Król Piast/Tom I/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom I
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Kondeuszowi zawczasu tryumfowali, tak się zdawało zapewnionem zwycięztwo. Książe Lotaryngski, którego poseł niewiele miał do rozdania pieniędzy, sypał obietnicami, wkradał się wieczorami do jeżdżących na dwu stołkach przyjaciół, ale z każdym dniem mniéj miał nadziei aby mu się potężnego współzawodnika zwalczyć udało.
Pomijając to że Vice-Rex ksiądz Prymas, który mówił głośno że mu szło tylko o pana wiarę świętą katolicką w sercu mającego — dawno był dla Kondeusza pozyskalnym, wszyscy dostojniejsi z nim trzymali.
Michała Tomasza Wiśniowieckiego, którego podkanclerzy zalecał, nikt nawet za kandydata nie liczył.
Cała ta gałęź dawnego jagielońskiego rodu, zdawała się fatalnością jakąś na uschnięcie przeznaczoną. Nie zbywało jéj na ludziach, ale nie miała szczęścia. Najlepszym tego dowodem był niedawno zmarły Jeremi, jednym jeden wódz który umiał kozaków gromić, i wrazić im trwogę, — mąż wielkiéj cnoty, powagi, surowości obyczaju, poświęcenia bez granic — zmarły bez zasłużonéj buławy, odarty z ogromnych posiadłości na Rusi, licho za ofiary wynagrodzony, zapłacony niewdzięcznością — który po sobie zostawił rodzinę prawie w ubóztwie. Syna na łasce dworu wychowującego się, wdowę łaską Lubomirskich i Zamojskich utrzymującą się w bardzo skromnym bycie.
Życiem ofiarnem ów Jeremi, o którym powiadano: calamitas patriae lamentatio Jeremiae — zarobił sobie tylko jedno — zazdrosnych i nieprzyjaciół.
Rycerstwo miłowało go i cenić umiało, bo go widziało na czele swojem nietylko wodzem ale żołnierzem, często bez zbroi, w prostym kaftanie rzucającym się na nieprzyjaciela.
Jako wódz miał on szczęście wielkie, jako człowiek obudzał zawiść i niechęci. Prawda że ani dworactwem, ani pochlebstwy serc sobie nie pozyskiwał. Był to mąż niezłomny... Jan Kaźmierz, którego jątrzono przeciwko niemu, poznawszy go lepiéj, już serce swe skłaniał, gdy przestrzeżono go, że Wiśniowiecki mu hetmaniąc, całą sławę i zasługę zwycięztw odbierze.
Wszystko czem go los dotknął, przeniósłszy ze stoicyzmem wielkiéj duszy, Jeremi boleć tylko musiał nad losem syna, który na łasce ludzi odumierał...
Opiekowano się nim dla tego wielkiego wspomnienia ojca... Książe Karol brat króla, królowa Marja Ludwika czuwali nad nim... na ostatek miał świętą niewiastę, matkę, w któréj żyłach płynęła krew wielkiego hetmana i kanclerza Zamojskiego.
Wychowanie domowe, nie starczyło dla dziedzica wielkiego imienia, młodego Michała wyprawiono za granicę, umieszczono go na cesarskim dworze. Opiekunowie więcéj nadewszystko dbali o to, aby mu nadać tę ogładę, polor, znajomość języków, umiejętność znalezienia się na dworze i wśród najwyższych stref społecznych — która książęciu z domu panującego niegdyś, była potrzebną.
Michał też, żywy, pojętny, ale razem łagodny i łatwy — dał z siebie uczynić co chciano. Stał się jednym z najprzyjemniejszych młodzieńców swojego czasu, i powierzchowność jego na najświetniejszym dworze mogła być pożądaną.
Kilku językami mówił z wprawą i łatwością, lubił i umiał się ubierać ze smakiem, którego mu zazdroszczono, jednał sobie serca grzecznością wyszukaną, najlepszego tonu...
Rozumie się, iż wszystko to, czego wymagało wówczas wychowanie panicza, przyswoił sobie w wysokim stopniu. Doskonały jeździec, władający również zręcznie szpadą i pistoletem — nikomu się nie dał w tych ćwiczeniach wyprzedzić.
Lecz... wszystko to, co go czyniło najmilszym z młodzieży na dworze Cesarza, co w kraju odznaczało go pomiędzy arystokracją polsko-litewską, ta powłoka jasna i piękna — nie wiadomo co kryła...
