówić nie chciał,
A ja, okrutny, sam do siebie także
Nie przemówiłem za nim. Najdumniejszy
Z pośród was był mu coś winien w swem życiu,
A nikt nic wstawił się za jego życiem.
Lękam się, aby Bóg nie pomścił tego
Na mnie i na was, na moich i waszych. —
Hastings, odprowadź mię. — Biedny Klarensie!
Wychodzą: Król, Królowa, Hastings, Rivers, Dorset i Grey.

Gloster. Takie to smutne skutki porywczości!
Uważaliście, jak krewni królowej
Pobledli, słysząc o śmierci Klarensa?
O, zawsze oni króla podszczuwali:
Bóg to odpłaci. Pójdżcie, milordowie,
Współczuciem naszem pocieszyć Edwarda.
Wychodzą wszyscy.



SCENA DRUGA.

Tamże.

Wchodzi Księżna York z synem i córką Klarensa.

Syn. Babuniu, powiedz, czy nasz ojciec umarł?
Księżna York. Nie, moje dziecię.
Córka. Dlaczegoż, babuniu,
Płaczesz i bijesz się w piersi i wołasz:.
»O mój Klarensie! o biedny mój synu!«
Syn. Dlaczego na nas spoglądasz tak smutnie,
I kiwasz głową i zwiesz nas biednemi,
Opuszczonemi sierotami, skoro
Nasz ojciec żyje?
Księżna York. Biedne, lube dzieci,
Błędnie mój smutek tłumaczycie sobie.
Ja ubolewam nad chorobą króla;
Martwi mię jego spodziewana strata,
A nie śmierć ojca waszego: stracony
Byłby żal nad tym, kogo się straciło.
Syn. A więc on umarł! przyznajesz, babuniu?
Stryj król jest temu winien; Bóg to pomści!
Modlić się będę do Niego gorąco,
Aby to sprawił: o nic, tylko o to.
Córka. O, i ja także.
Księżna York. Cicho, cicho, dzieci!
Król Edward kocha was, niewinne dusze.
W prostocie swojej nie możecie dociec,
Kto spowodował śmierć waszego ojca.

Syn. Możem, babuniu, możem, bo stryj Gloster
Mówił mi, że król, z namowy królowej,
Wymyślił bajki, aby go uwięzić.
A gdy to mówił stryj, łzy mu płynęły,
Wzdychał nademną i w twarz mię całował;
I mówił, żebym mu ufał jak ojcu,
A on mnie będzie kochał jak swe dziecko.
Księżna York. Że też fałsz może brać tak wdzięczną postać
I złość pokrywać taką larwą cnoty!
On jest mym synem, ach, na wstyd mój, synem;
Ale nie z moich piersi fałsz ten wyssał.
Syn. Babuniu, myślisz więc, że stryj udaje?
Księżna York. Tak, moje dziecko.
Syn. Nie pojmuję tego. —
Cóż to za hałas? czy słyszysz, babuniu?
Królowa Elżbieta wpada bez przytomności; za nią, Rivers i Dorset.
Królowa Elżbieta. Ach! któż mi wzbroni łkać i jęczeć teraz?
Los mój przeklinać i trawić się żalem?
Z czarną rozpaczą zostaje mi tylko
Sprzysiąc się teraz przeciw mojej duszy
I sobie samej być nieprzyjaciółką.
Księżna York. Do czego zmierza ta gwałtowna scena?
Królowa Elżbieta. Do osnowania tragicznego aktu:
Król, mój małżonek, syn twój, pani, umarł! —
Na co gałęziom róść, kiedy pień runął?
Czemu nie zwiędną liście, gdy sok uszedł?
Chcecie żyć jeszcze? Jęczcie! — Umrzeć? Śpieszcie!
Ażeby nasze ulotnione dusze
Mogły na chyżych skrzydłach dognać króla,
Lub jak posłuszne poddanki pójść za nim
Do jego nowych państw w przybytku wiecznym.
Księżna York. Ach! tyle w smutku twym mam współudziału,
Ile praw miałam do twego małżonka.
Opłakiwałam śmierć zacnego męża
I pocieszałam się widokiem jego
Żywych obrazów; aż oto odrazu

