Karol Śmiały/Tom III/Zakończenie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZAKOŃCZENIE.

Jak lis zmarł w własnej skórze.

W tej samej godzinie kiedy wydana została bitwa w Nancy, Anglo-Cotto — lekarz astrolog, który opuścił księcia Burgundzkiego, aby przejść do służby króla Francji — odprawiał mszę, ponieważ był także i księdzem a nawet zamianowano go arcybiskupem wiedeńskim — powtarzamy, odprawiał mszę w obec nowego swego pana w kościele Saint-Martin w Turs.
— Najjaśniejszy panie — zawołał nagle — Consumatum est! twój wróg zakończył życie.
Podobnie przed 15 wiekami, jakiś wieszczbiarz wyrzekł do Tytusa Livjusza:
„W tej chwili, Pompejusz pokonany został pod Pharsalą i Cezar został zwycięzcą!“
Nazajutrz Ludwik XI. otrzymał rzeczywiście urzędowa wiadomość, choć wcale w niej nie było wzmianki o przegranej bitwie, i dopiero po upływie dwóch dni dowiedział się na pewno o śmierci Karola Śmiałego.
Chwilę stał jakby odurzony tym wypadkiem tak niespodziewanym.
Co czynić? Należało przedewszystkiem, w skutek tej niespodziewanej śmierci, odzyskać dla Francji prowincje zostające pod władzą dawnego nieprzyjaciela — odzyskać je i oderwać od domu Burgundzkiego jako należne państwu francuzkiemu, tem więcej że Francji wiele uczynili złego jej nieprzyjaciele, jak wiadomo zmarły, oraz dawniejsi Henryk V., Henryk VI. i wszyscy razem Edwardowie.
Pierwszą więc myślą Ludwika XI. był projekt jaki uplanował tak zwyczajny człowiek jak Edward IV. i Fryderyk III., mianowicie ożenić delfina Francji z dziedziczką księcia Burgundzkiego, bez względu na różnicę wieku jaka zachodziła między nimi, ponieważ delfin Francji miał dopiero lat 8, a Marja Burgundzka lat dwadzieścia. Przez to małżeństwo król stawał na gruncie Niemiec i urzeczywistniał marzenie odwieczne Francji przyłączenia do niej prowincji nadreńskich, czyli wyprostowania granicy nad Renem.
Ale to najprawdopodobniej doprowadziłoby do wojny z Anglją, do wojny z Cesarstwem.
Ludwik XI. nienawidził wojny, nie pragnął też zapalić jej na nowo.
Nie, przeciwnie powinien był użyć najskuteczniejszych środków i starań, aby bez wydobywania miecza, jeżeli rzecz prosta powiedzie się w ten sposób, odebrać co najmniej Artois i Burgundję, miasta Somme i Pikardję.
Przedsięwzięcie przedstawiało znaczne trudności, prawie można powiedzieć było niemożliwością; ale dla takiego człowieka jak Ludwik XI. nie było w niczem niepodobieństwa lub niemożliwości.
Upatrywał on w tym tylko interes dający się załatwić pieniędzmi, mając pieniądze, możnaby Edwarda zneutralizować w tej sprawie ale za grube porękawiczne.
Wówczas to wzięło udział w owym handlu dwie kobiety, a raczej znalazły się dwie rywalki: królowa angielska i wdowa po księciu Burgundzkim.
Królowa angielska chciała aby jej siostrzenica poślubiła lorda Rivers, swego brata, księżna Burgundzka, żądała aby jej córka wyszła za mąż za księcia de Clarence.
Lord Rivers był za nadto ubogim dla takiej bogatej dziedziczki, książę Clarence stary a do tego pijak, również nie był odpowiednim na męża.
Ludwik XI. wcale nieprzerażał się temi dwoma pretendentami, wiedział on dobrze, że może ich zniszczyć jednego po drugim.
Tylko że Ludwik XI. rozumiał dobrze że w wieku tak rycerskim, chociaż właściwie mówiąc rycerstwo ówczesne istniało jedynie z imienia, wszystko spadnie na jego głowę: król-tyran! krzykną i oskarżą o zrabowanie wdowy i sieroty.
Co prawda rabunek ten dopełni on na korzyść matki, która od 150 lat zrabowana przez bezbożną córkę, przez dom niewdzięczny burgundzki, musiała koniecznie być wynagrodzoną za to prześladowanie, za to oderwanie najpiękniejszych prowincji.
