Król Maciuś na wyspie bezludnej/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


№ 43.

DO RADY PIĘCIU
Króla Maciusia Pierwszego Reformatora. Bezludna wyspa Białego Szatana.
PODANIE № 43.

Upraszam Radę Pięciu, aby zmieniła straż wyspy. Wartownicy mają żony i dzieci w swoich krajach i im jest nieprzyjemnie. Mówią, że siedzą tu już pięć miesięcy, więc dosyć. Nie są więźniami, a muszą mieszkać na bezludnej wyspie — i to jest niesprawiedliwe. Bardzo mi przykro, że ludzie przezemnie cierpią.
Więc proszę uprzejmie o łaskawą zamianę warty na nową. I proszę, aby nowa warta, nie byli już dorośli, a starsi chłopcy. Jest tu łódka, można się kąpać, urządzać wycieczki, więc im się nie będzie nudziło. A później będą także mogli wyjechać.

Z szacunkiem
Król Maciuś Reformator.
Pieczęć
dowództwa
wyspy.


data stempla pocztowego.
Podanie Króla Maciusia czytałem i nie znajduję przeszkód w wykonaniu jego życzenia.
Pułkownik Dormesko.


Z początku gniewało Maciusia, że o byle głupstwo musiał pisać podanie do Rady Pięciu Królów, którzy byli jakgdyby opiekunami Maciusia-wygnańca. Ale się przyzwyczaił i nawet tak lepiej. Zapisuje w książeczce, co potrzebne. Potem pisze podanie, oddaje pułkownikowi; pułkownik przykłada pieczęć; potwierdza, że się zgadza — i pierwszym zaraz okrętem wysyła.
Czterdzieści trzy podania o różne rzeczy wysłał Maciuś, i ani razu nie odmówiono. Nawet rewolwer ma, bo nie jest więźniem, a dobrowolnie wyjechał.
I teraz właśnie prosi o zmianę straży i bardzo jest ciekawy, kogo mu przyślą.
Ale nazajutrz po wysłaniu podania — dotknął Maciusia wielki cios: nagle umarł kanarek. Kanarek był już stary, w ostatnich czasach był już ociężały, smutny, nie śpiewał. Niechętnie wychodził z klatki i nie kąpał się w miseczce. Więcej rozrzucał dziobem jedzenie, niż jadł. Maciuś widział to wszystko, ale myślał, że nic nie będzie.
Już po śmierci ptaszka przypomniał sobie Maciuś, że ostatniego wieczora był szczególnie smutny. Dziobek otwierał i oczki mrużył, jakby się dusił. I tak jakby mu zimno było. Maciuś chuchał, był nawet niespokojny, żeby kanarek nie zachorował. A on widocznie był już bardzo chory. A tu rano leży sztywny, nóżki wyprężone, cały jakby twardy się zrobił. A główka się rusza, i jedno oko otwarte, a jedno zamknięte.
Włożył Maciuś dziobek w usta, znów chucha, prostuje głowę, — biegnie do Walentego, ale sam widzi, że koniec.
— Teraz już nie mam zupełnie nikogo, — pomyślał smutnie Maciuś i zajął się pogrzebem.
Wyciął ze złotego papieru koronę, żeby wiadomo było, że to królewski kanarek. Wybrał pudełko nieduże, okleił papierem zielonym. Włożył do środka watę, rozsypał listki — i położył. Zajęło mu to sporo czasu, bo nie chciał, żeby ktoś widział. Tak jakby się wstydził. Ale co to za wstyd? Kanarka dała mu mama, która już nie żyje; tyle lat spędził w gabinecie ojca, który nie żyje. Więc to był pamiątkowy kanarek. A pamiątki szanują nietylko królowie.
Karawan zrobił Maciuś z dwóch pudełek. Sznurek przywiązał. Zawinął wszystko w papier i wyszedł. Idzie na górę, która się wznosi na brzegu morza. Idzie oddać ostatnią posługę przyjacielowi wygnania. Kiedy doszedł do połowy, gdzie droga była równiejsza i już nikt nie mógł widzieć, postawił karawan, ułożył na nim trumnę i ciągnie ten nieduży ciężar dla rąk, a wielki ciężar dla serca.
Wyszukał Maciuś ładne równiutkie miejsce pod drzewem na samym szczycie góry i wykopał nożem skautowskim grób. Dawniej pałaszami kopano groby dla poległych w boju. Zachciało mu się raz jeszcze spojrzeć. A może stanie się cud? I cud się stał, ale inny. Kiedy Maciuś pochylił się żeby zobaczyć, a pudełko stało już w grobie, — nagle rozległ się śpiew kanarka, ale taki głośny i długi, jak nigdy. I Maciuś nie wie, czy to przyjaciel zmarłego, czy przeciwnie, może dokuczał i kłócił się, a teraz przeprasza, a może to dusza kanarka, który nie żyje, śpiewa w tym żywym.
Zakopał Maciuś pudełko, z kamyków zrobił wzniesienie, i nie wie, czy można postawić krzyżyk, czy nie wolno.
