Karol Śmiały/Tom III/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Ostatni czyn zuchwały.

Karol w Morges zatrzymał się zaledwie chwilę, poczem przejechał Gex i tu w posiadłości księżnej Sabaudzkiej postanowił odpocząć. Rozumiejąc dobrze że książę opanowany jest wściekłością, księżna sabaudzka pospieszyła na jego spotkanie, aby go w jaki możliwy sposób uspokoić a poczęści i pocieszyć. Przybyła ze swemi dziećmi. Karol wiedział że ona już układała się z królem francuskim. Ażeby się zatem od niej zabezpieczyć zaproponował księżnej wspólną podróż do Franche-Comté. Księżna, której w kraju żadna w ogóle sprawa nie zatrzymywała, ale jednak nie wzywała także żadna do Francji, odmówiła, podając za powód konieczność jej obecności w Sabandji i w Piemoncie, dokąd właśnie najdalej jutro powrócić musi.
Książę nie upierał się; ale rozkazał Olivierowi la Marche ukryć się o dwie lub trzy mile od Gex i następnie pochwycić księżnę sabaudzką z jej dziećmi a głównie z jej młodym następcą.
Olivier chciał czynić pewne przedstawienia i uwagi, ale książę jak zwykle opryskliwy i gwałtowny, krzyknął:
— Odpowiesz mi własną głową!
Olivier la Marche tedy musiał być posłusznym. Ukrył się na drodze prowadzącej z Genewy do Gex i udało mu się pochwycić tak samą księżnę jak i dwie córki oraz młodego księcia, którego wziął za Ludwika-Jakóba księcia następcę Sabaudji.
Lecz szczęśliwym zbiegiem okoliczności, właściwy książę następca, rzucony został w żyto przez jego guwernera hrabiego de Rivairo i tym sposobem Olivier la Manche pochwycił księcia Filipa.
Można wyobrazić sobie gniew szalony księcia gdy przekonał się o tej fatalnej pomyłce, bo w takim razie popełnił on haniebną, podłą zbrodnie i to nadaremnie.
Dziedzic przyszły Sabaudji znajdował się tymczasem w Chambery i prześladowca księcia nie miał dość odwagi, żeby go aż tam ścigać.
Po upływie kilku miesięcy, skoro Karol ochłonął nieco i uspokoił się co do swego haniebnego postępku uprowadzenia rodziny księżnej sabaudzkiej, zwołał stany z Franche-Comté do Salins i tam przemówił w podobny sposób jak przedtem przemawiał przed wojną w Granson i w Morat.
Zapragnął on zebrać na nowo 40 tysięczną armję, pokonać nią Szwajcarję, przejść Alpy, spaść piorunem na Włochy i założyć królestwo burgundzkie.
Ogólnie sądzono, że ma pomieszane zmysły i rzeczywiście tak było. Książę szalał ale nie jako warjat, tylko jako człowiek pożerany niesłychaną dumą i gwałtownością swego charakteru.
Stany wręcz odpowiedziały, że wszystko na co zdobyć się mogą, co gotowe mu ofiarować to najwyżej 3000 ludzi.
— To dosyć — pójdę do Flandrji, tam będę wysłuchany — mam tam ludzi oddanych sobie.
Jednakże kłamał i wiedział o tem dobrze że kłamie, po klęsce w Granson, Flamandja odmówiła mu córki, tej dziedziczki przyszłej, o rękę której starało się aż czterech książąt, a która w tym właśnie czasie, nie miała nawet wcale służby, tak smutny los ją spotkał, z powodu klęsk doznanych przez księcia.
Nie poszedł jednak do Flandrji i dobrze zrobił, być może Gandawa, którą z kretesem zniszczył, Liege które zrujnował, Dinant które spalił nie byłyby go wpuściły do siebie. Umieścił się zatem blisko Joux, przyszłego więzienia Mirabeau — w tym zamku Joux, w którym urządził sobie rodzaj polowego mieszkania, lecz tam nikt nigdy nie pokazywał się, książę siedząc samotnie codziennie prawie dowiadywał się o nowych przeciwnościach losu, o odłączeniu się od niego wszystkich, o nowej zdradzie.
Sok począł wysychać w drzewie, to też od chwili do chwili, to odpadały od niego gałęzie, to liście.
Pomimo tych wszystkich ciosów i coraz wzrastających nowych utrapień, książę tylko poruszał głową, jakby chciał mówić:
— Zobaczymy komu się wreszcie sprzykrzy, czy mnie, czy losowi mnie prześladować.