Król udał się do Picardji i Burgundji.
Miał on przyczyny i powód do wytłumaczenia się ze swej podróży co do każdego z wymienionych miast, chciał on je zabrać siłą; mianowicie Arras, jako oddawna zamierzona konfiskata, co zaś do Abbeville, była to konieczność zwrotu tego miasta.
Co się tycze Burgundji, były powody jeszcze ważniejsze.
Ludwik XI. był naturalnym opiekunem Marji Burgundzkiej, posiadał on prawo tak zwane: „szlachetna opieka“, zabrał on więc dobra swej pupilki, dla tego, aby komu innemu nie wpadły w ręce. Czy je następnie odda, w tem właśnie leży główne pytanie.
Zobaczmy jak się też wziął do wykonania tego planu.
Przedewszystkiem pragnął posiadać Arras, od niego też zaczął.
Arras dla Francji było potrójną granicą, przedmurzem: od Calais, od Anglji i od Flandrji.
Flamandczycy twierdzili, że Arras było niegdyś miastem rodzinnym, dziedzictwem rodowem ich księcia. Ich hasłem bojowem było zawsze:
— Arras! Arras!
Ale jakim sposobem zabrać Arras, kiedy ono należało do hrabiego d’Artois?
Ludwik XI. udał, że on żądał czego innego, nie Arras. Do miasta nie miał on żadnego prawa, nie, to tylko jego nęci dawna dzielnica biskupa, która nie miała wcale murów miejskich i które zawsze zależała od króla.
Ludwik XI. mógłby Arras wziąć siłą — jednakże nie chcąc tego, oświadczył ambasadorom: Humbercourtowi, kanclerzowi Hugonnet, że p. Creve-Coeur zajmie dla niego starą dzielnicę Arras, jakoż wszedł do miasta w d. 4. marca 1477.
Humbercourt i Hugonnet zapłacili własną głową za to ustąpienie.
Bez wątpienia Ludwik żałował ich bardzo, ale Arras było tak ładnem, tak wdzięcznem miastem, że większą miało cenę niż dwie głowy. Neuss, które było nędznem gniazdem a przecież choć kosztowało księcia Burgundzkiego trzy tysiące głów, nie posiadł go wcale.
Zresztą, ta stara dzielnica (Cité) była w rękach p. Creve-Coeur i w istocie, gdyby znalazł się jakiś człowiek, na któregoby mogła liczyć Marja Bargundzka, to niewątpliwie żaden nie byłby tak dla niej odpowiednim jak Creve-Coeur, gubernator Picardii i miasta Somme, seneszal Ponthieu, kapitan Buloński i kawaler złotego runa.
Jego matka wychowywała księżniczkę, gdy panienka była małą, nazywała go często też braciszkiem. Od śmierci księcia, potwierdziła go w dawnych urzędach. Udzieliła mu prawo zwierzchnictwa nad Hesdinem i zrobiła swoim honorowym rycerzem.
Z pewnością, pan Creve-Couer, gdyby to od niego zależało, nie byłby oddał dzielnicy miasta Arras Ludwikowi XI., lecz upoważniony do tego przez kanclerza i ambasadora, i przeznaczony przez króla do strzeżenia tego prawdziwego skarbu, nie mógł ani sprzeciwić się rozkazowi jaki otrzymał, ani pogardzić zaszczytem jaki go spotykał ze strony króla.
Zresztą Hugonnet wydał tę dzielnicę, ale wydał wedle wyrażenia ówczesnego prawa: z zastrzeżeniem zwrotu (sous les reserves de droit).
Ludwik XI. objął więc je w posiadanie a potem zaczął przemyśliwać nad rezerwowaniem owego prawa.
Było to znakomitym czynem posiadać Arras, lecz gdyby się mogło posiąść i Bulogne, Boulogne najpiękniejszy, najcudowniejszy zakątek w chrześcijaństwie jak mówi Chatelain, byłoby jeszcze znakomitszem dziełem.
Na nieszczęście Boulogne pozostawało w rękach rodu d’Auvergne; król francuzki nie miał żadnego prawa do Boulogne.
— Kto to wie!
— Poszukajmy tylko!
