Kochanek Alicyi/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
W Baden.

Kiedy mniemana hrabina Ladonoff zażądała rachunku, rządca hotelowy zadziwił się nie mało tak nagłym jej odjazdem; że jednak nie otrzymał żadnego rozkazu dotyczącego pięknej cudzoziemki, nie próbował go bynajmiej opóźniać.
W godzinie oznaczonej przez Gregorego, Blanka stawiła się na dworcu z bagażami.
A teraz przejdźmy do przyczyn, jakie wywołały tak żywy niepokój w wołochu, i spowodowały nagłe jego przekształcenie się.
Przed wyjściem z hotelu odebrał depesze od swoich korespondentów z Londynu, Wiednia i Paryża.
Z Paryża donoszono mu o hałasie, skutkiem niewypłacenia znacznych należytości do kassy Banku dyskontowego i o rezultacie natychmiastowego śledztwa sądowego, które w tym celu rozporządzono.
Kategoryczne odpowiedzi na telegramy rozesłane we wszystkich kierunkach wykazały, że mniemany książę wołoski był zręcznym awanturnikiem grającym z władzą w ciuciubabkę.
Policya poruszyła się. Przedsięwzięte kroki w celu wykrycia fałszerza, mnożyły się z każdą chwilą. Domy bankowe wyzyskiwane przez niego, obiecywały znaczną sumę tytułem nagrody temu ktoby go odkrył, lub na ślad jego wprowadził.
Otóż tego samego dnia, Gregory spotkał się oko w oko z agentem brygady bezpieczeństwa, którego znał z widzenia, a który prawdopodobnie na niego polował w Berlinie.
Tyle miał zaledwie czasu, że wpadł do jednego z magazynów, uchodząc tym sposobem uwagi francuzkiego policyanta, ponieważ zaś przy drugiem spotkaniu mógł być mniej szczęśliwym, pospieszył się z przeinaczeniem swojej powierzchowności, starając się jednocześnie o angielski pasport, co, dzięki tajemnym swoim stosunkom, przyszło mu łatwo.
Niemiłe przeczucia hrabiny de Nancey nie sprawdziły się.
Zbiegom udało się przebyć granicę wielkiego księztwa Badeńskiego bez żadnej przeszkody, a Blanka podwójnej doznała rozkoszy, najprzód skutkiem tego, że Gregory uniknął niebezpieczeństwa, a następnie, że sama uwolnioną została od niebezpiecznego sam na sam z pruskim człowiekiem stanu.
Uśmiechnęła się nawet na myśl o minie, jaką tenże zrobi nazajutrz, skoro nieherbowana kareta przybędzie pusta do tajemniczego domku w którym jego ekscelencya zapominając czasami o sprawach Europy, pali kadzidło na ołtarzu Wenery.
Herr baron von Hertzog pozbawionym zostanie nowego orderu, który byłby niezawodnie otrzymał za dyplomatyczne przeprowadzenie miłosnej sprawy. Taki ładny baronik, i tak wdzięcznie noszący owe urzędowe blaszki!... co za szkoda!
Sezon w Badenie kończył się już prawie; pomimo to jednak był jeszcze niezmiernie ożywiony, a nawet zapowiadano nowy napływ znakomitych gości.
Przybywając do tego miasta, które przed wojną zdawało się być miastem francuzkiem, tak rozgościł się tu high Life tej narodowości, a które po wojnie utraciło całą swoją wspaniałość, Gregory nie uznał za stosowne zatrzymać się w hotelu, gdzie piękność jego towarzyszki niezawodnie zwróciłaby na niego uwagę.
Wynajął tedy umeblowany lokal w dzielnicy oddalonej zupełnie od głównego ogniska przyjemności, tak zwanego Salonem konwersacyi. Tam zamieszkał z hrabiną, biorąc do posług wynajmujących się w tym celu niemców.
— Droga Blanko — rzekł — muszę wymódz na tobie wielkie poświęcenie.
— Jakie? — zapytała pani de Nancey.
— Wiesz dobrze, że niczego odmówić ci nie potrafię..
