Koryolan (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1895)/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Koryolan
Pochodzenie Dzieła Wiliama Szekspira Tom II
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1895
Druk Piller i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Cały tom II
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.

SCENA PIERWSZA.
Rzym. Plac publiczny.
Wchodzą: MENENIUSZ, KOMINlUSZ, SYCYNIUSZ, BRUTUS i inni.

Meneniusz. Nie, ja nie pójdę; słyszeliście sami,
Co mówił dawny wódz jego, któremu
On tak był drogim. On mnie wprawdzie kiedyś
Ojcem nazywał, ale cóż stąd? Wyście
Go wypędzili, wy idźcie do niego;
Idźcie na milę przed jego namiotem
Paść na kolana i na klęczkach pełzać,
Żebrając jego przebaczenia. Kiedy
On Kominiusza wzbraniał się wysłuchać,
Ja ani kroku nie zrobię.
Kominiusz. Nie chciał mnie poznać nawet.
Meneniusz.Czy słyszycie
Kominiusz. Raz mnie jednakże nazwał po imieniu:
Zakląłem go na dawne nasze związki,
Na krew, którąśmy przelewali razem,
Ale on głuchy był na te zaklęcia.
Zaparł się wszelkich nazw dotychczasowych;
Powiedział, że jest czemś nieokreślonem,
Czemś bezimiennem, że sobie dopiero
Zamierza ukuć nazwisko w płomieniach
Palącego się Rzymu.
Meneniusz.Cóż wy na to?
Pięknychście rzeczy narobili; to mi
Para trybunów, co się przez patryotyzm
Starała o to, żeby w Rzymie węgle
Staniały. Będą wam pomniki stawiać.
Kominiusz. Napomknąłem mu, jakąby to było
Monarchy godną wspaniałomyślnością
Przebaczyć tam, gdzie ani śmią rachować
Na przebaczenie; a on odpowiedział:

Że to jest śmieszna rzecz, aby karzący
Ukaranego o łaskę prosili.
Meneniusz. Wybornie; mógłże powiedzieć inaczej?
Kominiusz. Usiłowałem obudzić w nim czułość
Na dolę jego prywatnych przyjaciół.
Odrzekł mi na to, że trudno mi zdrową
Słomę wybierać ze stosu zepsutej,
Zbutwiałej mierzwy; że gwoli jednego
Albo dwóch biednych ziarn, byłoby głupstwem
Nie puszczać z dymem barłogu i wąchać
Coś, co obraża nos.
Meneniusz.Gwoli jednego
Albo dwóch biednych ziarn? Ja, jego matka,
Żona, syn, nawet ten szanowny człowiek,
Jesteśmy biedne ziarna; wy jesteście
Zbutwiałą mierzwą, której odór bije
Pod księżyc; dla was wszyscy musim spłonąć.
Sycyniusz. Nie, nie; uspokój się, Panie. Jeżeli
Nam odmawiacie pomocy w tej nigdy
Nieprzewidzianej toni, nie zwalajcie
Na nas przynajmniej całej winy. Pewni
Jesteśmy jednak, że gdybyście chcieli
W tej opłakanej odezwać się sprawie,
Głos wasz dopomógłby ojczyźnie bardziej,
Niż wszelkie wojska, którebyśmy mogli
Zebrać na prędce.
Meneniusz.Nie; nie chcę się wcale
W to mieszać.
Sycyniusz.Błagam was, pójdźcie do niego.
Meneniusz. Po cóż ja tam mam pójść?
Brutus.Po to jedynie,
Żeby spróbować, co wpływ wasz u niego
Wskórać potrafi dla zbawienia Rzymu.
Meneniusz. A jeśli on mnie tak, jak Kominiusza
Z niczem odprawi, to cóż wtedy? — Jeśli
Niewysłuchany, obrażony jego
Nieuprzejmością, z kwitkiem do was wrócę;
To i cóż wtedy?
Sycyniusz.Wtedy Rzym wam będzie
Za waszą dobrą chęć obowiązany,

Z uwagi, żeście czynili, co mogli
Dla jego dobra.
Meneniusz.Dobrze więc, spróbuję.
Rozumiem, że mnie wysłucha; że jednak
Mógł się oburknąć i zacisnąć zęby,
Kiedy Kominiusz go odwiedził, to mnie
Zbija z terminu. Snać wtedy był nie swój,
Musiał być jeszcze przed obiadem, Kiedy
Żyły niepełne, krew w człowieku chłodna,
Zrzędni jesteśmy i niezdolni baczyć
Ani przebaczyć; kiedy zaś przeciwnie
Winem i jadłem dobrze wprzód opatrzym
Owe kanały i dukta krwi, wtedy
Wnet nasze dusze giętszemi się stają,
Niż kiedy pościm jak kapłani. Czekać
Więc będę, aż pod dyetycznym względem
Usposobiony będzie odpowiednio;
Wtedy dopiero szturm przypuszczę.
Sycyniusz.Wiecie
Najlepiej, Panie, jaką obrać drogę
Do jego serca, i fatyga wasza
Nie może chybić celu.
Meneninsz.Na poczciwość,
Zrobię co mogę, i wkrótce się dowiem,
Jak wiele mogę.

(Wychodzi).

Kominiusz.On go nie wysłucha.
Sycyniusz. Nie?
Kominiusz. Nie, powiadam wam. On siedzi w złocie,
Wzrok mu się iskrzy, jakby chciał Rzym spalić,
A litość jego jest spętanym więźniem
Jego urazy. Uklęknąłem przed nim;
Półgębkiem rzekł mi: powstań, i niedbałem
Skinieniem ręki pokazał mi wyjście.
Co postanowił zrobić i od czego
Z mocy przysięgi odstąpić nie może,
W przysłanym liście oznajmił mi potem,
Dodając, iż nam pozostaje tylko
Poddać się jego warunkom.
Jeśli go matka nie zmiękczy i żona,

Które, jak słyszę, maja go pójść błagać
O łaskę, żadnej już nie ma nadziei.
Idźmy więc do nich, Panowie, i prośmy,
Aby zabiegi swoje przyspieszyły.