Michał nie odznaczał się niczem najsilniejszem, nie ciągnęło go nic, ani rycerstwo, ani nauka, ani nawet zajęcia urzędowe, które stopniami do wyższych dostojeństw prowadziły. Był to człowiek spokojny, zrezygnowany, pobożnością matki nauczony nie żądać wiele od przyszłości, losem ojca rozczarowany i nie spodziewający się od przeznaczeń nic więcéj może nad połączenie z jakim domem możnym, który by go wyzwolił z położenia w sprzeczności z imieniem i spadkiem po przodkach.
Czasu zbliżającéj się elekcji, która napełniła stolicę rodzinami możnemi, kwiatem arystokracji ówczesnéj, matka księcia Michała przybyła także do Warszawy z synem, i mieściła się w starym dworze przy Miodowéj przecznicy.
W owych czasach, gdy po przeniesieniu stolicy do miasta Sejmowego Warszawy, w początkach panowania Władysława IV, wszyscy panowie zakupywać zaczęli place, aby się około dworu skupić, gdy powstawały przepyszne pałace Kazanowskich i Ossolińskich, Wiśniowieccy też nabyli mieszczańską własność z placem, na któréj po pańsku budować się mieli. Przyszły potem ciężkie czasy, utrata owych dóbr na Rusi, które stanowiły całe mienie Jeremiego i dwór, w pierwszych czasach po nabyciu trochę zagospodarowany pozostał już takim, jakim go ruina znalazła...
Nie był wszakże tak opuszczonym i nędznym, aby wdowa po Jeremim i syn jéj mieścić się tu i niewielu przyjaciół i krewnych przyjmować nie mogli. Nie było wprawdzie ani sal ze sztukaterją złoconą, ani kolumn marmurowych, ani tych posągów z bronzu i marmuru, któremi przed wojną szwedzką i przed spustoszeniem Radziejowskiego, odznaczał się ów sławny pałac Kazanowskich — ale komnaty ze staroświecka były urządzone po pańsku. Ściany okrywały obicia jedwabne i skórzane, sprzęt był rzeźbiony, stare kobierce wschodnie wyścielały podłogi.
Tu Gryzelda Wiśniowiecka spędzała ciche godziny wdowiego życia, niekiedy rozjaśnione przybyciem córki lub syna. Zubożenie nie odejmowało domowi Korybutowiczów blasku ich krwi należnego. Byli to zawsze potomkowie Jagiellonów niewątpliwi, gdy inne rody książęce wiodły się albo od książąt ruskich, lub od gałęzi, których pochodzenie było wątpliwem i niejasnem...
Życie w tym dworku nizkim, przy bardzo nielicznéj usłudze, szczupłéj liczbie koni, zupełnem pozbawieniu tego co świetniéj występować pozwalało — nie mogło zaspokoić młodego Wiśniowieckiego, który lubił wytworność, potrzebował dla towarzystwa, w którem bywał stroić się i ukazywać świeżo... Ofiary matki, pomoc Lubomirskich zaledwie starczyły na najskromniejsze utrzymanie się godne imienia... Ale przez tę elegancją obrachowaną ściśle, widać było niedostatek... Dwór i dworzanie Sobieskiego, Paców, Potockich, a nawet mniéj znacznych rodzin gasiły i na szary kąt spychały księcia Michała. Trzeba to było znosić z pogodną twarzą, aby nie dać poznać jak bolało...
Przyszłość, starania szwagra Lubomirskiego obiecywały to zmienić.
Tymczasem nic skromniejszego wśród pańskiego świata nie było nad dwór i służbę księżnéj Gryzeldy... Ona tylko sama wielką powagą męczennicy obudzała poszanowanie...
Zresztą wszystko to było resztkami przeszłości, barwy sług wytarte, kolebki których sztuczne ich deszcze spłukały i wyblakowało słońce, sienniki stare, służba siwa... a że cała ona prawie pochodziła z Rusi, miała znamię jakieś ukrainne i kozacze. Gdy po innych dworach i pałacach życie płynęło prądem podbudzonym aż ku płochości — na galanterji, zabawach, muzyce, tańcach... i czytaniu romansów francuskich, tu panowała cisza niemal klasztorna, pustka jaka otacza zawsze niemal nawet najczcigodniejszą ruinę.