— Znam cię z tej strony. Tylokrotnie dałaś mi tego dowody i to w taki sposób, że nie zapomnę nigdy! Nie idzie o nic nadzwyczajnego, poproszę cię tylko, abyś się zgodziła przez jakiś czas na życie odosobnione i smutne. Razem w żaden sposób wychodzić nie możemy.
— Dlaczego?
— Zbyteczna piękność twoja nie może przejść nigdzie niepostrzeżona. Ja zaś, jak ci wiadomo, potrzebuję w tej chwili cienia. W Baden jest mnóstwo francuzów, z których wielu zna cię niezawodnie. W Paryżu wiedzą, żeśmy wyjechali razem; otóż trzeba się starać, by dzienniki nie pisały o bytności twojej w Baden...
— Rozumiem to doskonale i zamknę się w domu, jeżeli tego potrzeba koniecznie, co zresztą nie bardzo będzie wesoło, jak to sam powiedziałeś przed chwilą. Lecz czego wcale nie rozumiem, przyznaję, to tego, że potrzebując cienia (to twoje wyrażenie) wybrałeś sobie te włoskie bulwary położone o dwa kroki od Czarnego lasu! No, bo Badenu inaczej nazwać nie można!...
Blanka miała słuszność.
Gregory jednak tyle robił, iż w końcu uwierzyła, że tak nie jest. On zaś, jako gracz namiętny, będąc w posiadaniu znacznej sumy pieniężnej, a przekonany, że z zimną krwią można dojść do miljonów, chciał koniecznie znaleźć się w mieście gry, choćby z narażeniem własnej swojej osoby.
Dlatego opuszczając Fracyę, udał się prosto do Homburga.
Nie mogąc zatrzymać się tam dłużej, po pojedynku z hrabią de Nancey, pojechał do Baden.
Tego samego wieczora pozostawiwszy Blankę w samotnem jej mieszkaniu, jakie zajmowali od rana, wsunął do kieszeni paczkę biletów bankowych i poszedł grać.
Przy wejściu na salony, doznał pewnego rodzaju wzruszenia, zastawszy tam grupę młodych ludzi, z którymi witał się w Paryżu przy każdem spotkaniu, czy to w lasku, czy na bulwarach, czy też na foyer w Operze.
Próba miała być decydującą. Jeżeli ci paryżanie nie poznają go, to już nie ma się czego obawiać.
W mgnieniu oka zmienił swobodny swój chód, przybrał pozór pełen godności, chłodu i sztywności, której baronet szanujący siebie, nie pozbywa się nawet w życiu prywatnem i poszedł dalej.
Młodzi Judzie patrzyli nań ciekawie, w chwili kiedy się o ich grupę ocierał. Przewidując, że będą mówić o nim, zwolnił kroku i nastawił ucha.
— Kto to taki? — zapytał jeden z nich.
— Zapewne jakiś anglik... — odpowiedział drugi.
— Pierwszy raz go widzę, a jednak zdaje mi się, że znam tę twarz... Ah! wiem już, to tylko podobieństwo...
— Z kim?
— Z księciem Gregory L... Czyż nie?
— Może być... w każdym razie nie wielkie, gdyż mnie ono nie uderzyło...
Gregory słyszał dosyć, aby być pewnym, że przekształcił się dostatecznie.
Poszedł prosto do stolika „trenteet quarante,“ położył bilet tysiąc frankowy na Czerwonej, wygrał, powtórzył obrót do czwartego razu i wycofał swoje pieniądze właśnie w chwili, kiedy nadchodziła Czarna.
W godzinę potem powrócił do Blanki z łupem pięćdziesięciu pięciu, do sześćdziesięciu tysięcy franków.
! — rzekł do hrabiny rozkładając przed nią rulony złota i bankowe bilety na małym stoliczku, przy którym oświetlona dwoma świecami, czytała.
— Więc to — szepnęła pani de Nancey z goryczą — dla pieniędzy zaniedbujesz i opuszczasz mnie! Ah! Gregory!
Wołoch nie odpowiedziawszy ani słowa, począł rachować swoją wygranę.