(Wychodzą).
SCENA DRUGA.
Forpoczty Wolsków. przed Rzymem. Warty na posterunkach.
Wchodzi MENENIUSZ.

Pierwszy wartownik. Stój! Skąd?
Drugi wartownik.Stój! nazad!
Meneniusz. Pełnicie służbę po ludzku, to dobrze;
Ale za wielkiem waszem pozwoleniem
Przychodzę tutuj w poselstwie — w poselstwie
Do Koryolana.
Pierwszy wartownik. Od kogo?
Meneniusz.Od Rzymu.
Pierwszy wartownik. Nie przejdziesz Wasze, wracaj, skąd przyszedłeś;
Koryolan nie chce już słyszeć o Rzymie.
Drugi wartownik. Prędzej ujrzycie Rzym w płomieniach, niż się
Z nim rozmówicie.
Meneniusz.Moi przyjaciele,
Musiał wam pewnie wasz wódz nieraz prawić
O Rzymie i o przyjaciołach, których
W nim pozostawił; można więc sto stawić
Przeciw jednemu, że i moje miano
Was doszło: jestem Meneniusz.
Pierwszy wartownik.Być może;
Idź waść zdrów, mości Meneniuszu: siła
Waszego miana nic tu nie poradzi.
Meneniusz. Mówię ci przecie, chłopcze, żem przyjaciel
Twojego wodza; żywą byłem księgą
Jego chwalebnych dzieł, w którejto księdze
Ludzie czytali szeroko i długo
O jego sławie niezrównanej; bom ja
Moich przyjaciół, (których on jest głową),

Zawsze wystawiał w tak korzystnem świetle,
Na jakie tylko prawda bez uszczerbku
Zgodzić się mogła. Ba, czasami nawet
Przeholowałem i chwaląc go, pchnąłem
Prawdę, jak kulę po gładkiej płaszczyźnie
Za rzeczywisty jej obręb: dlatego
Musisz mnie puścić, chłopcze.

Pierwszy wartownik. Chociażbyś był waszmość tyle kłamstw na jego korzyść powiedział, ileś tu w swoim interesie słów uronił, nie przejdziesz dalipan, nie przejdziesz; chociażby równy zaszczyt przynosiło kłamać, jak żyć poczciwie. Dla tego proszę nazad.
Meneniusz. Zważ mój przyjacielu, że się nazywam Meneniusz; że to nazwisko figurowało zawsze na czele listy przyjaciół twego wodza.
Drugi wartownik. Jeżeliś waszmość z przyjaźni ku niemu pełnił urząd kłamcy (jak to sam wyznajesz), ja z mojego urzędu oświadczam ci po prawdzie, że nie przejdziesz: zawróć się więc i odejdź.
Meneniusz. Powiedźcie mi, czy jadł on już obiad? bo nie chciałbym z nim mówić przed obiadem.
Pierwszy wartownik. Jesteś waść Rzymianinem, czy nie jesteś?
Meneniusz. Jestem nim, tak dobrze jak i wasz wódz.
Pierwszy wartownik. Powinienbyś więc nienawidzieć Rzym, tak jak on go nienawidzi. Jakto? Wyforowaliście najdzielniejszego swego obrońcę, w przystępie ślepego szału oddaliście tarczę waszą w ręce nieprzyjaciół i spodziewacie się zakląć jego zemstę babskimi jękami, dziewiczemi załamywaniami rąk i niedołężnemi instancyami takiego starca gaduły jak waszmość? Jak wam może przejść przez głowę, żeby tak słaby oddech mógł zdmuchnąć grożący Rzymowi pożar? Mylicie się grubo. Dlatego zawróć się waszmość do Rzymu i gotuj się na śmierć wraz z drugimi. Zapadł już dekret na was; przysięga naszego wodza zagradza wam wszelką drogę do frysztu i ułaskawienia.
Meneniusz. Milcz, drabie; gdyby twój komendant wiedział, że tu jestem, obszedłby się ze mną z uszanowaniem.
Drugi wartownik. Idź waść: nasz komendant nie wie nawet, czy waść jesteś na świecie.
Meneniusz. Mówię o waszym wodzu.
Pierwszy wartownik. Nasz wódz nie troszczy się o waści. Jeszcze raz, odstąp waść, jeżeli nie chcesz, żebym z twojego ciała wyprosił resztę krwi, co się w niem kołacze. — Nazad! oto ostatnie słowo; nazad!
Meneniusz. Ależ posłuchaj, posłuchaj.

(Wchodzą: Koryolan i Aufidyusz).

Koryolan. Co się tu dzieje?
Meneniusz. Zaraz mi ty inaczej śpiewać będziesz, zuchwały zawalidrogo; dowiesz się, jak się ze mną trzeba obchodzić, i że lada drągal na placówce nie może mi bronić przystępu do mego syna Koryolana. Bacz na rozmowę moją z nim i wnioskuj, azali zasługujesz na szubienicę lub na inny jaki rodzaj śmierci, dłuższy dla widzów i cięższy dla ciebie; słuchaj i truchlej myśląc, co cię czeka. (Obraca się do Koryolana). Niech nieśmiertelni bogowie na nieustającem posiedzeniu radzą o twej prywatnej pomyślności i niech cię miłują, tak jak cię miłuje stary twój przyjaciel Meneniusz! O, synu, synu mój! ty nam pożogę gotujesz; patrz, tu jest woda do ugaszenia jej. Zaledwie mnie nakłoniono, żebym się udał do ciebie, ale przekonany, że oprócz mnie nikt cię nie potrafi wzruszyć, podałem ucho naglącym mnie westchnieniom i oto staję przed tobą: zaklinam cię, przebacz Rzymowi i żebrzącym łaski twej współrodakom. Niech litościwi bogowie ukoją twój gniew i zwrócą szczątki jego na tego tu hultaja, który jak kloc zagradzał mi drogę do ciebie.