Złośliwa ręka śmierci zdruzgotała
Te dwa zwierciadła, w których się wspaniale
Królewskie jego rysy odbijały.
Teraz, za całą pociechę w tem życiu,
Jedno fałszywe szkło mi pozostaje,
W którem z boleścią widzę hańbę moją.
Tyś wdową wprawdzie, lecz jesteś i matką:
Pozostawiono ci pociechę z dzieci;
Mnie naprzód z objęć śmierć wydarła męża,
A potem z słabych rąk me dwie podpory:
Klarensa i Edwarda. O, zaprawdę,
Czując o tyle większy żal, mam powód
Do zagłuszenia twych jęków mojemi.
Syn. Ciotko, tyś po mym ojcu nie płakała;
Możemyż nasze łzy z twojemi złączyć?
Córka. Nie użaliłaś się nad sierotami,
To też twój wdowi płacz nie wzbudzi żalu.
Królowa Elżbieta. Niech mi do jęków nikt nie dopomaga;
Mam do nich w sobie żywiołu aż nadto.
Do moich oczu płyną wszelkie zdroje,
Tak, żebym mogła przy wpływie miesiąca
Wezbraną masą łez zalać świat cały.
O, mój małżonku! drogi mój Edwardzie!
Dzieci. O, drogi ojcze nasz! drogi Klarensie!
Księżna York. O, moi drodzy, Klarensie, Edwardzie!
Królowa Elżbieta. W Edwardzie był mój świat i już
go niema!
Dzieci. W Klarensie był nasz świat i już go niema!
Księżna York. W nich obu był mój świat i już ich
niema!
Królowa Elżbieta. Nie było nigdy wdowy tyle stratnej.
Dzieci. Nie było nigdy sierot tyle stratnych.
Księżna York. Nie było nigdy matki tyle stratnej.
Niestety! jam jest matką tych boleści:
Ich pojedynczy jest żal, mój ogólny,
Ona Edwarda płacze, i ja także;

Nie płacze ona Klarensa, ja płaczę;
Te dzieci płaczą Klarensa, ja także;
Nie płaczą one Edwarda, ja płaczę.
O! zlejcie na mnie we troje łzy wasze,
Na mnie w trójnasób ciosem przygniecioną.
Jam jest waszego smutku karmicielką,
Ja go utuczę skargami mojemi.
Dorset. Bądź mężną, droga matko: Bóg się gniewa,
Że sarkasz przeciw jego dopuszczeniu.
W rzeczach światowych zwą to niewdzięcznością,
Gdy się z ponurą niechęcią oddaje
Z rąk dobroczynnych zaciągnięte długi.
O! ileż więcej jest to niewdzięcznością
Powstawać w taki sposób przeciw niebu,
Za to, że od nas żąda powrócenia
Na czas nam danej królewskiej pożyczki.
Rivers. Pomnij, o pani, jako dobra matka,
O młodym księciu następcy, twym synu;
Poślij po niego niezwłocznie i daj go
Ukoronować. W nim twoja pociecha.
Utop żal w grobie zmarłego Edwarda,
A zaszczep radość na tronie żywego.
Wchodzą: Gloster, Buckingham, Stanley, Hastings i inni.
Gloster. Pociesz się, siostro, wszyscy mamy powód
Do utyskiwań nad zgaśnięciem gwiazdy,
Co nam świeciła, ale nikt nie może
Utyskiwaniem cierpień swych uleczyć. —
Przebacz mi, proszę, miłościwa matko,
Żem cię nie dostrzegł zaraz: na kolanach
Błagam cię kornie o błogosławieństwo.
Księżna York. Niech cię Bóg błogosławi i w pierś twoją
Wleje łagodność, miłość chrześcijańską,
Rzetelną wierność i uległość!
Gloster. Amen!
Na stronie.
I niech mi umrzeć da kościanym dziadkiem!