A przecież mimo to książę potrzebował koniecznie kogoś, jakiegoś przyjaciela, któremu użaliłby się na swoją dolę.
Przyjaciela! Tak pisze w swych pamiętnikach Comines. Ale zapomniał on o jednej rzeczy, to jest że Karol Burgundzki posiadał trzy najpiękniejsze w świecie djamenty, ale nie posiadał ani jednego przyjaciela. Był nim może niegdyś Saint-Pol, ale cóż, kiedy go książę zaprzedał królowi francuskiemu.
Nie byłoby wcale nić dziwnego, gdyby ostatecznie ból, jakiego doznawał, pomieszał mu zmysły — przecież w jego rodzie nie brak warjatów. Takim był Karol IV, Henryk VI, Wilhelm.
Ale właśnie ten nadmiar przykrości utrzymał go przy zdrowych zmysłach.
Tymczasem na placu bieżącym wypadków pojawił się na nowo król francuski.
Naprzód tedy zajął się on uwolnieniem z więzienia księżnej Sabaudzkiej, swojej siostry, która w tem tak okropnem położeniu zmuszona była nareszcie zwrócić się do niego z prośbą o powrócenie jej jakimkolwiek środkiem przeszłej wolności.
Następnie począł podmawiać Szwajcarów, do napadu na Burgundję, bo sądził że mu się później uda od nich odkupić ten kraj — dał pieniędzy młodemu księciu René, dla dopomożenia mu w odzyskaniu utraconej Lotaryngji — nakoniec użył wszelkich sposobów do zrewoltowania Flandrji.
Na nieszczęście Flamandczyków król francuski już niejednokrotnie w podobny sposób agitował w tym kraju.
Karol wyjechał do Nancy, gdy powiędło się mu zebrać kilka tysięcy ludzi.
Spóźnił się jednak — książę René właśnie w tym czasie powrócił do swojej stolicy i kazał zamknąć przed nim bramy miasta.
Tymczasem Nancy jakkolwiek na nowo zostało zdobyte, nie miało przecież dostatecznej ilości zapasów żywności, a jeżeli René chciał utrzymać Nancy przy sobie, potrzeba było, aby na nowo sformował armję.
René pozostawił tedy Nancy wiernym lotaryngczykom i kilku swym dawnym towarzyszom broni i współuczestnikom jego dawniejszych cierpień i udał się do Szwajcarji aby tam angażować ludzi do przyszłej armji.
Jego wielki i życzliwy przyjaciel, król francuski, powinien był koniecznie ułatwić mu w tym względzie drogę.
Po bitwie pod Morat, Szwajcarzy wysłali do króla francnskiego Ludwika XI. deputacją; deputaci znaleźli starego lisa bawiącego w Plessis les Tours, który z nosem puszczonym na wiatr, jak się zwykło mówić o chartach węszących zdobycz, czekał na najświeższe nowiny.
Nowiny były dobre, lepsze niż po bitwie pod Granson, rzecz o której zawsze wątpił i której nie spodziewał się wcale.
Przyjął deputatów z wyszukaną grzecznością i uprzejmością a tak owi hardzi zwycięzcy zostali zwyciężonymi. Adrien de Bubenberg, dzielny obrońca miasta Morat otrzymał pięćset marek srebrem; inni zaś ambasadorowie po dwadzieścia marek na głowę. Nadto Ludwik XI. zawarł z nimi umowę — mianowicie że staną pod sztandarami młodego księcia Lotaryngskiego. Nie była to wojna, usprawiedliwiona czemkolwiek, mająca jaką słuszną przyczynę, ale raczej wojna podtrzymania moralnego wpływu. Gwarantował on im zapłatę żołdu.
Szwajcarzy w początku nie zgadzali się na to aby walczyć pod sztandarami młodego księcia — potrzeba więc było nająć ich potężne ramiona, okupić cenę krwi.
Nieustraszeni ci szermierze, którzy z 25 ludźmi walcząc pod Granson a z dwoma stami pod Morat, zdobyli sobie miljony, uważali wojnę za korzystne przedsiębiorstwo i prawie jako rzecz wcale nie grożącą niebezpieczeństwem — ot po prostu jako forsowne polowanie na ludzi.
Zresztą lubili bardzo młodego René, który bił się doskonale, a nie okazywał wcale żadnej dumy. Przed wojną pod Morat, kiedy rycerze a raczej szlachta na żądanie pasowania go na rycerza, odmówiła Renemu, z tej przyczyny że już mieszczaństwo zawiesiło na szyi łańcuchy złote i przypięło ostrogi rycerskie, młody książę wcale nie oburzony tą odmową, ukląkł wraz z kilkoma mieszczuchami i w ich liczbie pasowany został na rycerza.
