Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A często Maciuś nie myślał o niczem, tylko mu się zdawało, że coś dobrego się dzieje, że te mogiłki, żywe kanarki na drzewie, skrzypce, samotna wieża, Ala i Alo, morze i Klu-Klu i gwiazdy, — że to wszystko razem jest i Maciuś i niebo i ziemia. Był wtedy blizko stolicy, widział, wiedział i rozumiał wszystko. I tak mu było cicho i smutno i przyjemnie, że już wie, wszystko na świecie. Wie Maciuś, że czarni królowie prowadzą z białymi wojnę, wie, że kraj czeka na powrót Maciusia, wie że smutny król znów się pokłóci z młodym królem — i wie, że nowa straż, która tu przyjedzie, skrzywdzi go bardzo: będzie mu gorzej, niż teraz, o wiele gorzej. Czeka Maciusia tyle jeszcze cierpień — i śmierć: Maciuś nie ożeni się z Klu-Klu.
Ale nie z gazet, nie z książek wie Maciuś wszystko. A skąd? — Trochę z cmentarza, trochę z samotnej wieży, trochę sam z siebie, a wszystko od Boga.
I tak ot czuje, że niepotrzebnie się biją czarni z białymi, i się nie spieszy do kraju, gdzie czekają na jego powrót, i nie żałuje, że żądał nowej straży, która mu tyle smutków zgotuje, i nie boi się Maciuś śmierci.
Jest spokojny i chyba szczęśliwy. Nie myśli o niczem.
Na Fufajce też było mu wszystko jedno, kiedy chciał jechać na bezludną wyspę. Ale wtedy czuł Maciuś ból, jakby otrzymał ranę — burza w nim jakaś była. A teraz jest spokój. Nie wie