To ostateczny cel błogosławieństwa
Macierzyńskiego: dziwi mię to bardzo,
Że Jej Wysokość nic wspomniała o tem.
Buckingham. Smutni książęta, strapieni parowie,
Wspólnie to brzemię ciosu dźwigający,
Szczerą miłością zespólcież się teraz.
Gdyśmy stracili żniwo z tego króla,
Zbierać będziemy żniwo z jego syna.
Spójnię serc waszych, dawniej rozszczepionych,
Świeżo sklejoną i ujętą w fugi,
Troskliwie teraz pielęgnować trzeba.
Mnieby się wielce zdawało stosownem,
Sprowadzić zaraz pod małą eskortą
Młodego księcia z Ludlow do Londynu,
Aby na króla był koronowanym.
Rivers. Na co pod małą eskortą, milordzie?
Buckingham. Na to, milordzie, by poczet za wielki
Nie wzburzył żółci świeżo uśmierzonej,
Coby tem bardziej było niebezpiecznem,
Teraz, gdy państwo jeszcze jest bez steru:
Gdy każdy rumak jest panem wędzidła
I bieg kieruje, gdzie sam chce. Zarówno
Obawie złego, jak samemuż złemu,
Należy, mojem zdaniem, zapobiegać.
Gloster. Król zawarł przecie przymierze pomiędzy
Nami wszystkimi; co do mnie, obstaję
Przy tym układzie i wierny mu jestem.
Rivers. Tak i ja, tak też, spodziewam się, wszyscy:
Ponieważ jednak ono jeszcze świeże,
Wypada przeto unikać wszystkiego,
Coby je mogło zerwać, a to właśnie
Mogłaby zrządzić wielka asystencja.
Uważam przeto, tak jak lord Buckingham,
Za najwłaściwsze, by królewicz przybył
Z małym orszakiem.
Hastings. I ja to powiadam.

Gloster. Niechże tak pędzie. Idźmyż się naradzić,
Kto ma do Ludlow zostać wyprawionym.
Królowo, i wy, matko, wszak wam wola
Głosować także w tym ważnym przedmiocie.
Wychodzą wszyscy prócz Buckinghama i Glosteru.
Buckingham. Kto bądź pojedzie po księcia następcę,
Na miłość boską, my nie siedźmy w miejscu,
Bobym utracił wyborną sposobność
Do kroku naprzód w wiadomym zamiarze.
To jest do usunięcia chciwych władzy
Krewnych królowej od osoby księcia.
Gloster. O ty, mój alter ego! ty, mój sejmie!
Moja wyrocznio! kochany kuzynku!
Jak dziecko daję ci się powodować:
Do Ludlow zatem! nie zostaniem z tyłu.
Wychodzą.



SCENA TRZECIA.

Ulica.
Wchodzi dwóch Obywateli z przeciwnych stron.


Pierwszy obywatel. Dzień dobry! dokąd tak śpieszno,
sąsiedzie?
Drugi obywatel. Doprawdy, nie wiem sam. Czy wiesz
nowinę?
Pierwszy obywatel. Wiem, wiem: król Edward umarł.
Drugi obywatel. Na poczciwość,
Zła to nowina! rzadko słyszeć lepszą,
Będzież to znowu na świecie jak w garnku!
Aż strach pomyśleć.
Wchodzi trzeci obywatel.
Trzeci obywatel. Bóg z wami, sąsiedzi!
Pierwszy obywatel. Dobry dzień!
Trzeci obywatel. Czy się sprawdza wieść o śmierci
Dobrego króla Edwarda?
Drugi obywatel. Niestety!
Zbyt jest prawdziwą, Boże, bądź miłościw!