W tym też czasie przebiegał on Szwajcarję prosząc, zaklinając swoich dawnych towarzyszy broni i angażując ich do szeregów. Nie tylko pukał on do domów uboższej szlachty, nie tylko dobijał się do mieszkań zwykłych mieszczan ale nadto używał wszelkich środków już to pochlebstwa, już prośby, byle tylko doprowadzić do celu swój zamiar zebrania dla siebie licznej, dobrze zorganizowanej i walecznej armji.
Niestety miasta nie były wielce skłonne do przychylenia się do próśb młodego zucha, nawet jego prośby, a nawet łzy nie wiele ich wzruszały, skoro jednak powrócili od króla francuskiego, i objawili jego życzenie a, nadto oświadczyli że Ludwik XI zabezpiecza im wypłatę żołdu, wszystko od razu przybrało inny kierunek, wzięło inny obrót.
Cztery floreny zarobić przez miesiąc, za tę cenę René może mieć całą Szwajcarję gotową do pochwycenia za broń. — Tak też się stało. Sypali się ochotnicy jak z rogu obfitości i książę w końcu zmuszony był powstrzymać ich, mówiąc: „Dosyć!“
Zebrało się dziesięć tysięcy ludzi!
Ale nie było to jeszcze wszystko; te dziesięć tysięcy ludzi potrzeba prowadzić aż do Lotaryngji a tu już zbliżał się koniec grudnia i drogi zaścielał spadły śnieg. Król da wprawdzie pieniędzy, rzecz niewątpliwa, tylko że miewa on także swoje wybryki, wreszcie da to, co jest najniezbędniejsze a w wojnie to nie dosyć, należy pomyśleć że się ma do czynienia z Niemcami, ludźmi wielce burzliwymi.
W Basel zażądali szwajcarzy, po zapłaceniu im żołdu, jeszcze dodatkowej sumy. Dodatkowa ta suma wynosiła około 50.000 florenów, a René wydał wszystko do ostatniego talara. Jeden z oddanych mu szczerze szlachciców dał w zastaw swoje dzieci pożyczając na nie 15 tysięcy florenów.
Czy myślicie że na tem koniec? Bynajmniej, po dodatku do żołdu zażądano Trinkgeldu. Trinkgeld było pierwszym wyrazem przy wstąpieniu na grunt Szwajcarji, Trinkgeld był drugim wyrazem, wypowiedzianym przy przejściu granicy.
René szczęściem zdołał zapłacić ów trinkgeld i nareszcie armja ruszyła naprzód.
René szedł piechotą, tak samo ubrany jak i jego żołnierze, nadto niósł na ramieniu halabardę.
Po marszu kilkumilowym nasi ludzie znużyli się. Dla czego oni szli piechotą kiedy mogli wybornie popłynąć rzeką Renem? Zaczęli tedy szemrać i w końcu wsiedli do łodzi. Ponieważ jednak łodzie zostały przeładowane więc kilkaset osób utonęło.
Któż temu winien?
Wszyscy obwiniali o to biednego René.
Książę burgundzki miał korespondentów w Newchatelu, którzy pisali do niego:
„Bądź spokojny, szwajcarzy nigdy tam do ciebie nie zawitają.“
Oni jednak tymczasem szli, z wielką trudnością, z bardzo częstemi odpoczynkami. Zima dla nich i dla księcia burgundzkiego dała się straszliwie we znaki. Czterystu ludzi zmarło w chrześcijańskim obozie, wielu zaś odmroziło nogi i ręce. A tu arni grosza na żołd potrzebnego; zamiast żołdu, gburowate, niegrzeczne wymysły i nieustanne kary.
Pewien szlachcic nie mogąc znieść tych wszystkich przykrości miał nieszczęście odezwać się:
— Gdy książę Burgundzki tak gwałtownie chce się dostać do Nancy, najlepiej nabić go w armatę i wystrzelić a wnet się tam znajdzie.
Karol dowiedziawszy się o tem kazał niewczesnego dowcipnisia powiesić.
Jednakże i on upadł na duchu i stracił odwagę, gdy pewien gaskończyk, ratując się ucieczką z Nancy przybył do obozu i opowiedział księciu że tam już zjedzono wszystkie konie, a teraz zabrano się do psów i do kotów.
To nakłoniło go do wyczekiwania.
Tymczasem odbyła się druga z jego rozkazu egzekucja, za którą przecież srogo odpokutował.
Wielu szlachty z dworu księcia René szukając w oblężonem mieście schronienia zostali pochwyceni przez Burgundczyków.