Koryolan. Precz!
Meneniusz. Jakto? Precz!
Koryolan. Nie znam cię; nie znam matki, żony, dziecka,
Nikogo. Wszystko, co się mnie dotyczy,
Należy dzisiaj do kogo innego.
Choć zemsta, którą tchnę, moją jest własną.

Jej umorzenie leży w piersiach Wolskówl
Niech raczej czarna niepamięć ze szczętem.
Zatrze ślad naszej dawnej zażyłości,
Niżby ją, litość miała budzić. Odejdź!
Twardsze są uszy moje dla próśb waszych,
Niż bramy wasze dla mojej potęgi.
Ponieważ jednak był czas, żem ci sprzyjał,
Weź to: pisałem to dla ciebie, starcze.

(Oddaje mu list).

I miałem przesłać ci przez gońca. Nie chcę
Z ust twoich słyszeć ani słowa więcej,
Patrz Aufidyuszu, ten człowiek był pierwszym
Mym przyjacielem w Rzymie: widzisz jednak —
Aulidyusz. Stałość ta czyni ci zaszczyt.

(Wychodzą Koryolan i Aulidyusz).

Drugi wartownik. No, i cóż mości panie, nazywasz się przecie Meneniusz?
Pierwszy wartownik. To istne czarodziejskie słowo. Patrzże teraz, którędy droga do domu.
Drugi wartownik. Kaducznie nas zmyto zadaną waszej wielmożności odprawę.
Pierwszy wartownik. Z jakiegożto ja powodu mam truchleć, jak waść myślisz?
Meneniusz. Mniejsza mi o cały świat, a z nim i o waszego wodza. Co się tyczy takich, jak wy istot, o takim drozbiazgu ani mi przyjdzie pomyśleć. Kto sam pragnie umrzeć, ten się nie boi śmierci z rąk drugiego. Niech wasz wódz, co chce robi. Co do was: pchajcie jak najdłużej waszą taczkę i niech się z wiekiem powiększa nędza wasza! Jak mnie po wiedziano, tak ja wam powiadam: Precz!

(Wychodzi).

Drugi wartownik. Tęgi starowina, na poczciwość!
Pierwszy wartownik. Bierz go licho! Nasz wódz, to mi człowiek! Jak skała, jak dąb niewzruszony wiatrem.

(Wychodzą).
SCENA TRZECIA.
Namiot Koryolana
Wchodzą KORYOLAN, AUFIDYUSZ i inni.

Koryolan. Jutro staniemy pod murami Rzymu.
Współtowarzyszu mój w tej sprawie, donieś
Wolscyjskim panom rady, czy rzetelnie
Zobowiązania mojego dopełniam.
Aufidyusz. W istocie, tylko nasz interes miałeś
Na względzie, głuchy byłeś na wszechstronne
Utyskiwania i błagania Rzymu,
Puściłeś mimo poszepty przyjaciół,
Tych nawet, którzy z pewnością liczyli
Na twą powolność.
Koryolan.Ten starzec, którego
Świeżo z rozdartem sercem odprawiłem,
Kochał mnie bardziej niż ojciec; co mówię,
On mnie ubóstwiał: w istocie, ostatnia
Otucha Rzymu na nim polegała.
Okazałem się twardym względem niego,
Przez wzgląd jednakże na dawną z nim przyjaźń,
Podałem jeszcze raz owe warunki,
Które Rzym już był odrzucił, a których
I teraz pewno nie przyjmie, tem bardziej
Że się za jego pośrednictwem większych
Rzeczy spodziewał. Dobrze rzecz zważywszy,
Ustąpiłem z nich nieco. Od tej chwili
Żadne wstawienia, żadne prośby posłów,
Ani prywatnych przyjaciół nie znajdą
Do mnie przystępu. Lecz cóżto za hałas?

(Hałas za sceną).

Czyliżbym miał być stawiony na próbę
W tej właśnie chwili, kiedy to wyrzekłem?

(W żałobnych szatach wchodzi Wirgilia, Wolumnia prowadząca małego Marcyusza za rękę, Walerya i ich orszak).

Małżonka moja idzie przodem, za nią
Szanowna forma, w której to naczynie
Wzięło początek, a obok niej mała
Odrośl jej szczepu. Ale precz czułości!

Pękajcie wszelkie ogniwa natury!
Zakamieniałość niechaj będzie cnotą.
Czemże jest wdzięczna ta pokora albo
Ten wzrok gołębi, który bogów nawet
Może uczynić krzywoprzysięzcami?
Mięknę i czuję się z takiegoż kruszcu
Jak inni. Matka moja chyli czoło,
Jak gdyby Olimp skłaniał się błagalnie
Przed kretowiskiem, a mój mały synek
Ma w twarzy wyraz pojednawczy, którym
Cała natura woła: „Nie odmawiaj!“
Nie! niech Wolskowie Rzym zrównają z ziemią,
Niechaj Italię wzdłuż i wszerz rozryją,
Nie będę nigdy tyle dobrodusznym,
Iżbym ślepego miał słuchać instynktu.
Nieporuszony stać będę, jak gdybym
Własnym był twórcą i nie miał najmniejszej
Wspólności z ludźmi.
Wirgilia.Mężu mój i panie!
Koryolan. Niestety, inne w Rzymie miałem oczy.
Wirgilia. Smutek to. Panie, który tak nas zmienił,
Nasuwa ci tę myśl.
Koryolan.Jak ów zły aktor,
Na samym wstępie zapominam roli
I najsromotniej utykam. Najmilsze
Moje! przebaczcie mi moją nieczułość,
Ale nie mówcie mi: „przebacz Rzymianom“.
O! choćby tylko jeden pocałunek,
Długi jak moje wygnanie, a słodki
Jak nasycenie zemsty! Na zazdrosną
Królowe niebios, pocałunek taki
Wziąłem od ciebie, luba, przy rozstaniu,
I wierne usta me w dziewiczym stanie
Zachowały go dotąd. O, bogowie!
Ja tu rozprawiam, a najszlachetniejsza
Ze wszystkich matek na tej ziemi, jeszcze
Niepowitana. Zniżcie się kolana!