Trzeci obywatel. Burzliwe czasy nas czekają.
Pierwszy obywatel. Czemu?
 Przy łasce bożej syn jego tron zajmie.
Trzeci obywatel. Biada krajowi, w którym dziecko rządzi.
Drugi obywatel. On daje rządów niepłonną nadzieję,
Iż póki będzie małoletnim, rada
W jego zastępstwie, a gdy do lat dojdzie,
On sam naówczas dobrze rządzić będzie.
Pierwszy obywatel. Tak było z państwem, kiedy Henryk szósty
Koronowany był w Paryżu, mając
Dziewięć miesięcy.
Trzeci obywatel. Czy było tak samo?
Nie, przyjaciele; Bóg to wie najlepiej!
Państwo naówczas miało siła mężów
W sztuce rządzenia biegłych, i król Henryk
Cnotliwych stryjów miał opiekunami.
Pierwszy obywatel.Ten ma nie tylko stryjów, lecz i wujów.
Trzeci obywatel. Niechajby lepiej miał li tylko stryjów,
Albo niechajby stryjów nie miał wcale;
Bo żądza, żeby stać najbliżej tronu,
Może nam wszystkim zbliska się dać uczuć,
Jeżeli temu Bóg nie zapobiegnie.
Oj, niebezpieczny jest ten książę Gloster;
Królowej bracia i synowie dumni
Gdyby rządzeni byli, miasto rządzić,
Chory kraj mógłby krzepić się jak wprzódy.
Pierwszy obywatel. Ejże! dlaczegoż przypuszczać najgorsze
Jeszcze się wszystko na dobre odmieni.
Trzeci obywatel. Gdy chmury widać, mądrzy płaszcz wdziewają;
Gdy liść opada, znać, że zima bliska;
Gdy słońce zajdzie, komuż noc jest dziwem?
Niewczesne burze zwiastują drożyznę.
Wszystko pójść jeszcze może dobrze, prawda;
Ale jeżeli Bóg tak pokieruje,
To jego łaska będzie iście większą,
Niż zasługujem i ja się spodziewam.

Drugi obywatel. W istocie, wszystkich serca są w obawie :
Z kim bądź się zdybiesz, na każdego twarzy
Widzisz niepokój i znamiona trwogi.
Trzeci obywatel. Tak zawsze bywa, bracie, w dniach
przesileń ;
Człowiek za bożem natchnieniem przeczuwa
Niebezpieczeństwo grożące. Wszak woda
Wzbiera, widzimy, przed nawalną burzą.
Ale zostawmy to Bogu. Gdzież waszmość?
Pierwszy i drugi obywatel. Idę na sądy.
Trzeci obywatel. I ja; idźmyż razem.
Wychodzą.



SCENA CZWARTA.

Pokój w pałacu.

Wchodzą: arcybiskup York, miody książę York, królowa Elżbieta i księżna York.


Arcybiskup. Noc tę przepędzić mieli w Stony-Stratford,
Dzisiaj w Northampton mają przenocować,
A jutro albo pojutrze tu stanąć.
Księżna York. Serdecznie pragnę go ujrzeć: od czasu
Jak go widziałam, musiał podróść znacznie.
Królowa Elżbieta. Mało podobno ; o ile słyszałam,
Mój syn York prawie go przerósł.
Książę York. Tak, matko ;
Ale wolałbym, żeby tak nie było.
Księżna York. Dlaczego ? dobrze to przecie iść w górę.
Książę York. Razu jednego, gdyśmy wieczerzali,
Napomknął o tem wuj Rivers, że szybciej
Niż mój brat rosnę. Tak, tak — rzekł stryj Gloster:
Krzew, mały wonny szybko rośnie płonny.
Odtąd wolałbym róść powolniej, skoro
Chwast pędzi a kwiat krzewi się niesporo.
Księżna York. Zaprawdę, owo przysłowie, mój wnuku,
Któreć stryj Gloster przytoczył, do niego