Książę burgundzki nakazał ich wszystkich razem powiesić.
Jeden z tych skazanych niejaki Siffren Baschi, zażądał aby go doprowadzono przed oblicze księcia, ponieważ chce mu wydać niezmiernie ważną tajemnicę.
Tajemnicą tą była wiadomość, że ulubieniec Karola, naczelnik włoskiego oddziału, imieniem Campobasso zdradza swego pana.
I rzeczywiście Campobasso zdradzał go podwójnie; naprzód zaofiarował się królowi francuskiemu że księcia burgundzkiego zamorduje.
I, rzecz szczególna król przyjął tę propozycję nie doznając najmniejszego wyrzutu sumienia, nie robiąc żadnych skrupułów.
Ponieważ jednak Ludwik XI włocha tego uważał za zdolnego do wszystkiego a przytem podejrzewał go o równą deklarację złożoną księciu bargundzkiemu, ażeby włoch zamordował króla, przeto nie odpowiadając zgoła na deklaracje Campobasso, napisał do księcia burgundzkiego, ażeby się miał na baczności.
Książę burgundzki zaś ze swej strony wcale nie chciał wierzyć w jakąś serdeczność króla francuskiego i zawiadomienie to pozostawił bez skutku.
Campobasso więc co do tej pierwszej zdrady stracił wszelką nadzieję powodzenia.
Cóż więc robi dalej! Oto zgłasza się do księcia René z tą samą propozycją żądając grubego wynagrodzenia.
René nie odmawiał właściwie, ale wynagrodzenia nie przyrzekał, oświadczając że chciałby przedewszystkiem widzieć rezultat.
Te to właśnie zdrady chciał Siffren opowiedzieć księciu burgundzkiemu, lecz Campobasso, który miał straż przy namiocie Karola, oświadczyć kazał zgłaszającemu się Siffrenowi, że najwyraźniejszy rozkaz księcia nakazuje powiesić go natychmiast.
Co też i uskuteczniono.
René miał stu dwudziestu wziętych do niewoli jeńców pod nadzorem bastarda Vaudement. Dowiedziawszy się o powieszeniu Siffrena Baschi, kazał natychmiast powiesić owych stu dwudziestu Burgundczyków, co też nastąpiło.
Przytem nad głową każdego powieszonego umieszczoną została tablica z napisem:
„Za haniebne, nieludzkie i godne przekleństwa i potępienia morderstwo, spełnione przez księcia burgundzkiego na osobie hrabiego Siffren Baschi i jego wielu towarzyszy, którzy wypełniali obowiązki swoje jako wysłani przez swego księcia, muszę umierać, abym tym sposobem przebłagał majestat boski za takie podeptanie praw boskich i ludzkich“.
Cóż tu powiedzieć o takim księciu, który dni swoich rządów zaznacza codziennemi wieszaniami?
W dniu 26 grudnia nakazał Karol Burgundzki atak, ale został ze stratą odparty. Siódmego zaś dnia podczas trwającego ataku nadciągnął wreszcie książę René z całą swą armją na pomoc ukochanemu miastu Nancy.
Dnia 4. września 1477, przeprawił się przez Merthe i znalazł się w dwumilowem jedynie oddaleniu od obozu nieprzyjacielskiego.
Wiedząc o zbliżaniu się armji lotaryngskiej od dwóch dni, Campobasso porzucił księcia burgundzkiego, przedtem jednak pozyskał on zapewnienie, że mu miasto Commercy naprzód darowane a potem odebrane, znowu powrócą.
Pozostawił on w obozie wszystkich ludzi namówiwszy ich wprzódy do ucieczki.
Nakoniec zebrawszy swoich ludzi zaczaił się w Bouxieres, oczekując co dalej nastąpi i kto zwycięży.
Miejsce w którem zaczaił się Campobasso przytykało do mostu w Bouxieres Tędy niewątpliwie musiałaby nastąpić reiterada Burgundczyków. Włoch miał przy sobie Lombardczyków i Neapolitańczyków.
René rozporządzał armją 20.000 gdy tymczasem książę miał zaledwie 4000.
Karol utracił a raczej przegrał bitwę pod Granson i Morat ulegając przewyższającej sile, cóż zatem nastąpi w Nancy?
Mógł w każdym razie uniknąć walki, ale nikt nie śmiał proponować księciu aby zaprzestał oblężenia, znaczyło to jak dobrowolnie dostać się aż do jaskini lwa.
Hrabia du Chimay wszakże zaryzykował.