(Klęka).

Okażcie głębszą cześć niż zwykłe hołdy
Niewieścich synów.

Wolumnia. Powstań! Mnie to raczej
Na granitowej puduszce wypada
Klęknąć przed tobą i wbrew przyrodzeniu
Cześć ci okazać, tak, jak gdybym była
Jakiemś obłędnem, pośredniem jestestwem
Pomiędzy dzieckiem a matką.

(Klęka).

Koryolan.Ty klękasz?
Przedemną? przed twym zawstydzonym synem?
Niechże więc lichy żwir z wyschłego brzegu
Bije o gwiazdy, niech szalony wicher
Dumnymi cedry miota o tarcz słońca,
Niepodobieństwo mieniąc w rzeczywistość
I niemożebność w czyn.
Wolumnia.Tyś mój bohater,
Płód mego łona. Czy znasz tę niewiastę?
Koryolan. Witaj, szlachetna córo Publikoli.
Ty luno Rzymu, czysta jako sopla,
Którą mróz osnuł z najbielszego śniegu
I wdzięcznie zwiesił u świątyni Dyany,
Droga Waleryo!
Wolumnia.A to małe ziarnko
Twego pnia, które się z czasem stać może
Tak wielkiem jak ty drzewem.
Koryolan.Niech bóg wojny
Za pozwoleniem wielkiego Jowisza
Zapraw i duch twój szlachetnością, abyś
Rósł wolen plamy i stał wśród bitw, jako
Ów słup na morzu, który się opiera
Wszelkim nawałom i chroni od zguby
Tych, co nań patrzą.
Wolumnia.Na kolana, chłopcze.
Koryolan. To mój waleczny syn.
Wolumnia.Dowiedz się teraz,
Że ten syn, żona twoja, ta niewiasta
I ja, przyszłyśmy z prośbami do ciebie.
Koryolan. Błagam was, milczcie lub, jeżeli chcecie
Prosić mnie o co, pamiętajcie z góry
Nie poczytywać za odmowę tego,
Czego związany przysięgą nie mogę

Dla was uczynić. Nie żądajcie, abym
Rozpuścił wojsko lub kapitulował
Z rzemieślnikami Rzymu. Nie znajdujcie
W postępowaniu mojem cech wyrodka;
Nie usiłujcie chłodniejszymi względy
Tłumić mojego gniewu.
Wolumnia.Przestań! przestań!
Jużeś powiedział, że się nie możemy
Niczego zgoła spodziewać od ciebie,
Bo my cię mamy o to tylko prosić,
Czego nam z góry odmawiasz. Będziemy
Prosić jednakże, aby cała wina
Bezskuteczności naszych błagań spadła
Na ciebie: słuchaj zatem.
Koryolan.Aufidyuszu
I wy Wolskowie, bądźcie obecnymi;
Nie chcę mieć bowiem z Rzymem żadnych obcych
Dla was stosunków. — O coż tedy idzie?
Wolumnia. Choćbyśmy ani słowa nie wyrzekły,
Odzienie nasze i nasze oblicza
Jużby wskazały, jaki był nasz żywot
Od chwili tego oddalenia. Pomyśl
Sam tylko, czy są gdzie niefortunniejsze
Niewiasty, niż my w tej dobie? Twój widok
Miasto rozjaśniać nam oczy radością,
I serca nasze pociechą napawać,
Wyciska z tamtych łzy, a te przejmuje
Bólem i trwogą. Możesz być inaczej,
Gdy matka, żona, dziecko, widzi syna,
Męża i ojca rozdzierającego
Wnętrzności wspólnej ojczyzny! Zawziętość
Twoja pozbawia nas nawet możności
Wznoszenia modłów do bogów, tej ulgi,
Którą w nieszczęściu najlichszy ma nędzarz.
Bo czyliż możem modlić się za sprawę
Ojczyzny, co jest obowiązkiem naszym,
I za pomyślność twojego oręża,
Co jest podobnież naszym obowiązkiem?
Niestety! albo nam przyjdzie utracić
Ojczyznę, drogą żywicielkę naszą,

Albo postradać ciebie, który jesteś
Pociechą naszą w ojczyźnie. Na korzyść
Którejbądź strony los przechyli szalę,
Którebądź nasze spełni się życzenie,
Nie możem ciosu uniknąć. Bo albo
W kajdanach musisz, jak obcy złoczyńca,
Pośrodkiem ulic Rzymu być ciągniony,
Albo w tryumfie przejść po jego gruzach,
Palmą zwycięstwa ozdobiony za to,
Żeś mężnie przelał krew żony i dzieci.
Co się mnie tyczy, bynajmniej nie myślę
Czekać wypadku tej wojny; jeżeli
Nie zdołam skłonić cię do szlachetnego
Zaspokojenia obudwu stron, zamiast
Cobyś na zgubę jednej z nich miał godzić,
Nie prędzej pójdziesz zdobyć gród rodziny,
(Nie prędzej, zapisz to sobie), aż przejdziesz
Po ciele matki twojej, po tem łonie,
Któreć wydało na świat.
Wirgilia.I po mojem,
Które ci tego dziedzica imienia
Twego wydało.
Mały Marcyusz. Nie przejdzie on po mnie;
Schowam się, będę rósł, a potem walczył.
Koryolan. Kto nie chce przejąć niewieściego ducha,
Niech nigdy niewiast i dzieci nie słucha;
Za długo już tu siedzę.