— Co tobie po tych pieniądzach? — rzekła znów Blanka. — Dzięki Bogu nie potrzebujesz ich wcale, jesteś bogaty.
— Jestże się kiedykolwiek dość bogatym?
— Zapewne! Zwłaszcza też ty Gregory, który nie znasz cyfry swojego majątku... Sam mi to powiedziałeś...
— Bezwątpienia; ale może stać się przeciwnie, okoliczności mogą się tak złożyć, że zostanę z niego wyzutym... Gdyby naprzykład trybunały francuzkie wydały na mnie wyrok, niezawodnie nakłoniłyby hospodara, do zasekwestrowania dóbr moich na wołoszczyznie. Wówczas zostałbym żebrakiem...
— Nigdy, bo przypuściwszy nawet coś podobnego, zostałoby jeszcze to, co ja posiadam.
Gregory zrobił ruch pogardliwy.
— Nie będziesz miał prawa wyrzec się tego majątku! — dodała żywo hrabina, — będę żoną twoją, przysiągłeś mi na to, a co należy do żony, należy też i do męża. Czyż przez grę można się zbogacić?
Kto wygrywa dziś, przegrywa jutro. Gardź tymi pieniędzmi, błagam cię, i nie opuszczaj mnie więcej! Oh! nie opuszczaj mnie więcej! Kiedy ciebie nie ma przy mnie, ogarnia mnie śmiertelny smutek. Idąc za tobą, pozostawiłam wszystko! Zycie moje jest w tobie, Gregory!
Blanka powstała.
Objęła pięknemi swemi ramiony szyję wołocha, i rzekła:
— Gregory, przypomnij sobie! Raz mówiłeś do mnie, a upajające twe słowa na wieki wyryły się w mem sercu!... Oh! przypomnij sobie, mówiłeś do mnie: „Co znaczy upadek mocarstwa, najwyższa władza i tryumfująca pycha? Na tej ziemi jedna tylko rzecz jest prawdziwą, wielką, a czyniącą z człowieka Boga, a rzeczą tą jest: miłośc!“ Wtedy tak myślałeś... czyż zapominasz tak łatwo? Gregory, ja ciebie kocham zawsze jednakowo i zawsze piękną jestem!...
Jasno-włosa syrena była czarującą, to też wołoch tego wieczoru przyrzekł jej wszystko, czego po nim wymagała.
Nie przeszkodziło mu to przecież powrócić do domu gry i wygrąć jak dnia poprzedniego, okrągłej sumki. Cóż robić? lubił on namiętnie te brzęczące cacka i te połyskujące papiery, którymi tak hrabina pogardzała i byłby chętnie powtórzył z małą tylko zmianą ów liryczny frazes, który Blanka tak dobrze pamiętała: „Na tej ziemi jedna rzecz tylko jest prawdziwą, wielką, a czyniącą z człowieka Boga, a rzeczą tą jest: pieniądz
Szczęście sprzyjało ciągle Gregoremu. Wkrótce francuzkie i niemieckie pisma opiewały co dnia o niesłychanem powodzeniu czcigodnego baroneta Johna Snalsby, de Snalsby-House, nowego Gareia, którego obecność napawała krupierów szalonym strachem.
Podczas zaś gdy szczęśliwy wołoch napełniał kieszenie złotem, pani de Nancey w samotności swojej płakała z gniewu i żalu.
Uczuła się wzgardzoną, ona kobieta wyjątkowa, gotowa zarówno do poświęceń bez granic; jak do nieubłaganej zemsty. Miała rywalkę! Namiętność do gry, stokroć więcej niż uroda jej, przemawiała do serca Gregorego! Wołał on głos krupierów wołających:
Panowie, zbierać karty! Już nic niema; Czerwona idzie, nieparzysta wygrywa i t. d. niż szept jej o miłości!
Cierpiała okrutnie. Niebawem miał się dla niej rozpocząć szereg większych jeszcze cierpień. Przyszedł czas na pokutę, a chłosta miała być równie srogą, jak złymi były uczynki... Bóg jest sprawiedliwy!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.