Znalazł on Karola ponurego jak zwykle, rozbrojonego od stóp do głowy a właściwie wyjąwszy głowy — bo był bez kasku, wszakże nigdy prawie nie rozstawał się z bronią.
— Panie — rzekł — przyszedłem powiedzieć Waszej książęcej mości, powiedzieć to, na co nikt nie zdobyłby się zapewne. Czy mogę mówić, zapytał hrabia.
Książę podniósł do górę głowę i dał znak potwierdzający.
— Mości książę jesteśmy już uwiadomieni że książę René idzie z armią 20 tysięczną — my zaś mamy zaledwie 4 tysiące.
— Więc?
— Moje zdanie, jako też i zdanie najżyczliwszych doradców twoich jest aby zaprzestać oblężenia i zwrócić się do Luksemburga dla skompletowania siły zbrojnej. Podczas tego, pieniędzy zbraknie księciu René, najemnicy go opuszczą a my wtedy rzucimy się na niego.
Karol zmarszczył brwi.
— Widzę, że wy wszyscy idziecie za przykładem Vaudemont. Otóż, zechciejcie wiedzieć że choćbyście mnie wszyscy opuścili, sam będę walczył. Mój nieprzyjaciel jest zanadto młody żebym przed nim rejterował.
— Mości książę, zaczął znowu hrabia, uczyniłem zadość mojemu obowiązkowi i udzieliłem Waszej książęcej mości radę. Teraz zbliża się chwila walki, zobaczymy czy działałem otwarcie i lojalnie.
Odpowiedzią Karola było: „bronić się“ a następnie wydał rozkaz aby nikt nie wchodził do jego namiotu dopóki nie zostanie zaproszony.
Mimo to, przed samą bitwą zwołał radę.
— Ponieważ te chamy idą tu do nas, ponieważ ci pijacy pragną tu posilić się i napoić, co nam wypada w tym wypadku czynić?
Ogólne zdanie było to samo jakie wyraził przed niedawną chwilą hrabia, to jest odstąpić od oblężenia i pomaszerować do Luksemburga.
Ale książę jeżeli zwołał radę to nie na to aby słuchał ich przestróg, ale po to, aby jej wydać rozkazy.
— Na świętego Jerzego, mój ojciec, i ja umieliśmy zwyciężyć lotaryńczyków i do dziś pamiętam dobrze w jaki to sposób otrzymaliśmy zwycięstwo. Tego wieczora przypuścimy szturm do miasta a jutro wydamy bitwę. Zaprzysiągłem że w Nancy będę obchodził uroczyście święto Trzech króli.
Oblężeni nie wiedzieli że książę René jest tak blisko; ale jednak zapalili wielkie ognie na wieży św. Mikołaja. Zrozumieli oni bardzo dobrze co znaczy ten ogień, mianowicie że da on znak przybywającemu księciu a przytem i zdwoi odwagę walczących.
Nie tylko szturm nie powiódł się, ale nawet oblężeni zrobili wycieczkę i odparli nieprzyjaciół aż do namiotów.
Podczas nocy książę na nowo kazał sypać wały i na nich ustawił artylerję.
Lotaryńczycy przybyli inną drogą ze Strasburga i zajęli tuż pod Nancy wieś Neufville.
Kiedy nadszedł ranek, książę, który spał w zbroi, chciał włożyć kask na głowę, tymczasem lew, stanowiący szczyt tegoż odpadł.
— Hoc est signum Dei! — wyrzekł książę.
Przyprowadzono rosłego karego konia, noszącego nazwę Morean. Książę dosiadł go zamyślony i wyjechał naprzeciw nieprzyjaciół.
Burgundczycy naprzód natknęli na swej drodze na strumień, który trzeba było przebyć; zwiększył on swoje wody przez znaczny spadek śniegu.
Książę i jego ludzie, kompletnie przemarznięci rozpoczęli walkę.
Josse de Lalaing, im więcej z tego rodu bohaterskiego ginęło w bitwach, tem częściej wysuwały się pojedyncze postaci bohaterów na plac boju, aby z kolei być zabitemi. Josse Lalaing, wielkorządca Flandrji, dowodził lewem skrzydłem, książę i wielki bastard, stali w środku mając przy sobie artylerję. Lombardzi pod dowództwem Giacomo Galeotto stanowili prawe skrzydło.
Campobasso w dwie godziny po księciu Lotaryngskim przybył do St. Nicolas i zażądał aby mógł walczyć w jego szeregach.
Lecz René zwróciwszy się do swoich ludzi zapytał:
— Czy chcecie aby ten człowiek był z nami?
Odpowiedziano przecząco.