Boulogne miało cudowną Matkę Boską a jak wiadomo Ludwik XI. szczególniejszem odznaczał się nabożeństwem do Najświętszej Panny, świadkiem tego Matka Boska w Embrun, w Clery, Matka Boska de la Victoire i á Puy en Velay.
Brakowało tylko tej właśnie Matki Boskiej, której wspomnienie spędzało królowi sen z powiek.
Jakim sposobem uczynił aby Matka Boska w Boulogne, była Matką Boską francuzką?
Matka Boska w Boulogne była przedmiotem nieustannych pielgrzymek, składano tu niezliczone wota.
Ludwik XI. powziął myśl ofiarowania Matce Boskiej miasto, którego nosiła nazwisko, nie była to sprawa wcale polityczna, ale sprawa religijna. Oddał więc miasto w opiekę Matki Boskiej, poświęcił jej takowe i oświadczył najwyraźniej że Boulogne należy jedynie do Najświętszej Panny a nawet podniósł Ją do godności Hrabiny Bulońskiej. Tylko zatrzymałby on, król Francji, gdy Najśw. Panna hrabiną Boulogne została, miasto, jako lennik.
Bez ostróg, bez pasa rycerskiego, piechotą król Ludwik odbył pielgrzymkę do Matki Boskiej w Boulogne i ofiarował jej na znak swego wasalstwa złote serce i zaprzysiągł bronić miasto w każdym wypadku.
Co zaś do Peronne i Abbeville, zatrzymał je, jak już mówiliśmy, z tytułu prawa opieki nad księżniczką burgundzką.
W tym czasie powziął on wiadomość o małżeństwie córki księcia Burgundzkiego z synem cesarza Fryderyka III., Maksymiljanem. Przypomina sobie zapewne czytelnik, że właśnie wymieniony został układ między cesarzem a żyjącym jeszcze księciem Burgundzkim, co do tego małżeństwa.
Księżniczka była w obawie żeby królowa angielska nie wydala ją za mąż za swego brata lorda Rivers, lub żeby wdowa księżna Burgundzka nie kazała jej poślubić swego brata Clarence, a nadto, żeby stany Flandrji nie ułożyły projektu małżeństwa jej z Adolfem de Cleves. Tymczasem więc poślubiła Maksymiljana.
Zresztą Fryderyk III., aż do ostatniej chwili utrzymał swój charakter jako skąpiec, jego syn nie posiadał ani lenniczych państw ani gotówki, nazywano go też ogólnie: „książę bez ziemi!“
Był nawet nazywany księciem „bez koszuli“, bo to jego narzeczona zmuszona była zapłacić całą wyprawę weselną, zagospodarowanie i jego koszta podróży.
Co prawda młody Niemiec miał piękną postawę, śliczny wzrost, był zgrabny i zręczny, a prócz tego słynął jako najśmielszy i najdzielniejszy strzelec w Tyrolu; nie potrzeba było więcej do obudzenia sympatji i miłości w młodej księżniczce.
Małżeństwo odbyło się w d. 18. sierpnia 1477 r.
Widząc że nie możo przeszkodzić temu połączeniu się, Ludwik XI. postanowił coś przy tem zyskać; nie wiedział właściwie co takiego ma skorzystać, działał wszakże pod wpływem tak dobrej sposobności.
Posiadał on człowieka, który jak Comines posiadał całkowite zaufanie króla.
Dla czego jednak nie ufał już Cominesowi?
Wiem bardzo dobrze dla czego, kto pisze dzieje ludzi wielkich, musi koniecznie wiedzieć o wszystkiem.
Otóż dla tego:
Comines połączył się i zawarł stosunki z całą szlachtą Flandrji, oprócz tego pani Comines dama honorowa księżniczki Burgundzkiej, prowadziła całe układy małżeństwa między Marją Burgundzką a cesarzewiczem Maksymiljanem.
Co się tycze wspomnionej osoby, która coraz bardziej zyskiwała zaufanie króla, to była ona również pochodzenia flamandzkiego człowiekiem z ludu, balwierzem i chirurgiem, któremu Ludwikowi XI. mógł powierzyć godność ambasadora, gdy powierzał mu swoją szyję.
Człowiek ten był pełen złośliwości i zręczności a nazywał się OLivier Ledain, tylko że on właściwie zmienił drugie swoje imię, nazywano go bowiem „Olivier szatan“, inni zaś „Olivierem Złośliwym“ co niby nie różni się jedno od drugiego.
