Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z początku gniewało Maciusia, że o byle głupstwo musiał pisać podanie do Rady Pięciu Królów, którzy byli jakgdyby opiekunami Maciusia-wygnańca. Ale się przyzwyczaił i nawet tak lepiej. Zapisuje w książeczce, co potrzebne. Potem pisze podanie, oddaje pułkownikowi; pułkownik przykłada pieczęć; potwierdza, że się zgadza — i pierwszym zaraz okrętem wysyła.
Czterdzieści trzy podania o różne rzeczy wysłał Maciuś, i ani razu nie odmówiono. Nawet rewolwer ma, bo nie jest więźniem, a dobrowolnie wyjechał.
I teraz właśnie prosi o zmianę straży i bardzo jest ciekawy, kogo mu przyślą.
Ale nazajutrz po wysłaniu podania — dotknął Maciusia wielki cios: nagle umarł kanarek. Kanarek był już stary, w ostatnich czasach był już ociężały, smutny, nie śpiewał. Niechętnie wychodził z klatki i nie kąpał się w miseczce. Więcej rozrzucał dziobem jedzenie, niż jadł. Maciuś widział to wszystko, ale myślał, że nic nie będzie.
Już po śmierci ptaszka przypomniał sobie Maciuś, że ostatniego wieczora był szczególnie smutny. Dziobek otwierał i oczki mrużył, jakby się dusił. I tak jakby mu zimno było. Maciuś chuchał, był nawet niespokojny, żeby kanarek nie zachorował. A on widocznie był już bardzo chory. A tu rano leży sztywny, nóżki wyprężone, cały jakby twardy się zrobił. A główka się rusza, i jedno oko otwarte, a jedno zamknięte.
Włożył Maciuś dziobek w usta, znów chucha,