— Nie — krzyknęli wszyscy — ten włoski zdrajca, nie może z nami walczyć. Nasi ojcowie nigdy podobnych wyrzutków nie przyjmowali i nie walczyli intrygą.
Campobasso oddalił się, knując w sercu zemstę. Zatrzymał on, jak już mówiliśmy, pozycję przy moście Bouxieres-les-Dames, na rzece Merthe i strzegł go pilnie na wypadek rejterady i upadku księcia, tędy koniecznie musiałby przechodzić pokonana armja a wówczas jego pan nie mógł żywy powrócić.
Nie podobna porównać miłości gotowej do ofiar, z nienawiścią, bo ta druga rodząc się w sercu mściciela, przenosi o wiele pierwszą.
Śnieg padał grubemi płatami, gdy szwajcarzy dowiedzieli się od swej przedniej straży że książę jest od nich tylko o ćwierć mili oddalonym.
Wszyscy podwoili krok z wielką radością. W św. Nicolas posilili się, zajadając smacznie i popijając wino, gdy tymczasem Burgundczycy posilali się chyba śniegiem.
Oddzielono pewną część wojska, aby tym sposobem zaatakować skrzydła nieprzyjacielskiej armji lub opanować punkta wyższe panujące nad całą okolicą.
Takiego samego użyto manewru i pod Morat, ale Szwajcarzy jeszcze wojsk księcia Burgundzkiego nie spotkali.
Cała armja lotaryngska pozostawała pod dowództwem księcia René, nie miała zaś żadnego generała ani nawet pojedynczego dowódzcy. Książę jechał na klaczy siwej, przezwanej „Dama“, na której występował już pod Morat. Na zbroi miał suknią w swoich ulubionych barwach mianowicie: szarej, białej i czerwonej a nad nią płaszcz z złotogłowia, przepasany tylko przez prawe ramię, aby nie tamował mu swobody w ruchach ręki.
Około niego zgrupowane było całe rycerstwo lotaryngskie, blisko ośmset osób.
Burgundzka armja zaledwie miała czas dać pierwszą salwę, gdy odezwały się rogi z Uri i Unterwalden. Brzmienie trąb sądu ostatecznego nie będzie zapewne straszniejsze dla niego niż ten odgłos rogów.
Jednakże nie dał poznać tego po sobie i zakomenderował taki manewr, że łucznicy znaleźli się tuż naprzeciw Szwajcarów, zapowiadających swoje przybycie tem potężnem dęciem w straszliwe rogi bojowe.
Walka nie trwała długo, przedewszystkiem zamięszanie powstało na prawem skrzydle a to skutkiem śmierci Galeotta, który dawał właśnie hasło do boju.
Lewe skrzydło z kolei, nie mogło wytrzymać uderzenia księcia René i jego ośmiuset rycerzy, rozbite, poczęło uciekać, wzdłuż brzegów rzeki, spodziewając się że powiedzie się im przeprawić przez rzekę Meurthe po moście Bouxieres-les-Dames.
Tu czekał na nich Campobasso.
Książę walczył nieustannie, jakkolwiek prawie sam pozostał, nie miał zamiaru ustępować. Widział płomienie obejmujące jego obóz, ale nie poruszył się wcale, gdy padła salwa armatnia, znikł pomiędzy masą śniegu rozrzuconego na wszystkie strony strzałami armatniemi i nikt go nie widział już.
Osada Nancy równie wyruszyła a dostawszy się w centrum walki zabijała tak uciekających jako i rannych.
Rzeź ta trwała blisko do północy.
Książę odbył uroczysty wjazd do miasta.
Nancy było oświetlone á giorno.
Wjechał przez drogę prowadzącą do bramy Najświętszej Panny i udał się zaraz do Katedry dla podziękowania Bogu za zwycięztwo, później zwrócił się ku swemu pałacowi, odprowadzony przez całą miejscową ludność z okrzykiem:
— Niech żyje książę René.
Znalazł on przy bramie szczególniejsze trofea: były to głowy wszystkich koni, psów, mułów, osłów i kotów, któremi od początku oblężenia mieszkańcy się żywili.
Całą noc René czuwał, pytając każdego nowego przybysza o wiadomości o księciu Burgundzkim.
Wielu bardzo widziało go walczącego, już to mieczem, już to toporem; ale nadeszła chwila w której gdzieś znikł i nikt zgoła nie wiedział co się z nim stało.
Ostatni z przybywających widzieli go nad brzegiem rzeki, mianowicie przy zamarzłych brzegach Meurthy.