(Powstaje).

Woloiunia.O! nie odchodź!
Gdyby to, o co cię prosim, zmierzało
Do ocalenia Rzymian jednocześnie
Ze szkodą Wolsków, którym służysz, słusznie
Mógłbyś odrzucić nasze prośby, jako
Zgubną dla twego honoru truciznę;
Ale nam o nic innego nie idzie,
Jak o wzajemne pojednanie. Niechby
Wolskowie mogli powiedzieć: „wspaniale
Postąpiliśmy z nimi“, a Rzymianie:
„Wspaniale z nami postąpiono“. Niechby
Jedni i drudzy błogosławiąc ciebie,

Mogli zawołać: „Chwała tobie, sprawco
Tego pokoju“ ! Synu mój, wiesz dobrze,
Że skutek wojen zawżdy jest niepewny;
Ale to pewna, że gdybyś Rzym zdobył,
Całym owocem twojego zwycięstwa
Byłoby takie imię, które nigdy
Z niczyichby ust nie wyszło bez przekleństw,
Pod którem takby pisały kroniki:
„Byłto szlachetny mąż, ale ostatnim
Postępkiem zmazał całą swoją przeszłość,
Zburzył ojczyznę; imię jego przeto
Zgrozą dla przyszłych pozostanie wieków“.
Ubiegałeś się o zaszczytny rozgłos,
Chciałeś majestat bogów naśladować,
Gromem powietrzne sklepienia rozsadzać,
A wżdyć do siarki swej użyłeś tylko
Takiego bełtu, któryby zaledwie
Dąb mógł rozszczepić. Nic nie odpowiadasz?
Niemaszli, że to jest ozdobą męża
Niezapominać uraz ? — Mów ty, córko:
On nie dba o twe łzy. — Mów ty, pacholę:
Może dziecinne twoje słowa więcej
Na nim wymogą, niż moja wymowa. —
Nikt nie ma większych niż on obowiązków
Dla matki, a on mi się tu pozwala
Rozwodzić, jakby spętany miał język.
Biedna ja, com cię do walk zachęcała,
Gdacząc jak kokosz, choć tracąc cię, mogłam
Zostać bezdzietną; com cię za powrotem
Obsypywała błogosławieństwami.
Nie miałam nigdy tej słodkiej pociechy,
Abyś mi w czem bądź okazał powolność.
Nazwij żądanie me niesprawiedliwem;
Każ mnie odpędzić; nie rzeknę i słowa:
Ale jeżeli tego nie uczynisz,
Wręcz ci powiadam, że czynisz niegodnie
I że bogowie skarżą cię za takie
Lekceważenie i łamanie względów
Matce należnych. — Odwraca się, milczy:
Dalej niewiasty, zegnijmy kolana,

Upokorzmy go tem upokorzeniem.
Przydomek jego więcej widać wpływa
Na jego pychę, niż nasze błagania
Na jego czułość. Dalej, na kolana!
Ostatni to już krok — wrócimy potem
Do Rzymu umrzeć z rodakami. — Spojrzyj
Raz jeszcze na nas, na to chłopię, które
Nie mogąc jeszcze uczuć swych wysłowić,
Klęczy i ręce ku tobie wyciąga.
Czemżebyś upor twój usprawiedliwił
W obec tej niemej wymowy? — Dość tego
Idźmy. Ten człowiek miał matkę Wolsciankę,
W Koryolach żonę ma, a jego dziecko
Musi być pewnie takie jak i ojciec —
Bywaj zdrów! skoro ujrzę pożar Rzymu,
Wtedy ci powiem jeszcze coś: na teraz
Niczego więcej z ust mych nie usłyszysz
Koryolan. O! matko, matko!

(Bierze Wolumnię za rękę i milczy przez czas niejaki).

Cóżeś uczyniła?
Spojrzyj: niebiosa otwarły się na ścież;
Bogowie patrzą się na nas i szydzą
Z nienaturalnej tej sceny. O! matko,
Matko! odniosłaś zwycięstwo fortunne
Dla Rzymu, ale dla twojego syna,
Wierzaj mi, bardzo niebezpieczne, może
Nawet fatalne. Niech się święci jednak;
Przyjmę następstwa jego. — Aufidyuszu,
Nie mogąc dalej prowadzić tej wojny,
Zawrę godziwy pokój. Czyżbyś, powiedz,
Na mojem miejscu mniej był słuchał matki
I mniej był zadość uczynił jej prośbie?
Anfidyusz. Byłem wzruszony.
Koryolan.Mógłbym przysiądz na to!
Musiała to być trudna próba, kiedy
Litość zdołała oczy me zwilgocić.
Powiedz mi, jaki wam pokój najlepiej
Dogadzać będzie? Co do mnie, nie myślę
Wracać do Rzymu; pójdę z wami. Chciej mnie
Wesprzeć w tej sprawie. — Matko moja! żono!

Aufidyusz (na stronie). Nie mam ci za złe, żeś wspaniałomyślność
Przeniósł nad honor; to mi dopomoże
Wrócić na dawne moje stanowisko.

(Niewiasty dają znak Koryolanowi).

Koryolan. Nie traćmy czasu.

(Do Wolumnii i Wirgilii).

Ale pierwej pójdźmy
Spełnić puhary. Weźmiecie ze sobą
Lepsze świadectwo, niż słowa, bo pismo,
W którem wzajemne, podobne warunki
Spisane będą i pieczęcią naszą
Stwierdzone. Pójdźcie z nami do namiotu.
Jeżeli komu, to wamby powinien.
Rzym wznieść świątynie. Wszystkie jego miecze,
Wszystkie zastępy wojsk z nim sprzymierzonych
Nie potrafiłyby były wyjednać
Tego pokoju.