Wcale nie może być zastosowane.
On za lat młodych tak licho wyglądał,
Rósł tak leniwie i tak późno dorósł,
Że gdyby w owem zdaniu była prawda,
Toby świat z niego musiał mieć pociechę.
Arcybiskup. Tak też jest, pani, niema wątpliwości.
Księżna York. Pragnę, i dałby Bóg, aby tak było;
Ale pozwólcie o tem matce wątpić.
Książę York. Na honor, gdybym się był zastanowił,
Byłbym był panu stryjowi mógł przyciąć
Z powodu jego wzrostu, i to lepiej,
Niż on mi przyciął z powodu mojego.
Księżna York. Jakto, mój chłopcze ? Cóżbyś był powiedział ?
Książę York. Mówią, babuniu, że stryj rósł tak prędko,
Iż, parę godzin wieku mając, chrupał
Skórki od chleba; jam do trzech lat nie miał
Jednego zęba — byłbym mu był dogryzł.
Księżna York. Proszę cię, luby Yorku, skąd wiesz o tem ?
Książę York. Od jego mamki, kochana babuniu.
Księżna York. Ta już nic żyła, gdyś ty się urodził.
Książę York. Kiedy nie od niej, to nie wiem od kogo.
Królowa Elżbieta. Niesforny chłopiec! Milcz za bystry
jesteś.
Arcybiskup. Nie gniewaj się nań, miłościwa pani.
To jeszcze dziecko.
Królowa Elżbieta. Mury mają uszy.
Wchodzi Goniec.
Arcybiskup. Oto posłaniec. — Jakież wieści ?
Goniec. Takie,
Że mi z przykrością przychodzi je podać.
Królowa Elżbieta. Jak się ma młody książę ?
Goniec. Zdrów jest, pani,
Jak najzupełniej.
Arcybiskup. Cóż się złego stało?
Goniec. Lord Rivers i lord Grey, a wespół z nimi

Sir Tomasz Wogan zostali wysłani
Do Pomfret, jako więźnie.
Królowa Elżbieta. Kto ich wysłał?
Goniec. Możni książęta Gloster i Buckingham.
Królowa Elżbieta. Za jaką winę?
Goniec. Wszystko, czegom świadom,
Już powiedziałem; dlaczego i za co
Ci cni lordowie są aresztowani,
To mi jest obcem, miłościwa pani.
Królowa Elżbieta. Ha! widzę domu mojego upadek:
Tygrys pochwycił młodego jelonka!
Butna tyranja zaczyna szturmować
Do spokojnego, niewinnego tronu.
Witaj, zniszczenie, krwi, mordzie i rzezi!
Widzę już, jakby na mapie, ten koniec.
Księżna York. Przeklęte, zmierzłe dni domowych niezgód!
Ileż was oko moje już widziało!
Mąż mój położył życie za koronę;
Synami mymi los miotał, mnie niosąc
Radość lub boleść, im korzyść lub straty.
Aż oto kiedy się usadowili,
Gdy burza waśni przeszła, oni sami,
Samiż zwycięzcy, na zdobytem polu,
Wszczynają z sobą wojnę: brat na brata.
Krew na krew godzi, jedni i ciż sami
Na jednych i tych samych. — O, potworna,
Zapamiętała zawiści, raz przecie
Skończ swe zamachy, lub pozwól mi umrzeć,
Ażebym więcej na śmierć nie patrzała.
Królowa Elżbieta. Pójdź, synu, schronim się na święte miejsce.
Żegnam cię, pani.
Księżna York. I ja pójdę z wami.
Królowa Elżbieta. Wam nic nie grozi, pani.
Arcybiskup. Idź, królowo;
Zabierz ze sobą skarb i wszystko mienie.
Co się mnie tyczy, składam w ręce Waszej

Królewskiej Mości koronę i pieczęć.
Tak niech mi dobrze się dzieje, jak pragnę
Wszelkiego dobra dla ciebie i twoich!
Idźmy, powiodę was na święte miejsce.
Wychodzą wszyscy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.