Ludzie się nigdy nie cisną ku mogiłom, zwracają się ku życiu... a jeżeli ich obowiązek napędzi ku nim, nie trwają długo. Księżnie Gryzeldzie przychodzili się wszyscy pokłonić, ale nikt tu nie bawił długo. Młodzież odwiedzała księcia Michała, ale się nie zasiadała u niego — tęskno tu było i smutno.
Oprócz młodziuchnéj panienki z rodziny Zebrzydowskich, spowinowaconéj z Zamojskiemi i staruszki ochmistrzyni z lepszych czasów, księżna nie miała przy sobie nikogo.
Zebrzydowska — rodem i imieniem należała do tego możnego domu, którego potomek za Rokosz zapłacił Kalwarją imię jego noszącą — ale sierotką była ubogą, w dzieciństwie wzięta przez księżnę i stała się dla niéj jakby własną córką, gdy jéj zabrakło za mąż wydanéj. Obie one przywiązały się do siebie, nawykły być razem i w myśli nawet nie przypuszczały, aby się kiedy rozłączyć mogły. Helena, którą przybrana matka zwała poufale Helą, była bardzo pięknem dziewczęciem, ale sieroctwo własne i to obcowanie z poważną, smutną, pobożną wojewodziną uczyniło ją zawczasu dojrzałą i odebrało jéj wdzięk naiwny młodości. Świeża, młoda na wejrzenie, — w obejściu się, ruchach, mowie miała coś nad wiek swój poważnego, zapożyczonego od księżnéj. Obcując z nią, mimowoli przejęła jéj cały obyczaj, — i rzadko kiedy po ustach Heli prześliznął się uśmieszek; nie znała pragnienia zabaw, nie była ciekawą ani ludzi, ani świata. Nie mówiąc jéj nic o tem ks. Gryzelda myślała, że stworzoną była na zakonnicę. Obie one były bardzo pobożne — a jednakże nie w ten sposób jak inne... Księżna czytała więcéj niż się modliła, a ściśle dopełniając religijnych obowiązków, do drobnostek nie przywiązywała wagi zbytecznéj:
Z domu dziada wyniosła przekonanie, iż tolerancja była powinnością miłości chrześciańskiéj — nie wahała się też obcować z dysydentami, których w innych domach naówczas przyjmować się wzdragano.
Wychowana przez księżnę, Hela Zebrzydowska była odmłodzonym jéj wizerunkiem. Skromna i cicha, choć swéj przybranéj matce, któréj wychowanie było bardzo staranne i niemal męzkie, winna była i umiejętność kilku języków i zamiłowanie w czytaniu i oswojeniu się z zadaniami, które nie wchodziły w zakres kobiecéj działalności — nie wydawała się z tem, była skromną i w ogóle milczącą...
O lat dziesięć prawie młodsza od księcia Michała, naprzód lubiona przez niego jak miła dziecina, zwolna dorosła do stosunków ukochanéj siostry, istoty sympatycznéj, do życia mu potrzebnéj. Z natury swéj dosyć zamknięty, nie zwierzający się łatwo, smutny książę Michał przed matką tylko i przed Helą mógł otworzyć serce i wyspowiadać się z myśli. One jedne go rozumiały...
A Hela! — rosnąć tak z oczyma wlepionemi w tego tęsknotą obleczonego, pięknego, poważnego młodzieńca, przywiązując się do niego bratersko naprzód, w końcu całem sercem, duszą, sama niewiedząc jakiem uczuciem zapłonęła dla niego. Nie rozbierała ona téj miłości swéj, ani się w niéj domyślała namiętności, gdyż w jéj uspokojonéj duszyczce, — żadne uczucie dotąd nie przechodziło do tego stanu wrzenia... namiętność była jéj nieznaną.
Księżna ani się domyślała, ani przypuszczała żeby miedzy tem przybranem rodzeństwem, więcéj coś nad miłość siostry dla brata powstać mogła.
Tymczasem książe Michał, który był młodym, czuł potrzebę kochania: w towarzystwie, w którem się obracał płoche tylko miłostki spotykał, w jednéj Heli widział ideał kobiety, któraby szczęście dać mogła... Nigdy jednak ani myślał, ani przypuszczał, aby uboga kuzynka mogła go pokochać, albo on się w niéj wedle pojęć ówczesnych tego świata, w którym się obracał rozmiłować jak Koloander i t. p.