Jeden zaś doniósł księciu René, że słyszał najwyraźniej jak w czasie pogromu jego armji książę Burgundzki wołał:
— Do Luksemburga!
Jeszcze inny twierdził, jakoby Karol Burgundzki miał otrzymać straszliwy cios piką, który go zwalił na ziemię, że p. Citey podniósł i odniósł go w bezpieczne miejsce na rękach łuczników, że następnie książę odzyskawszy przytomność na nowo rzucił się do walki.
René, będąc przekonany o ucieczce swego wroga, rozesłał patrole na wszystkie drogi, pomijając jedynie plac boju, na którym nie spodziewał się go znaleść.
W dwa dni później ta sama panowała niepewność, nikt bowiem nie wiedział co się stało z Karolem Burgundzkim, czy żyje, czy zabity. Książę René był w wielkiej obawie, gdyby nareszcie zjawił się na nowo.
Naraz zameldowano mu o przybyciu hrabiego Campobasso. Książę wiedział, że nikt tak dobrze i pewnie nie objaśni go o zniknięciu Burgundzkiego księcia, jak hrabia.
Rzeczywiście, włoch przyprowadził pazia z rodu Colonna, który pozostawał w służbie księcia Burgundzkiego i który widział na własne oczy jak jego pan padł.
Wedle zeznania tego młodego chłopca, rzeźnik z Nancy miał podobno pierwszy zadać księciu uderzenie w głowę, a jakiś znowu wojak, niewiedząc kim jest ten uderzony przez rzeźnika, dokonał reszty przebijając go piką.
Nazajutrz, w dniu 9. stycznia stosownie do wskazówek pazia, udano się na plac boju, celem robienia poszukiwań. Młody chłopiec skierował się do stawu Saint-Jean, tuż przy kaplicy Saint-Jean de Lattre. Tu rzeczywiście leżało kilkanaście trupów już zupełnie obdartych z odzieży.
Biedna praczka z domu księcia ujrzawszy na palcu jednego trupa pierścień, wydała bolesny okrzyk. Poznano ów pierścień który nosił zawsze książę Burgundzki, trup leżał twarzą do ziemi a kiedy go odwrócono, praczka wykrzyknęła:
— Drogi mój książę!
Niepodobna go było rozpoznać — głowa była do połowy objęta już skorupą lodową, mięso zjedzone już przez psy i wilki.
Pozostały wszakże pewne znaki stwierdzające że był to trup księcia, mianowicie: blizna na szyi po ranie otrzymanej w walce pod Montlhery; dwa zęby wybite skutkiem upadku; dwa abscesy jakie miał na prawem ramieniu i poniżej brzucha, z których go leczył Matkien Lupi jego lekarz portugalski, jak niemniej paznokieć wrośnięty u jednego palca lewej nogi, na co się książę nieraz uskarżał.
Przytem miał on i świeże rany, głowa była roztrzaskana uderzeniem miecza czy topora i dwie rany od przebicia boków i piersi pikami.
Dano znać co żywo księciu lotaryngskiemu o znalezieniu trupa księcia Burgundzkiego. Okazał on z tego powodu wielką radość, ponieważ umarli nie wracają po śmierci na ziemię.
Dał zatem rozkaz, aby zwłoki przywieziono do Nancy. Wysłano też lektykę z czterema ludźmi, którzy dostawili trupa księcia do miasta i pomieścili je w domu niejakiego Jerzego Marqueiz.
Tu obmyto je wodą ciepłą i winem.
Ciało było nie wielkiego, ale przeciwnie małego człowieka, białe jak śnieg i pięknie zbudowane; złożono je na stole na poduszkach z jedwabiu — ręce złożono na krzyż i włożono w nie wizerunek Chrystusa.
Potem pozwolono odwiedzać zwłoki dla przekonania wszystkich że nareszcie książę Burgundzki nie żyje.
Tak zwłoki pozostały przez trzy dni i przez trzy nocy — jedni modlili się za jego duszę, jak mówi kronikarz, drudzy ne.
Nakoniec, ubrano je — w kaftan biały wełniany, w spodnie szkarłatne i buty z ostrogami złotemi rycerskiemi, nakryto zaś płaszczem szkarłatnym, włożono mu na czoło książęcą koronę i ustawiono rodzaj paradnego łoża.
Wtedy, książę lotaryngski wraz z całym dworem nadszedł po południu celem poświęcenia zwłok święconą wodą.
Wszedł pierwszy, odkrył głowę i uklęknąwszy wyrzekł:
— Niestety! Oto nasz pan i władca!