Jednem słowem, król, który go zrobił naprzód swoim chirurgiem, a później swym nadwornym pokojowcem, później jeszcze balwierzem — uważajcie tylko jak wzrastał w godnościach, nareszcie zamianował go hrabią de Meulan.
Skutkiem tego tytułu, Olivier Ledain trzymał most Meulan, to jest do niego należało zaprowiantowanie dolnej części miasta Paryża.
Król, z okazji małżeństwa księżniczki podniósł swego ulubieńca do godności ambasadora, wiedząc bardzo dobrze, że jako flamandczyk i pochodzący z ludu, zna na wskroś stosunki i będzie umiał odnaleść środki, za pomocą których możnaby wpłynąć na ludność miasta Gandawy, Bruges i Liege.
Właściwą misją Oliviera Ledain, była misja tajemna — to jest, miał on polecenie sekretne zakomunikowania księżniczce listów napomnienia, w których król zastrzega, że księżniczka Burgundzka, jako dziedziczka państwa lenniczego nie może iść za mąż bez uzyskania pozwolenia właściwego pana, czyli króla francuskiego.
Drwiono sobie na dworze burgundzkim z owego pana ambasadora, ponieważ tytułował się hrabią i ubierał jak prawdziwy arystokrata.
Pochodził on oprócz tego z bardzo małego miasteczka Thielt. Ta drobna ludność ma także swoją arystokrację, która na mieszkańców innych miasteczek patrzy przez ramię.
Lecz to wszystko wcale nieprzeszkodziło Olivierowi do zrobienia pewnego spostrzeżenia, mianowicie, że Gandawczycy byli rozwściekleni zabraniem miasta Arras, Boulogne, Abbeville i Peronne, tworzyli już zbrojne oddziały do zabrania miasta Tournay, miasta królewskiego, należącego do Flandrji.
Kiedy Olivier odjechał z Gandawy, rozpuścił wieść, jakoby otrzymał list od króla i miał rozkaz wręczenia go w Tournay — gdy tymczasem zebrał on stojące w pobliskości wojsko, wtargnął do miasta na czele dwustu lanc i następnie sam jeden go opuścił.
Podobne sąsiedztwo nie było bardzo bezpieczne dla Gandawczyków, którzy też zdecydowali, ażeby się od niego uwolnić. Ogłosili dowódcą Adolfa de Geldren, tego samego, który własnego ojca trzymał w więzieniu, którego powszechnie nazywano ojcobójcą, tego, którego Gandawczycy podali jako kandydata do ręki księżniczki Burgundzkiej i zabrawszy wojska maszerowali do Tournay.
Flamandczycy niebyli wielkimi zdobywcami, bili się oni dobrze, gdy należało bronić domu i rodziny, ale nie tak łatwo można ich było wyprowadzić po za mury miasta.
Skoro już zbliżyli się o trzy mile do Tournay, uważali że to było już dla nich dosyć i nie chcieli dalej narażać się na guzy.
Daleko wytrwalszymi byli Gandawczycy, gdyż doszli aż do przedmieścia i podłożyli ogień, nazajutrz zaś zupełnie zadowoleni ze swego czynu wrócili z powrotem.
Tymczasem załoga zrobiła wycieczkę i poczęła ich pędzić przed sobą.
Adolf Geldern zwrócił się tedy stawiąc nieprzyjacielowi czoło i poległ.
Flamandczycy poczęli uciekać pozostawiwszy jako łup wozy, na których znajdowały się wielkie zapasy chleba, masła, piwa, mięsa, zasolonych ryb, jednem słowem zapasy żywności rozmaitego gatunku. Tak załoga jak i miejscowi mieszkańcy mieli czem żywić się przez cały tydzień.
Chorągiew Gandawy i ciało księcia de Geldern było krwawem trofeem tego zwycięztwa.
Jeżeli Ludwik XI. nie nazywał to zdobyczą zwycięzką, to w każdym razie utrzymał miasto pod swą władzę.
Wycieczka ta przeciwko Tournay, była krokiem wojennym, a zatem powodem do wojny.
Król pomaszerował z Artois do Hainaut. Namiętność zwyciężenia uczyniła go mężnym.