Smutną przyszłość własną miał przed oczyma, bo nieraz Lubomirski, czasem książę Dymitr mówili mu o niéj. Potrzebował się ożenić bogato dla podniesienia rodziny, szukano mu téj narzeczonéj, a że rodem stał na równi z najwyżéj położonemi, miał prawo sięgnąć wysoko... Wychowanie nader wykwintne, powierzchowność bardzo miła, choć na one czasy, nieco sztywna — naostatek umysł wykształcony, a życie surowe zalecały go najwybredniejszym.
Ale matka nie chciała się spieszyć z ożenieniem syna.
Książe Michał, który mało miał przyjaciół męzkich, bo młodzież odstręczała jego powaga i ubóztwo, — gdy powracał do domu, po zdaniu sprawy matce z tego na czém spędził ranek, — poufaléj potem wywnętrzał się przed Helą z tego co widział i słyszał.
Było to dla niego potrzebą, a piękna kuzynka słuchała z zajęciem opowiadań nawet o toaletach paryzkich księżnéj Radziwiłłowéj i pani marszałkowéj Sobieskiéj.
Ostatniéj — nie lubiła księżna Gryzelda i wcale się z tem w kółku swojem nie taiła. Był to wstręt zarazem instynktowy i oparty na tem co słyszała i wiedziała o téj wychowanicy Maryi Ludwiki.
Przypisywano jéj tęż wygórowaną ambicję, ale daleko śmielsze, niemal zuchwałe dobijanie się majątku i znaczenia. Wyjście za mąż za starego Zamojskiego, mimo naówczas już rozpoczętych miłostek z pięknym Sobieskim, pożycie z nim, o którem się różnie wyrażano, potem powtórne śluby — zaplątanie w intrygi Kondeuszowskie, panowanie samo ułudne nad rozmiłowanym mężem, a zalotność uderzająca w obejściu się z innemi — nie czyniły ją surowéj księżnie sympatyczną; ale sąd bezwzględny, potępienie — nie wyszło nigdy z ust księżnéj. — Gdy mówiono o przepięknéj, czarującéj marszałkowéj — milczała. To było jedyną oznaką, że mówić na jéj pochwałę nic nie mogła lub niechciała. Zmuszona, chwaliła zwykle tylko wielki smak w strojach, któremi się piękna Marja odznaczała... Książe Michał, który ją widywał i spotykał często, nie był też zachwycony pięknością, nie osłaniającą i nie zaślepiającą na charakter téj Armidy, żywy do zbytku, despotyczny, kapryśny, chciwy panowania.
Była to jedna z najgorliwszych stronniczek Kondeusza, o któréj powiadano, że wszystko prowadziła, a męża miała tylko dla spełniania swych rozkazów.
W dworku księżnéj Gryzeldy była ona prawie nie widywanym gościem.
Przyjemności w towarzystwie smutnéj wdowy, żywa wesoła pani znaleźć nie mogła, a wpływu ani pomocy od Wiśniowieckich się nie spodziewała. Zdala spoglądała czasem na pięknego księcia Michała, którego strój francuzki się jéj podobał — ale nie wabiła go ku sobie. Na nic się jéj przydać nie mógł.
Marszałek Sobieski nie miał też czasu i sposobności zbliżania się do rodziny nieboszczyka Jeremiego, z którym młodziuchny jeszcze walczył nieraz w jednem polu. Nie było naówczas czynniejszego, więcéj zaprzątnionego, poruszającego się żywiéj człowieka nad niego... Wybór Kondeusza, do którego pomagał Prymasowi i żonie całą duszą, sprawy wojskowe, które go pociągały i zajmowały, starania o majętności, które na bardzo wystawne życie nie starczały — tak czas zapełniały Sobieskiemu, iż zdawał się nieustannie spieszyć i ledwie módz wszystkiemu wydołać.
Wśród tego zamętu, który elekcją przygotowywał i poprzedzał, książe Michał grał rolę bierną. Matka nie chciała, aby się zupełnie usunął był bezczynnym. Lubomirski życzył go też mieć przy sobie — ale on sam, — skazany niezamożnością swą na stanowisko bardzo podrzędne — nużył się tem poruszaniem bez myśli i ochoty.
Wybór nowego pana, dość był obojętnym księżnéj matce, — uważano tu Kondeusza jako na pewno już przeznaczonego do korony, — Lotaryngski i hamburgski krzątali się jeszcze, jak sądzono — nadaremnie... Posłowie tych kandydatów urzędowi i nieumocowani, zabiegali wszyscy jednając sobie przyjaciół, książe Michał miał imię piękne, lotaryngski więc i hamburgski zbliżyli się do niego, aże naówczas tak było w obyczaju kupować głosy, iż nikt z tego nie czynił tajemnicy, hr. Chavagnac ośmielił się małym datkiem pozyskać sobie księcia Michała.