(Wychodzą).
SCENA CZWARTA.
Rzym. Plac publiczny.
Wchodzą MENENIUSZ i SYCYNIUSZ

Meneniusz. Czy widzisz ten narożny kamień Kapitolu?
Sycyniusz. Widzę, cóż z tego?
Meneniusz.Jeżeli znajdziesz sposób poruszenia go z miejsca małym palcem, to jeszcze jest nadzieja, że nasze kobiety, a w szczególności jego matka, potrafią na nim coś wymódz. Ale ja mówię, że żadnej nie ma nadziei; głowy nasze dekretowane i egzekucya za pasem.
Sycyniusz. Możeż się człowiek w krótkim czasie do tego stopnia zmienić!
Meneniusz. Pomiędzy poczwarką a motylem jest różnica, a przecie motyl był poczwarką. Ten Marcyusz stał się z człowieka smokiem: ma skrzydła, jest czemś więcej, niż pełzającą istotą.
Sycyniusz. On był do matki bardzo przywiązany.
Meneniusz. I do mnie także, ale teraz dba on o matkę tyle, co koń ośmioletni. Cierpkość jego najdojrzalsząby skwasiła jagodę. Kiedy stąpa, myślałbyś, że to kusza posuwa się pod mury, ziemia zdaje się pod nim uginać, wzrok jego przebiłby pancerz, mowa jego jest jak dźwięk dzwonów pogrzebowych, a mruczenie podobne do grzmotu. Siedzi w obozie jak drugi Aleksander, co każe uczynić, to ledwie wyrzekł, staje się czynem. Wieczności mu brak tylko, żeby był bogiem, i niebios, z którychby światu panował.
Sycyniusz. Biada nam, jeżeli ten jego obraz prawdziwy!
Meneniusz. Odmalowałem go, jakim jest, osądź z tego, czy przyczynienie się matki potrafi go rozczulić. Jego rozczulić! u niego czułości tyle, co mleka w samcu tygrysie. Przekona się o tem biedne nasze miasto, a wszystkiego tego wyście przyczyną.
Sycyniusz. Niech się bogowie nad nami zmiłują!
Meneniusz. Nie, w takim przypadku nie zmiłują się nad nami bogowie. Nie mieliśmy na nich względu, kiedyśmy go wyganiali, to też i oni teraz nie będą mieli na nas względu, kiedy on nam przychodzi kark skręcić.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec. Uciekaj, Panie, jeśli dbasz o życie,
Lud gniewny porwał waszego kolegę,
Wlecze go środkiem ulic i przysięga,
Że go powolną śmiercią zamorduje,
Jeżeli matka i żona Marcyusza
Nie wrócą z dobrą odpowiedzią.

(Wchodzi drugi posłaniec).

Sycyniusz.Cóż tam?
Posłaniec. Dobre nowiny, radosne nowiny:
Niewiasty tryumf odniosły, Wolskowie
Usunęli się i Koryolan z nimi.
Od czasu wyjścia z Rzymu Tarkwiniuszów,
Jeszcze piękniejszy dzień nam nie zajaśniał.

Sycyniusz. Jestże to szczerą prawdą? Jestżeś pewny,
Że to jest prawdą?
Posłaniec.Tak, jak pewny jestem,
Że słońce szczerym jest ogniem. Z jakiegoż
Świata wracacie, że wątpicie o tem?
Nigdy tak chyżo parta wichrem fala
Nie wylewała się przez łuki arkad,
Jak się w tej chwili przez bramy wylewa
Uradowany tłum ludu. Słyszycie?

(Odgłos trąb, obojów i kotłów w połączeniu z okrzykami słychać za sceną).

Trąby, puzany, harfy, surmy, flety,
Kotły, cymbały i okrzyki Rzymian,
Wzbudzają słońce do pląsów. Słyszycie?

(Znowu okrzyki).

Meneniusz. Walna wieść, spieszę na spotkanie naszych
Szlachetnych niewiast. Tę Wolumnię warto
Ozłocić, całe miasto senatorów
I patrycyuszów, z konsulami razem.
Nie zrównoważy jej w zasłudze. Co się
Tyczy trybunów, takich jak wy, tychby
Do równowagi trzeba wziąć przynajmniej
Tylu, ileby cały kraj i morze
Mogło pomieścić. Dobrzeście się dzisiaj
Modlili. Jeszcze dziś rano nie byłbym
Był dał denara za dziesięć tysięcy
Głów waszych. Co za radosne okrzyki!

(Okrzyki i muzyka).

Sycyniusz. Niech cię nasamprzód bogi błogosławią!
Następnie przyjmij nasze dziękczynienia
Za tę wiadomość.
Posłaniec.My wszyscy podobno
Równy tu mamy powód do dziękczynień.
Sycyninsz. Dalekoż one są od miasta?
Posłaniec.Były
Tuż przed bramami, gdym tu przyszedł.
Sycyniusz.Idźmyż
Na ich spotkanie i dołączmy głosy
Do tych weselnych okrzyków.

(Postępują).
(Niewiasty otoczone senatorami, patrycyuszami i ludem przechodzą przez scenę).

Pierwszy senator. Oto zbawczyni nasza, życie Rzymu!
Zwołajcie wszystkie cechy, chwalcie bogi,
Rozpalcie ognie tryumfalne, sypcie
Kwiaty pod nogi tych niewiast, zagłuszcie
Ów okrzyk, który Marcyusza wywołał,
W niebo bijącym okrzykiem wdzięczności,
Należnym jego matce! Krzyczcie: cześć wam,
Cześć wam, niewiasty! cześć wam!
Wszyscy.Cześć wam, cześć wam,
Niewiasty! Cześć wam!

(Odgłos trąb i kotłów).
(Wszyscy wychodzą).
SCENA PIĄTA.
Ancyum. Plac publiczny.
TULLUS AUFlDYUSZ wchodzi z orszakiem swoim.