Cambrai otworzyło mu dobrowolnie bramy ale zmuszony był oblegać Quesnoy, Bouchain i Avesnes. To miasto ostatnie wzięto szturmem i wycięto ludność.
Galeotto dawny dowódca księcia był w Valenciennes; spalił przedmieście ażeby obronić tym sposobem miasto. Król postanowił je ogłodzić. Żniwiarze których wezwano z Brie, zżęli żyto jeszcze zielone w połowie czerwca, co zwykle dopiero robi się w sierpnia.
Wśród tych rozmaitych operacji Ludwik okazywał nadzwyczajną wesołość i odwagę nadspodziewaną.
Nakoniec dopomogło szczęście jego geniuszowi — był on wprawdzie jednostronnym, upartym, pełzającym, okrutnym geniuszem, ale zawsze geniuszem.
On jeden pozostał pełnym odwagi, gdy inni na to żadną miarą zdobyć się mogli, nawet historja z miasta Peronne, niesłychanie poniżająca, jakiej można powiedzieć nie doświadczył żaden na tysiąc lat monarcha, nie wyprowadziła go ze stanu obojętności, czy też chłodu.
On, stary król, pisał do swego generała Dammartina: „My młodzi ludzie!“ I rzeczywiście był młodym gdy w jego duszy żyła myśl stworzenia nowej Francji, nowego ludu.
I pod pozorem, że jest on młodym, nie trwożył się niczego, szedł aż do palisad miasta, które oblegał i zuchwale wystawiał się na strzały, bo skoro króla puszczano, mierzono do niego, ale go żaden nie trafił.
Jednego dnia lekko ranny oparł się na Tannegui du Chatel, dzielnym Bretonie.
Nagle król uczuł że tenże zadrżał na całem ciele.
— Co to jest? — mówi król.
Breton nie odpowiedział, gdyż otrzymał postrzał śmiertelny.
Pomimo to wszystko, małżeństwo księżnej Burgundzkiej z Maksymiljanem przyszło do skutku, był to cios trudny do zniesienia dla Ludwika XI.
Król jednak pocieszył się skazując księcia Nemours na śmierć.
Trzymał go on już w więzieniu od dwóch lat i zapewne zachowywał go jako prezerwatywę na nieszczęście jakie mogło go kiedykolwiek spotkać. Śmierć księcia była dywersją dla króla.
Książę Nemours był Armagnac i jako taki zasłużył na ten los w zupełności. Jego piękne, czysto francuskie nazwisko i bajeczka puszczona w obieg, że pod szafotem stały jego dzieci, aby chwytać krew ojca, sprawiło to, że w żadnym z dzienników nie został przez ówczesnych autorów wspomniany, choć rzeczywistym był zdrajcą. Temu też przypisać należy że jakkolwiek człowiek nikczemny, zdołał wprowadzić w błąd zaufanie ogólne i opinię publiczną, która uznała go za duszę szlachetną.
Jesteśmy przeciwni karze śmierci, ale jednak od chwili wprowadzenia kary tej, nikt bardziej na nią niezasłużył jak książę Nemours.
Król nigdy bardziej nienawidził nikogo, i nigdy też dawniej serdeczniej nie kochał nikogo, jak jego.
Był to towarzysz jego dzieciństwa. Król często zapominał się nawet dla niego i popełniał szaleństwa i niesprawiedliwości do tego stopnia, że raz nawet zmusił sędziego do wydania na jego korzyść wyroku, choć miał sprawę jak najgorszą.
W wojnie, o „pomyślność ogólną“ wcale nie starał się o to, aby zabezpieczyć króla i swego dobroczyńcę od dostania się w ręce nieprzyjaciela — król zaledwie wyratował się użyciem podstępu.
Nemours powrócił napowrót do króla, a może nawet król nawrócił się ku niemu zdawało się, jakby ten zdrajca oczarował go całkowicie, wykonał on nową przysięgę na wierność w Świętej kaplicy — na nowo został zamianowany namiestnikiem w Paryżu i na Ile de France, lecz wnet zapomniał o złożonej deklaracji na wierność.
Król postanowił tedy od razu i Armagnaca i księcia de Nemours usunąć z swej drogi. Armagnac padł pod uderzeniem sztyletu; Nemours klęcząc pod wniesionym nad nim mieczem na nowo po raz trzeci czy czwarty wykonywał przysięgę wierności.
