Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prostuje głowę, — biegnie do Walentego, ale sam widzi, że koniec.
— Teraz już nie mam zupełnie nikogo, — pomyślał smutnie Maciuś i zajął się pogrzebem.
Wyciął ze złotego papieru koronę, żeby wiadomo było, że to królewski kanarek. Wybrał pudełko nieduże, okleił papierem zielonym. Włożył do środka watę, rozsypał listki — i położył. Zajęło mu to sporo czasu, bo nie chciał, żeby ktoś widział. Tak jakby się wstydził. Ale co to za wstyd? Kanarka dała mu mama, która już nie żyje; tyle lat spędził w gabinecie ojca, który nie żyje. Więc to był pamiątkowy kanarek. A pamiątki szanują nietylko królowie.
Karawan zrobił Maciuś z dwóch pudełek. Sznurek przywiązał. Zawinął wszystko w papier i wyszedł. Idzie na górę, która się wznosi na brzegu morza. Idzie oddać ostatnią posługę przyjacielowi wygnania. Kiedy doszedł do połowy, gdzie droga była równiejsza i już nikt nie mógł widzieć, postawił karawan, ułożył na nim trumnę i ciągnie ten nieduży ciężar dla rąk, a wielki ciężar dla serca.
Wyszukał Maciuś ładne równiutkie miejsce pod drzewem na samym szczycie góry i wykopał nożem skautowskim grób. Dawniej pałaszami kopano groby dla poległych w boju. Zachciało mu się raz jeszcze spojrzeć. A może stanie się cud? I cud się stał, ale inny. Kiedy Maciuś pochylił się żeby zobaczyć, a pudełko stało już w grobie, — nagle rozległ się śpiew kanarka, ale taki głośny i długi, jak nigdy. I Maciuś nie wie, czy to przy-