Aufidyusz. Oznajmcie panom rady, że tu jestem,
Wręczcie im ten list, gdy go przeczytają,
Niech się zgromadzą na rynku, ażebym
Tak im, jak gminom dowodnie wykazał
Zawartą w liście tym prawdę. Oskarżam
Tego zmiennika, który się nie wahał
Wnijść w bramy miasta i zamierza stanąć
Przed ludem, tusząc, że się wnet oczyści
Zręcznem do niego przemówieniem Spieszcie.

(Orszak odchodzi).
(Wchodzi trzech czy czterech sprzysiężonych stronników Aufidyusza).

Witam was!
Pierwszy sprzysiężony. Cóż się dzieje z naszym wodzem?
Aufidyusz. To, co z człowiekiem otrutym przez własny
Czyn miłosierdzia i zamordowanym
Przez własną litość.
Drugi sprzysiężony. Szlachetny Tullusie,
Jeżeli jeszcze trwasz w owym zamiarze,
W którym naszego poparcia żądałeś,

Gotowiśmy cię dziś jeszcze uwolnić
Od grożącego ci niebezpieczeństwa.
Aufidyusz. Nie mogę jeszcze nic wyrzec stanowczo,
Trzeba nam zbadać wprzód usposobienie
Ludu.
Trzeci sprzysiężony. Lud będzie wahał się bez końca,
Póki będziecie stać naprzeciw siebie,
Ale upadek jednego uczyni
Wnet spadkobiercą jego względów tego,
Co pozostanie przy życiu.
Aufidyusz.Wiem o tem;
I mam też na czem ugruntować powód
Mego zamachu. Wyniosłem go, dałem
Honor mój w zakład za jego rzetelność,
A on wyniósłszy się z mej łaski, polał
Rosą pochlebstwa nowe swoje pole;
Odwiódł odemnie przyjaciół i ugiął
K’temu swój umysł, znany dotąd zawsze
Z samowolności, z szorstkości i dumy.
Trzeci przysiężony. Wyniosłość, z jaką starał się był w Rzymie
O konsulostwo, którego też za to
Nie dostał...
Aufidyusz. Właśnie o tem chciałem mówić:
Wygnany za to, przyszedł do mnie; poddał
Pod mój miecz gardło. Przyjąłem go mile;
Zrobiłem go mym towarzyszem broni;
Wszelkim życzeniom jego dogodziłem;
Co więcej, dałem mu wybrać w szeregach
Mojego wojska najdzielniejszych ludzi,
Z któremiby swe plany uskutecznił.
Sam osobiście podjąłem się służyć
Jego widokom; byłem mu pomocą
Do żniwa chwały, którą on wyłącznie
Sobie przywłaszczył; znajdowałem nawet
Jakowąś chlubę w wyrządzaniu sobie
Tej krzywdy: ażem się wydał nareszcie
Służalcem jego, nie współtowarzyszem,
Ażem się przezeń ujrzał traktowanym
Jak prosty żołdak.

Pierwszy sprzysieżony. Nie inaczej; wojsko
Zdumiewało się nad tem. Na ostatek,
Kiedy już Rzym miał w garści i kiedyśmy
Z rychłym podbojem wyglądali nie mniej
Łupów jak chwały...
Aufidyusz.Toć to przeciw niemu
Wypręży nerwy mojego ramienia.
Dla kilku kropel niewieściej wilgoci,
Tanich jak kłamstwo, sprzedał krew i trudy
Wielkiej wyprawy naszej; umrze za to,
A ja odżyję. Słyszycie ten odgłos?

(Trąby i kotły odzywają się przy głośnych okrzykach ludu).

Pierwszy sprzysiężony. Jak goniec wszedłeś, Panie, w progi domu,
Rodzinne miasto głucho cię przyjęło;
A jego powrót rozdziera powietrze
Grmotem okrzyków.
Drugi sprzysiężony. Dobroduszne głąby,
Drą sobie gardła dla niego, nie pomnąc,
Że on im dzieci pozabijał.
Trzeci sprzysiężony. Nim więc
Zdoła głos zabrać i na lud zdradziecko
Wpłynąć swą mową, daj mu uczuć, Panie,
Hart twego miecza; w czem my cię poprzemy.
Skoro zaś legnie, stosowna odezwa
Pogrzebie jego usprawiedliwienie
Wraz z jego ciałem.
Aufidyusz.Dosyć tego: oto
Panowie rajcy.

(Wchodzą rajcowie miasta).

Rajcowie.Bądź nam pozdrowiony.
Aufidyusz. Nie zasłużyłem na to, miłościwi
Moi panowie; ale czyście tylko
Z uwagą list mój odczytali?
Rajcowie.Z całą
Uwagą.
Pierwszy rajca. Lecz i z niemałą boleścią.
Poprzednie jego przewinienia mogły
Się były jeszcze zatrzeć jako tako;
Ale tam kończyć, gdzie zaledwie zaczął,

Rzucać plon naszych wysileń i tylko
Trud nam zostawiać; zawierać układy,
Tam, gdzie był pewny podbój; to się nie da
Usprawiedliwić.
Aufidyusz.Otóż i nadchodzi.

Koryolan wchodzi z muzyką i chorągwiami; za nim tłum obywateli).

