Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaciel zmarłego, czy przeciwnie, może dokuczał i kłócił się, a teraz przeprasza, a może to dusza kanarka, który nie żyje, śpiewa w tym żywym.
Zakopał Maciuś pudełko, z kamyków zrobił wzniesienie, i nie wie, czy można postawić krzyżyk, czy nie wolno.
I tak jakoś znów zaczął rozmyślać o mamie i ojcu. I że ich mogiły tak bardzo daleko. I że modlitwy Maciusia nie są takie, jak być powinny. Zawsze tylko nabożeństwa galowe. Zawsze z ministrami, mistrzem ceremonji, zagranicznymi posłami. Tak było w kościele, tak samo na grobach rodziców. I kto wie, czy nie przyjemniej leżeć obok kanarka na wysokiej górze nad morzem, pod palmą. I sam nie wiedząc jak i dlaczego, zrobił Maciuś jeszcze dwa groby, a potem się zamyślił, i jeszcze jedna powstała mogiłka — dla Kampanelli. A tak były już cztery groby. I tak powstał cmentarz Maciusia.
Nazajutrz musiał popłynąć na lekcję do latarni, chciał po obiedzie pójść na swój cmentarz, ale wiatr się zerwał, więc go do wieczora zatrzymał. A potem nie pamiętał Maciuś, który jest grób kanarka, więc wszędzie krzyżyki małe wkopał. Zrobił ogrodzenie z kamyków. Maleńkie były mogiłki, jak dla czterech ptaszków, ale wszystko, jak patrzeć zdaleka, wydaje się małe; a mogiły rodziców są tak bardzo daleko.
I jeszcze bardziej polubił Maciuś górę nad morzem. Tu był jego cmentarz, tu grał na skrzypcach i tu się modlił. Tu spędził długie godziny na rozmyślaniach o samotnej wieży i pustelniku.