Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z uwagi, żeście czynili, co mogli
Dla jego dobra.
Meneniusz.Dobrze więc, spróbuję.
Rozumiem, że mnie wysłucha; że jednak
Mógł się oburknąć i zacisnąć zęby,
Kiedy Kominiusz go odwiedził, to mnie
Zbija z terminu. Snać wtedy był nie swój,
Musiał być jeszcze przed obiadem, Kiedy
Żyły niepełne, krew w człowieku chłodna,
Zrzędni jesteśmy i niezdolni baczyć
Ani przebaczyć; kiedy zaś przeciwnie
Winem i jadłem dobrze wprzód opatrzym
Owe kanały i dukta krwi, wtedy
Wnet nasze dusze giętszemi się stają,
Niż kiedy pościm jak kapłani. Czekać
Więc będę, aż pod dyetycznym względem
Usposobiony będzie odpowiednio;
Wtedy dopiero szturm przypuszczę.
Sycyniusz.Wiecie
Najlepiej, Panie, jaką obrać drogę
Do jego serca, i fatyga wasza
Nie może chybić celu.
Meneninsz.Na poczciwość,
Zrobię co mogę, i wkrótce się dowiem,
Jak wiele mogę.

(Wychodzi).

Kominiusz.On go nie wysłucha.
Sycyniusz. Nie?
Kominiusz. Nie, powiadam wam. On siedzi w złocie,
Wzrok mu się iskrzy, jakby chciał Rzym spalić,
A litość jego jest spętanym więźniem
Jego urazy. Uklęknąłem przed nim;
Półgębkiem rzekł mi: powstań, i niedbałem
Skinieniem ręki pokazał mi wyjście.
Co postanowił zrobić i od czego
Z mocy przysięgi odstąpić nie może,
W przysłanym liście oznajmił mi potem,
Dodając, iż nam pozostaje tylko
Poddać się jego warunkom.
Jeśli go matka nie zmiękczy i żona,