Koryolan. Cześć wam, szlachetni Panowie! Powracam
Tak jakem wyszedł, wiernym wam żołnierzem;
Nieżarażonym miłością ojczyzny,
Ale wylanym dla was i posłusznym
Waszym rozkazom. Wiedźcie, żem szczęśliwie
Wojnę rozpoczął i żem sobie krwawą
Aż do bram Rzymu utorował drogę.
Wartość zdobyczy, którą wam przynosim,
Przewyższa trzecią część kosztów wyprawy.
Uczyniliśmy mir z niemniejszą chwałą
Dla synów Ancyum, jak hańbą dla Rzymian;
A tu składamy waszmościom na piśmie,
Zbiór punktów przez nas przyjętych, stwierdzony
Ręką konsulów oraz patrycyuszów
I opatrzony pieczęcią senatu.
Aufidyusz. Odrzućcie niecne to pismo i zdrajcą
Nazwijcie tego, co śmiał w taki sposób
Nadużyć waszej ufności.
Koryolan. Zdrajcą! — Ja, zdrajca?
Aufidyusz.Tak: zdrajco Marcyuszu!
Koryolan. Marcyuszu!
Aufidyusz.Ma się rozumieć, Marcyuszu,
Kaju Marcyuszu! Chcesz, żebym się krasił
Owocem twego rozboju, kradzionem
W koryolskich murach mianem Koryolana?
Tak, naczelnicy państwa, wiarołomnie
Zdeptał on waszą sprawę i za kilka
Mizernych kropel słonej wody wydał
Wasz Rzym (wasz mówię Rzym) matce i żonie.
Przysiąg, honoru stargał święte węzły,
Jak stary sznurek jedwabny, i nigdy
Radzie wojennej nie dawszy przystępu,
Dał wreszcie przystęp łzom mamki i onym
Poświęcił wasze zwycięstwo. Pachołcy

Rumienili się na widok tej zgrozy,
A ludzie z sercem patrzyli po sobie,
Nie wierząc własnym oczom.
Koryolan.Słyszysz, Marsie?
Aufidyusz. Nie tobie wzywać tego boga mężnych,
Miękki dzieciuchu.
Koryolan.Ha!
Aufidyusz.Milcz: ani słowa.
Koryolan. Bezczelny kłamco! tyś mi serce zrobił
Tak wielkiem, iż się nie może pomieścić
W swojej siedzibie. O najnikczemniejszy
Synu podłości! — Przebaczcie, Panowie,
Po pierwszy to raz lżyć musiałem. Sąd wasz,
Światli mężowie, zada nieochybnie
Temu bydlęciu fałsz, a własna jego
Świadomość (jego, który niezatarte
Nosi na sobie piętno dłoni mojej
I nosić ono będzie aż do śmierci).
Powie mu z wami: łżesz!
Pierwszy rajca.Stłumcie ten zapęd
I posłuchajcie nas.
Koryolan.Niech mnie Wolskowie
Zrąbią na sztuki, niechaj lada młokos
Aż po rękojeść miecz swój wbije we mnie!
Nędzny, fałszywy psie! Jeśli umiecie
Rzetelnie pisać, patrzcie w swoje dzieje:
Jest tam krwawemi podane głoskami,
Żem waszych Wolsków w puch rozbił w Koryolach,
Jak orzeł ptactwo w gołębniku. Sam to,
Sam to spraw iłem, ten nędznik zaświadczy.
Aufidyusz. Możecież ścierpieć, szlachetni Panowie,
Ażeby wam ten niecny samochwalca
Ślepe swe szczęście a z niem krzywdę waszą
Jakby na pośmiech przypominał?
Sprzysieżeni (jednogłośnie). Niech zginie za to!

Obywatele (jeden przez drugiego). Rozszarpcie go; rozćwiertujcie! On mi zabił syna — on mi zabił córkę, on zabił mego krewnego Marka — on mi zabił ojca.

Drugi rajca. Hola! wstrzymajcie się! bez zniewag! hola!
Jestto szlachetny mąż i jego chwała

Napełnia cały krąg ziemski. Ostatni
Czyn jego względem nas ulegnie śledztwu
W drodze właściwej. Miarkuj się, Tullusie
I nie zakłócaj spokoju!
Koryolan.O! gdybym
Sześciu miał takich Tullusów i więcej,
Cały ród jego, do użycia mojej
Poczciwej stali!
Aufidyusz. Zuchwały niecnoto!
Sprzysiężeni. Śmierć mu! niech ginie!

(Aufidyusz i sprzysiężeni dobywają mieczów i przebijają Koryolana; ten pada, a Aufidyusz wstępuje na jego ciało).

Rajcowie.Stójcie! stójcie! stójcie!
Aufidyusz. Cni rządzcy ludu, chciejcie mnie wysłuchać.
Pierwszy rajca. Tullusie, cóżeś uczynił?
Drugi rajca.Spełniłeś
Dzieło, nad którem zapłacze — waleczność.
Trzeci rajca. Nie depcz go! — Hola! panowie! schowajcie
Miecze do pochew.
Aufidyusz.Szlachetni mężowie,
Skoro wam będzie wiadomem (bo teraz,
W tem zamieszaniu, które on wywołał,
Trudno wam wiedzieć), skoro się dowiecie,
Jak wielkiem złem wam zagrażało życie
Tego człowieka, cieszyć się będziecie,
Że je przeciąłem. Pozwólcie mi stanąć
Przed wami w sali obrad, tam dowiodę
Wiernej wam służby mojej lub poniosę
Kaźń najsurowszą.
Pierwszy rajca.Zdejmcie stąd to ciało
I uroczystym uczcijcie je żalem,
Bo nigdy herold szlachetniejszym zwłokom
Nie towarzyszył do urny.
Drugi rajca.Porywczość
Jego łagodzi winę Aufidyusza.
Załatwmy tę rzecz w dobry sposób.
Aufidyusz.Gniew mój
Już minął, smutek następuje po nim. —
Niech go trzech najcelniejszych wojowników
Weźmie na barki, ja jednym z nich będę. —

Uderzcie w kotły, niech żałobnie zabrzmią!
Uniżcie ostrza dzid! — Choć on w tem mieście
Niemało matek zrobił bezdzietnemi,
Nie mało niewiast wdowami, choć dotąd
Z jego przyczyny płyną łez strumienie,
Znajdzie w niem jednak zaszczytne wspomnienie. —
Dalej!

(Wychodzą niosąc ciało Koryolana. Muzyka odgrywa marsz pogrzebowy).
KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.