Ta przysięga była okropną i ona to właśnie pozbawiła go życia.
Na dniu 8 lipca 1470 przysiągł on, że jeżeli na przyszłość nie dochowa przysięgi wierności i jeżeli nie uprzedzi króla o wszystkich machinacjach przeciwko niemu, zrzeka się sądzenia przez parów Francji i zgadza się naprzód na konfiskatę swych majętności.
Król znowu popadł w niebezpieczeństwo, czyli mówiąc inaczej całe jego życie było szeregiem niebezpieczeństw. Przyzwał wówczas Nemours’a na pomoc — ten tymczasem nie posłał mu ani jednego człowieka, lecz wdał się natychmiast w korespondencję z St. Polem, zrobił mu propozycję pożenienia dzieci i żądał aby mógł przystąpić do wszystkich spisków knowanych na życie króla. Przy zdarzonej zaś sposobności zrabował po prostu wszystkie fundusze Langwedoku.
Ludwik XI. szczęśliwym trafem pochwycił całą tę korespondencję.
Wówczas powiedział sobie, że już dosyć doznał zdrad od tego człowieka, kazał go pochwycić i osadzić w więzieniu Pierre-Encise, z więzienia tego przeniesiono go do Bastylji zupełnie posiwiałego.
Trzeba było raz temu wszystkiemu położyć ostateczny kres i zabezpieczyć się, aby nie uciekł jak to uczynił Saint-Pol, którego osobę król miał wprawdzie w swej mocy, ale nieposiadał wyjaśnień tajemniczych jego czynów.
— Zrób, rzekł do mistrza tortur, aby mówił, aby wyznał wszystko co ma pod sercem i w myśli.
Zaczął mówić bardzo szczerze i Ludwik XI. przeraził się jego wyznaniami — patrzył on teraz jasno w tę przepaść, jaką było otoczone królestwo.
Z zeznań księcia Nemours, dowiedział się, że nie tylko książę Burgundzki wtajemniczony był w plany wszystkie Saint-Pola, lecz że nawet jego stary Dammartin, przyjaciel, o nich wiedział i że wszystko było przygotowane aby plany te przy zdarzonej sposobności stanowczo wykonać.
Książę Nemours zotał tedy skazany na śmierć i egzekucja nastąpiła w zabudowaniach więziennych, to jest na dziedzińcu Bastylji.
Lecz to wyznanie było strzałą Parsa, jak mówi Horacy, szerokopiórna, zatruta, wbiła się w serce króla; dała ona mu przekonanie, że cnota nie istnieje na świecie, że wyraz ten jest tylko nazwą bez realnego znaczenia; że wierność to kamień trudny do odnalezienia w tej czarodziejskiej opowieści o życiu.
Tak ten, któremu on przebaczył z głębi swego serca, jak i ten, którego obsypał dobrodziejstwami i bogactwem, jak niemniej i ci, których kochał, wszyscy bez wyjątku zdradzali go jak najhaniebniej.
I on też musi odpłacić tą samą bronią i on powinien zdradzać innych.
Ba! ale sumienie to rzecz osobista, tego nieprzeniesie zgoła na drugą osobę; potrzeba robić tak jak się robić powinno, jak wymaga tego obowiązek. Nikt przecież nie dopełnił swego obowiązku względem króla, tem gorzej.
A potem szereg następujących po sobie wypadków, uderzył nadzwyczajnie umysł Ludwika XI.
W miesiącu maju 1476 r. książę Medjolanu, zabity został wśród białago dnia w Saint-Ambroise — w dziesięć dni później wydarzyła się śmierć księcia Burgundzkiego, co także można policzyć na karb zbrodniczego zamachu.
Nakoniec później jeszcze, Juljan de Medicis został zasztyletowany w katedrze Panny Marji des Fleurs, przez księdza z tegoż samego kościoła.
Ludwik XI. przerażony tem wszystkiem nagle poczuł w swych piersiach szalejące uczucie zemsty.
W tym też czasie pisał do Tremouille co do księcia Orleańskiego, który go zdradził tak jak inni, a nawet haniebniej jeszcze.
„Jeżeli go dostaniecie do ręki, potrzeba go spalić żywcem“.
Równocześnie prawie wzburzyło się miasto Arras i wysłało deputację do księżnej Burgundzkiej; król kazał członków tej deputacji pochwycić i ściąć im głowy, a nadto natychmiast wszystkich pochować.