Książe bardzo dobrze wiedział, że się tego mógł spodziewać, nie mniéj jednak mocno się zmięszał. Chavagnac widząc to usiłował go przekonać, że obyczaj był tak przyjęty, tak jawny — tak nikomu krzywdy nie czyniący, iż odmowa znaczyłaby chyba wypowiedzenie wojny. Zręczny francuz zmusił niemal do przyjęcia ofiary.
Powróciwszy z nią tego dnia do domu, książe Michał nie miał odwagi przyznać się matce, ale naprzód poskarżył przed Helą, któréj rumieniec nagły mógł zaświadczyć jak przykro jéj było się o tem dowiedzieć.
Załamała białe rączki, oczy jéj po chwili zaszły łzami.
— A! zawołała — i ty wziąłeś?!
— Musiałem — odparł kwaśno książe Michał — inaczéj bym sobie nieprzyjaciela w nim zrobił. — Powiedział mi wręcz, że gdy Hetmanowie, Marszałkowie, Prymas ofiary przyjmują, które żadną tajemnicą nie są — ja nie mogę odtrącić... datku, który niemal stał się obowiązkowym.
Hela milczała.
— Księżnie — rzekła cicho — chyba lepiéj o tem nie wspominać — gdy Sobieski, Lubomirscy, Potoccy przyjmują może to wcale im nie uwłaczać — choć dla mnie wydaje się dziwnem — są bogaci, ale my... ale my... ale ty...
Spuściła niekończąc oczy...
— Jest to rodzaj zobowiązania się i zaprzedania — dodała — cóż gdy potem sumienie nie dozwoli popierać kandydata?
— Chavagnac mi to tłumaczył, że do niczego więcéj obowiązanym nie jestem, oprócz że przeszkadzać nie będę — dodał książe Michał. — Jest to dla mnie rzecz nader łatwa, bo ani pomódz, ani zaszkodzić, gdybym chciał — niepotrafię.
Uśmiechnął się smutnie...
— Zresztą — rzekł po małym przestanku z twarzą, która się rozjaśniać zaczęła — maleńki ten przypływ do mojego szczupłego skarbca, jest bardzo pożądanym. Miałem wielką, wielką ochotę i potrzebę sprowadzić sobie ubranie z Paryża wprost... a było mi trudno... mam nawet zręczność...
— Wiem, że to słabość twoja — odezwała się cicho Hela — ale w twym wieku i przy stosunkach, ciągle zmuszających bywać w tym eleganckim świecie...
Książe Michał westchnął.
— Na cesarskim dworze nawykłem do tego — odezwał się... tłumacząc.
— A!! — odparła wesoło Hela — wiem od księżnéj, że od małego chłopięcia miałeś to upodobanie w wytwornych sukienkach i ładnych gałgankach... Co to za smutna rzecz, że wszystko tak drogie...
Książe Michał brał przedmiot rozmowy bardzo na serjo i dodał przejęty nim.
— A tu, u nas, w kraju, ani w Krakowie, ani w Warszawie sukni francuzkiéj, choćby podług najlepszego wzoru, nie potrafią tak uszyć, ażeby pochodzenia nie zdradzała. To co przychodzi z Paryża nosi na sobie takie piętno smaku i elegancji, że niepodobna się nie zachwycać — człowiek inaczéj wygląda w tym stroju...
Hela słuchała z oczyma smutnie jakoś spuszczonemi, jak gdyby przykro jéj było téj słabości kuzyna, zeznanie z własnych ust jego, powtórzone usłyszeć.
Książe Michał zaś z taką naiwnością mówił o stroju, który lubił, jakby w upodobaniu jego nie widział nic ani dziwnego, ani mężczyźnie uwłaczającego.
Zwolna dobył z kieszeni rulon złota... i podsunął go ku Heli.
— Ty pewnie także potrzebujesz — odezwał się — podzielę się z tobą chętnie.
Z niezmierną żywością, prawie przestraszona Zebrzydowska odepchnęła rulon, który się potoczył do rąk księcia Michała.
— Ja!! — zawołała — ja! ale ja mam wszystkiego z łaski księżnéj aż do zbytku! Na cóż bym ja pieniędzy potrzebować mogła!
— Ty bo najmniejszéj wagi nie przywiązujesz do ubrania — z pewnym rodzajem wymówki począł książe Michał, a jednak... ubranie, szczególniéj dla kobiety.
