Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wołoch nie odpowiedziawszy ani słowa, począł rachować swoją wygranę.
— Co tobie po tych pieniądzach? — rzekła znów Blanka — Dzięki Bogu nie potrzebujesz ich wcale, jesteś bogaty.
— Jestże się kiedykolwiek dość bogatym?
— Zapewne! Zwłaszcza też ty Gregory, który nie znasz cyfry swojego majątku... Sam mi to powiedziałeś...
— Bezwątpienia; ale może stać się przeciwnie, okoliczności mogą się tak złożyć, że zostanę z niego wyzutym... Gdyby naprzykład trybunały francuzkie wydały na mnie wyrok, niezawodnie nakłoniłyby hospodara, do zasekwestrowania dóbr moich na wołoszczyznie. Wówczas zostałbym żebrakiem...
— Nigdy, bo przypuściwszy nawet coś podobnego, zostałoby jeszcze to, co ja posiadam.
Gregory zrobił ruch pogardliwy.
— Nie będziesz miał prawa wyrzec się tego majątku! — dodała żywo hrabina, — będę żoną twoją, przysiągłeś mi na to, a co należy do żony, należy też i do męża. Czyż przez grę można się zbogacić?
Kto wygrywa dziś, przegrywa jutro. Gardź tymi pieniędzmi, błagam cię, i nie opuszczaj mnie więcej! Oh! nie opuszczaj mnie więcej! Kiedy ciebie nie ma przy mnie, ogarnia mnie śmiertelny smutek. Idąc za tobą, pozostawiłam wszystko! Zycie moje jest w tobie, Gregory!
Blanka powstała.
Objęła pięknemi swemi ramiony szyję wołocha, i rzekła:
— Gregory, przypomnij sobie! Raz mówiłeś do