I tak jakoś znów zaczął rozmyślać o mamie i ojcu. I że ich mogiły tak bardzo daleko. I że modlitwy Maciusia nie są takie, jak być powinny. Zawsze tylko nabożeństwa galowe. Zawsze z ministrami, mistrzem ceremonji, zagranicznymi posłami. Tak było w kościele, tak samo na grobach rodziców. I kto wie, czy nie przyjemniej leżeć obok kanarka na wysokiej górze nad morzem, pod palmą. I sam nie wiedząc jak i dlaczego, zrobił Maciuś jeszcze dwa groby, a potem się zamyślił, i jeszcze jedna powstała mogiłka — dla Kampanelli. A tak były już cztery groby. I tak powstał cmentarz Maciusia.
Nazajutrz musiał popłynąć na lekcję do latarni, chciał po obiedzie pójść na swój cmentarz, ale wiatr się zerwał, więc go do wieczora zatrzymał. A potem nie pamiętał Maciuś, który jest grób kanarka, więc wszędzie krzyżyki małe wkopał. Zrobił ogrodzenie z kamyków. Maleńkie były mogiłki, jak dla czterech ptaszków, ale wszystko, jak patrzeć zdaleka, wydaje się małe; a mogiły rodziców są tak bardzo daleko.
I jeszcze bardziej polubił Maciuś górę nad morzem. Tu był jego cmentarz, tu grał na skrzypcach i tu się modlił. Tu spędził długie godziny na rozmyślaniach o samotnej wieży i pustelniku.
A często Maciuś nie myślał o niczem, tylko mu się zdawało, że coś dobrego się dzieje, że te mogiłki, żywe kanarki na drzewie, skrzypce, samotna wieża, Ala i Alo, morze i Klu-Klu i gwiazdy, — że to wszystko razem jest i Maciuś i niebo i ziemia. Był wtedy blizko stolicy, widział, wiedział i rozumiał wszystko. I tak mu było cicho i smutno i przyjemnie, że już wie, wszystko na świecie. Wie Maciuś, że czarni królowie prowadzą z białymi wojnę, wie, że kraj czeka na powrót Maciusia, wie że smutny król znów się pokłóci z młodym królem — i wie, że nowa straż, która tu przyjedzie, skrzywdzi go bardzo: będzie mu gorzej, niż teraz, o wiele gorzej. Czeka Maciusia tyle jeszcze cierpień — i śmierć: Maciuś nie ożeni się z Klu-Klu.
Ale nie z gazet, nie z książek wie Maciuś wszystko. A skąd? — Trochę z cmentarza, trochę z samotnej wieży, trochę sam z siebie, a wszystko od Boga.
I tak ot czuje, że niepotrzebnie się biją czarni z białymi, i się nie spieszy do kraju, gdzie czekają na jego powrót, i nie żałuje, że żądał nowej straży, która mu tyle smutków zgotuje, i nie boi się Maciuś śmierci.
Jest spokojny i chyba szczęśliwy. Nie myśli o niczem.
Na Fufajce też było mu wszystko jedno, kiedy chciał jechać na bezludną wyspę. Ale wtedy czuł Maciuś ból, jakby otrzymał ranę — burza w nim jakaś była. A teraz jest spokój. Nie wie Maciuś, co to za myśl-królowa, ale wie, że jest, bo pszczoły jego ducha spokojne są, wesołe.
Oto dlaczego zapomniał Maciuś o napisanem czterdziestem trzeciem podaniu do Rady Pięciu. Nie żeby zapomniał nawet, ale nie czeka i nie ciekawy. Bo ciekawi są ludzie, kiedy nie wiedzą.
Nie chciał też Maciuś robić niespodzianki Walentemu i reszcie straży, a nic nie mówił, bo poco? przecież się dowiedzą.
Ale przyjemnie było Maciusiowi, gdy zawinął okręt, i warta dowiedziała się, że wraca do domu. Teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo tęsknili. Spokojny zawsze Walenty, przewrócił czajnik z gorącą wodą, potłukł porcelanową figurkę, która stała na biurku Maciusia i zgubił klucz od śpiżarni, że się obiad spóźnił o godzinę. Toż samo inni. Biegną, niby się pakują, nie mają niby czasu. A wiadomo, co ma żołnierz: kuferek, miseczkę i łyżkę — nic więcej. A wszystko z radości.
O godzinie piątej po południu przysłał pułkownik Dormesko ordynansa:
— Czy jego królewska mość raczy udzielić audjencji?
Wszedł wyprostowany, w mundurze (cały czas chodził w szlafroku). Co to ma znaczyć?
— Przyszedłem złożyć waszej królewskiej mości raport pożegnalny.
— Więc i pan mnie opuszcza?
— Oto rozkaz.
I podał Maciusiowi papier, wciąż stojąc na baczność.
Maciuś przeczytał, spojrzał na pustą klatkę kanarka, i tak mu było dziwnie, jakby tam na górze nad morzem sama wyrosła jeszcze jedna mogiłka.
Dobry, poczciwy Dormesko: na wszystkie żądania Maciusia się zgadzał, zawsze wszystko podpisywał.
Co będzie teraz?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.