Hela się uśmiechnęła.
— Tak, rzekła, są panie które nic nie robią tylko się rozbierają i ubierają i o niczem nie myślą oprócz stroju, ale ja do tego bractwa nie należę.
— Na czele tych pań co się ubierać umieją — odezwał się Michał, stoi marszałkowa Sobieska. Gasi ona wszystkie inne swemi strojami paryzkiemi.
— No, i pięknością, — wtrąciła Hela, a gdyby jeszcze miała choć trochę wdzięku i uroku!... ale właśnie na tych jéj zbywa... Jest w téj pięknéj twarzy coś tak ostrego, że się jéj obawiać prędzéj można, niż rozmiłować.
— Przypomina obejściem się nieboszczkę królowę — dodał Michał.
— Z tą różnicą — szepnęła Hela że tamta, o wiele milszą być umiała gdy chciała.
Zadumany tém Michał zdawał się już rozmyślać o paryzkich sukniach, które chciał sprowadzić. Była to dla niego najważniejsza sprawa w téj chwili. Hela odgadywała z łatwością co go tak zaprzątało. Książe Michał rozrachowywał zapewne koszta tego odświeżenia swéj garderoby, gdy powolnym krokiem weszła księżna matka, a rulon zniknął w ręku księcia — który ją przyspieszył powitać z poszanowaniem.
Pomimo nadzwyczaj skromnego wdowiego, czarnego stroju — którego małżonka niegdyś sławnego Jeremiego niezrzucała — była to postać majestatycznéj powagi, a mimowolnie nakazująca poszanowanie. Na lekko pomarszczonem licu, wyrazistem, ale nie pięknem, leżał niezamącony niczem spokój chrześciański, chociaż boleść się przez niego przebijała. Siwe włosy otaczały oblicze zwiędłe, pełne jeszcze energji i życia.
Zobaczywszy syna, uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła rękę, a pocałowała go w głowę.
— Helo kochana, rzekła — niewiem czy Michał jadł śniadanie. Młody jest i potrzebuje więcéj niż ja, a nawet więcéj niż ty, choć młodszą jesteś od niego, — jest mężczyzną, musi być czynnym.
Gdzież dziś? dodała pytająco.
Książe Michał zamyślił się nieco, jakby chciał sobie przypomnieć dnia program.
— Zawsze toż samo, rzekł, książę Prymas jest w mieście, mieszka u OO. Jezuitów, obok ś. Jana, muszę być u niego, potem tuż blizko wstąpię do Lubomirskich, a daléj — niewiem prawdziwie. Pociągną mnie zapewne z sobą.
— Choćbyś się miał znudzić i zmęczyć — dodała matka siadając przy stole na podsuniętym jéj przez Helę z pomocą syna krześle — potrzeba się pokazywać wszędzie — nie dać o sobie zapomnieć, aż nadto jesteś cichy i skromny.
Książe Michał spuścił oczy, nie chciał powiedzieć matce co myślał, że nie wszędzie się mógł pokazywać bo go lada półpanek bez imienia, lub świeżo wyszlachcony cudem albo przywilejem cesarskim kupiec królewski mógł dworem, strojem i wystąpieniem zaćmić.
Szczególniéj tych bogatych dorobkiewiczów, urosłych z frymarku złemi pieniędzmi na szlązku bitemi, uprowadzonemi do polski, krakowski rynek i krakowska szlachta liczyła wielu, wytykano ich palcami, ale mieli imiona ogromne ponabywane, żenili się ze szlachciankami czystéj wody — jeździli poszustno, i choć szlachta surowszéj obserwacij sarkała, już wśród niéj zdobyte miejsca zajmowali.
Księżna Gryzelda chwilę siedziała milczącą. Tym czasem piękna Hela zajmowała się przekąską, którą dla księcia Michała podać miano. Matka znała tę drogą słabość syna, który lubił jeść, a jako zdrów i młody jadał ochoczo i dużo. Sprawiało jéj to przyjemność patrzeć jak z chłopskim apetytem, wedle jéj wyrażenia, które Hela na rycerski zamieniała, syn o każdéj dnia godzinie gotów był się odżywiać.
Było w tém coś niemal dziecięcego, bo jedząc książe Michał zapominał o wszystkiem.
— Na tę elekcję nieszczęsną, — odezwała się pomilczawszy księżna matka, ty jeszcze wiele będziesz potrzebować. — Radabym ci pomogła.