Następnie wziął go za rękę i rzekł:
— Piękny kuzynie niech Bóg będzie miłosierny nad twoją duszą — sprawiłeś w życiu wiele złego i byłeś prześladowcą najniesprawiedliwszym.
Wreszcie ogłoszono w całem mieście, aby wszyscy obywatele stawili się na pogrzeb i towarzyszyli zwłokom z zapalonemi świecami w ręku.
Odbyła się solenna eksportacja do kościoła św. Jerzego.
Wszyscy rycerze pozostający w niewoli a należący niegdyś do armji księcia Burgundzkiego, wzięli udział w tym żałobnym pochodzie.
Oto wszystko co pozostało po tym człowieku którego potęga zmuszała drzeć przed nim wszystkich w Europie.
Książę został pochowany w tym samym kościele.
W siedmdziesiąt trzy lat po jego śmierci, to jest w r. 1550, jego wnuk Karol V. kazał sprowadzić zwłoki księcia Burgundzkiego z Nancy do Bruges. Pochowano je w grobowcu jego córki Marji. Zaślubiona Maksymiljanowi Austrjackiemu, nieszczęśliwa księżniczka zmarła w dwudziestym piątym roku swego życia, skutkiem upadku z konia, pozostawiwszy dwoje dzieci:
Filipa Austrjackiego, w wieku lat trzech, i Małgorzatę w 14 roku życia.
Filip II. następca Karola V. nakazał, aby grobowiec jego córki został powiększony przez przybudowanie grobu ojca. Jak znalezione rachunki przekonywują, kosztowała ta budowa 24.595 florenów.
Tam teł do obecnej chwili spoczywają ich zwłoki. Karol w zbroi z koroną książęcą na głowie, z orderem Złotego Runa na piersiach, po prawej jego stronie widać kask po lewej rycerskie rękawiczki z dewizą.
Je lai emprys, bien m’en advienne.
Grobowiec ten, jeden z najpiękniejszych, jest cały z miedzi, ozdobionej złoceniami i kosztuje ośmset tysięcy koron brabanckich; ozdoby są ze srebra i emalji, w około zaś znajdują się herby wszystkich domów w Europie, z któremi książę był spokrewniony lub utrzymywał ściślejsze związki.
Grobowiec nosi na sobie epitalaphum, grobowiec ozłocono, ozłocono też i napisem wspomnienie o księciu burgundzkim:

„Tu leży potężny, wielki i najszlachetniejszy książę Karol, książę Burgundji, Lotaryngji, Brabantu, Limburgu, Luksemburgu i Geldrji; hrabia na Flandrji, Artois i Burgundji; Margrabia na Hennegau, Hollandji, Zelandji, Namour i Zutphen; margrabia świętego rzymskiego państwa; pan na Fryzji, Salinie i Malines, który wyposażony olbrzymią siłą, stałością charakteru i wspaniałością serca, wiódł szczęśliwie boje, wygrywał batalje i dokonywał znakomitych dzieł, już to w Montlhery w Normandji, Artois i Liege, jak niemniej w innych częściach świata.
Aż wreszcie los odwróci? się od niego
i starł jednym ciosem pod Nancy
w r. 1477.
Ciało księcia złożone w powyżej wymienionem mieście Nancy, zostało
przez
najjaśniejszego, potężnego i zwycięzkiego
KSIĘCIA KAROLA
Cesarza Rzymskiego, V. z imienia
jego wnuka, dziedzica jego imienia, zwycięstw i potęgi
przeniesione do Bruges
gdzie król Filip Kastylski, Leonu, Aragonu
i Navarry pan
syn wyżej wspomnionego Karola
kazał złożyć w tym grobowcu
obok jego córki i jedynej spadkobierczyni
MARJI
małżonki najjaśniejszego, najpotężniejszego
Księcia Maksymiljana
Arcyksięcia Austrjackiego
Później króla i cesarza Rzymskiego
Módlmy się za jego duszę
Amen.

Jeżeli będziecie kiedy przejeżdżać przez Nancy a historja Karola Śmiałego przyjdzie wam na pamięć, każcie sobie okazać na progu bramy, wielką z czarnego marmuru tablicę. Oto miejsce na którem złożone było ciało księcia zanim je przeniesiono do domu Jerzego Marqueiz..
Należałoby na tem zakończyć nasze opowiadanie, ale w takim razie byłoby ono niezupełne, gdybyśmy nie byli świadkami następującej później śmierci Ludwika, który taką uniósł się radością na wiadomość o śmierci księcia Burgundzkiego, że uczynił ślub, że zbuduje srebrne sztachety przy skrzyni z relikwiami św. Marcina w Tours.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.