Książe podniósł głowę od talerza nad którym siedział zwieszony i chciał w pierwszéj chwili potwierdzić zdanie matki, ale się wstrzymał widząc ją zakłopotaną.
— Ale rzekł — nie sądzę abym potrzebował bardzo występować. Wszyscy wiedzą że nam kozactwo odebrało cośmy mieli.
— A! tak — i zubożenie takie jakie dotknęło ojca twego, nas, raczéj jest chlubą niż wstydem. Nie straciliśmy ojcowizny, — Jeremi złożył ją w ofierze ojczyźnie, która mu długu nie wypłaciła. Możemy być dumni z tego że ty dziś skromnie zmuszony jesteś wystąpić. Nie mniéj krew jagiellońska w twych żyłach płynie, a spojrzawszy na ciebie, każdy ją w szlachetnych rozpozna rysach.
Ale — są rzeczy niezbędne — dodała księżna po małym namyśle — konie, które tyle kosztują, trochę więcéj sług — co do niczego nie służą — no — i barwa nowa dla nich.
— A i na liczną i bardzo potężną czeladź, odezwał się książe Michał, napróżno by się sadzić było, sądzę że dosyć będzie gdy ja tam wystąpię, jak synowi Jeremiego przystało, a mój orszak szczupły.
— Te konie, konie! — westchnęła matka — mieliśmy najpiękniejsze stada, nawet Koniecpolskich konie się równać nie mogły z naszemi — a teraz.
— Wojny są na nic mordercze — dodał książę Michał — ja dla siebie mam ich kilka wcale pokaźnych, a dla czeladzi.
Nastąpiło milczenie. Księżna Gryzelda zapytała o dzień wczorajszy — i rozmowa byłaby się przeciągnęła, gdyby nie wszedł młody paź, przyjaciel księcia, który z galanterją francuzką, i on bowiem nosił się modą cudzoziemską, pośpieszył powitać gospodynią domu.
Gość był wesół, miał twarz nie piękną, choć młodą, ale rozpromienioną, ożywioną szczęśliwego człowieka, któremu na niczem nie zbywało. Myśli też jego w kółku zaczarowanem powszednich rozrywek się obracały.
Wiedział najlepiéj, gdzie dnia tego miał być obiad dla dostojniejszych, a u kogo wieczorem conversazione i zabawa z tańcami. Jak wszyscy Pacowie współcześni i ów powagą kanclerza Krzysztofa wsparty, czuł się silnym. A dawał to czuć tym z któremi raczył obcować. Za wielką łaskę téj rodziny tak wielkiego wpływu i znaczenia musiała księżna liczyć, że młody Starosta synowi jéj okazywał życzliwość i żył z nim na przyjacielskiéj stopie.
Przyjmowano go też tu z oznakami wielkiego poszanowania, do którego wiek mu niedawał prawa.
Jedna Hela Zebrzydowska najmniéj okazywała uprzejmości dla butnego, zbyt śmiałego i dumnego młodzieńca.
Pacowie stali jeszcze naówczas całą rodziną, a téj zastęp był niemały, z Kondeuszem litewskim na czele, z Prymasem i Sobieskim razem przy Kondeuszu. Ale współzawodniczący z niemi o znaczenie, czynny Sobieski i jego żona już im niemiłemi być zaczynali. Nie dawało się to jeszcze widzieć jawnie, lecz potajemnie już się do wybuchu gotowało.
Na Litwie zawadzali im potęgą lwą i wpływem Radziwiłowie, z któremi walka głucha już się wywiązywała.
Nie dziwiła się więc może księżna Gryzelda gdy młody Pac, rozpocząwszy rozmowę, z przekąsem pewnym odezwał się o marszałkowéj Sobieskiéj i o jéj mężu. Należeli wprawdzie do jednego obozu, lecz przewidywać łatwo było lada najmniejsze rozdrażnienie, pociągnie za sobą wojnę.
Z ożywionych opowiadań młodego Paca, sympatje jego i wstręty, nie zbyt ukrywane na jaw wychodziły. Często szczególniéj potrącał o Radziwiłłów.
— Nie radziłbym bardzo księciu Kondeuszowi, a nawet i na Sobieskiego... Podejrzewam ich że dla tego tylko aby moc swą okazali, gotowi się przerzucić do przeciwnego obozu.
— A cóż wy, panie Starosto, odezwała się gospodyni — zowiecie obozem przeciwnym? Wątpię aby szczupła garstka przyjaciół Lotaryngskiego i Neuburga na to nazwisko zasługiwała?...
— Dziś, nie — odparł Pac, lecz gdyby jakiś niespodziany wypadek — czego się nie spodziewamy — zachwiał wyborem Kondeusza, naówczas Lotaryngski stanie na kandydatów czele...
— Rozśmiał się Pac.
— Radziwiłłowie jedni pójdą z Neuburgskim!
— Do tego przyjść nie może, wtrącił książe Michał, aby przygotowanéj tak troskliwie Elekcij Kondeusza, mogło coś stanąć na przeszkodzie!
Pac poruszył ramionami.
— Bóg wie — odezwał się obojętnie — chodzą śmieszne pogłoski. Są ludzie, którzy utrzymują, że nasza szaraczkowa szlachta zazdrosna o to, iż my pana prowadziemy sami, chce stanąć do walki z nami i szuka Piasta, aby go przeciw Kondeuszowi podniosła. Piasta! śmiał się ciągle młody Pac... ciekawym kogo mają na myśli?...
Księżna niedowierzająco poruszyła ramionami.
— Są to niedorzeczne plotki, rzekła...
— My wszyscy — nie ścierpielibyśmy jednego z pośród nas na tronie, dodał Pac. Dało by to jednéj rodzinie przewagę... wywołać by mogło wojnę domową. Za Zygmunta Augusta nie chciano na tronie nawet kobiety Radziwiłłównéj, cóż dopiero króla, z pośrodku równych nagle tak podniesionego.
Chwilę jeszcze rozmowa toczyła się przy stole, ale Starosta wstał, pożegnał się z księżną i, ująwszy pod rękę księcia Michała, wyszedł z nim do jego pokojów.
Mieszkanie to, które miłość macierzyńska i ręka siostry starały się przyozdobić i upięknić, — w istocie było najwytworniejsze, częścią starego dworu. Cały pokój jeden obwieszony był zbrojami, po części wschodniego pochodzenia i starożytnym orężem... w sypialni księcia Michała, obok spartańskiéj prostoty pamiątek po ojcu odziedziczonych, błyszczały z za granicy przywiezione cacka, w których książe Michał zdawał się znajdować upodobanie.
Pac upadł na wysłaną skórą ławę, i żywo mówić począł.
— Wszystkim nam staje się nieznośną ta francuzka — która tu sobie chce dawać tory królowéj. Ona prowadzi Kondeusza, ona dyktuje posłami co ma czynić — ona i tylko ona wszędzie... Prymas nawet schyla przed nią głowę. Dopókiż to tego będzie?
— Zapewne aż do elekcij, rzekł Michał.
— Ale ona zechce tak władać przyszłym królem, jak rozporządzała temi co go prowadzą... My tego w końcu nie ścierpiemy. Radziwiłłowie są jawnemi nieprzyjaciołmi naszemi..., a ci trzymają z Sobieskim.
Książe Michał chłodno poprawił.
— Z marszałkową Sobieską!
— Masz słuszność, ten śliczny Celudon, jest dotąd w takiéj adoracij przed swem bóztwem, iż słucha jego skinienia... Prawda, że piękna Marja nie popsuła go miłością wielką ze swéj strony, i dla innych ma uśmiechy daleko czulsze niż dla męża...
— Daje mu czuć jak wielką łaskę uczyniła wychodząc za niego, szepnął książę Michał. Sobieski jéj winien wszystko.
Pac przerwał opowiadaniem złośliwem o nadzwyczaj poufałych stosunkach Marszałkowéj z francuzami. Przesunęły się potem w ciągu rozmowy wszystkie obiegające towarzystwo plotki... Książe Michał słuchał ich obojętnie, widać było że tego życia był tylko widzem, czynnie się nie mięszając do niego, gdy Pac gorący we wszystkiem brał udział.
Po krótkim spoczynku Michała, Pac wstał ale nie dozwolił zostać mu w domu i pociągnął go z sobą. Wiśniowiecki był mu potrzebnym do orszaku i na pokaz, tak samo, jak niegdyś książętom Ostrogskim kasztelan lub wojewoda na marszałka ich dworu...
Razem więc wyjechali z dworku przy Miodowéj przecznicy młodzi kawalerowie i rozpoczęli cały długi szereg odwiedzin, po domach w których Pac chciał się pokazać, a książe Michał towarzyszyć musiał przyjacielowi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.