Na jednym z nich a mianowicie radcy parlamentu Oudard, kazał dokonać szczególnej operacji.
Mianowicie polecił aby wykopano i wydobyto z grobu jego głowę, co usprawiedliwił w ten sposób:
— Ażeby wiedziano że to był radca mojej rady, pragnę aby jego głowę ubrano w piękną futrzaną czapkę i ustawiono na targowym placu w Hesdin, będzie on tym sposobem prezydował miastu.
I śmiał się, pomyślawszy sobie, w jaki szczególny sposób zdradzieckiego radcę za mianował prezydentem miasta.
W sprawach miasta Arras rzeczywiście był niezbłaganym — Arras bądź co bądź musiało być wcielone do Francji.
Jeden z obywateli miasta Arras, Jan Bon, poważył się przeciwko niemu knuć spisek. Narodowa bibljoteka, tom 171 zawiera okropny opis tego skazania:
„Wspomniony wyżej Jan Bon w kwietnia 1477 r. z powodu pewnego ciężkiego przewinienia, i zbrodni przeciw królowi, skazany został na śmierć, ale na rozkaz tegoż monarchy wyrok złagodzono, był to dowód łaski i miłosierdzia królewskiego. Janowi Bon tylko wydłubano oczy. Kiedy jednak zawiadomiono króla że operacja ta nieodbyła się jak należy i że Jan Bon widzi jeszcze na jedno oko, posłał dwóch łuczników, aby się o właściwym stanie przekonali i skoro pokaże się, że ten rzeczywiście widzi jeszcze na jedno oko, temu je wyłupili“.
Nie mówiliśmy nic, a właściwie wspomnieliśmy tylko o nieszczęśliwym bracie księcia Bretanji, który zamknięty w żelaznej klatce i osadzony z nią razem w więzieniu, głodzony, wył jak dzikie zwierzę i rzucał się uderzając o pręty klatki.
Mimo to wszystko, przecież niektórzy pisarze twierdzą, że Ludwik XI. nie był złym człowiekiem, że nawet był bezstronnym i swoim nieprzyjaciołom nie wyrządzał żadnej krzywdy.
Legrand po wielekroć zamieszcza wzmianki o szlachetnem sercu Ludwika XI.
Comines opowiada, jakkolwiek popadł w niełaskę u króla, że król brzydził się zdradą Campobassy i mówił później, że Richard angielski często nadsyłał listy do króla francuskiego ofiarując mu przyjaźń, ale Ludwik nietylko na listy nie odpowiadał ale nawet takowych nie przyjmował, z tej prostej przyczyny, że w jego rozumieniu Richard był zanadto okrutnym człowiekiem.
Miałażby to być nienawiść do tego złośliwego garbusa, który sam jeden zdeklarował się przeciwko pokojowi zawartemu w Picquigny?
Rzecz dziwna, w każdym razie, ta sympatja Glocestera do Ludwika XVI. ta nienawiść do Ludwika XI. Wiadomo przecie że pierwszy tłumaczył z angielskiego języka apologię Ryszarda III. napisaną przez Roberta Walpole. Ale to jeszcze nie wszystko.
„Kronika skandaliczna“ publikacja nieprzyjazna wielkiemu ścinaczowi głów, opowiada że nawet podczas wojny Ludwik starał się unikać rozlewu krwi.
Mollinet, jego wielki nieprzyjaciel, mówi: „Wolał on niejednokrotnie poświęcić 10.000 talarów złotem, niż jednego z łuczników swojej kompanji“.
Jesteśmy właśnie w tej chwili, kiedy stary król, ulegając coraz bardziej bojaźni, którą został opanowany, cofnął się do zamku Plessisle-Tours, w którym otoczył się strażą, cały pałac był jakby najeżony pikami i halabardami. Przeczytajcie w tym razie dziełko p. t. Quentin Durvard przez Walter-Scotta a znajdziecie tam prześliczny tego opis.
W tym samym czasie Ludwik XI. przyrzekł książętom zkonfederowanym przeciwko niemu w skutek jego zbyt zdobywczych rozszerzeń państwa, że się wycofa z ziem cesarskich i opuści Hainaut i Cambrai.
Musiał bowiem, tak się sam wyraża, i siebie wyleczyć i Francję oczyścić.
Pierwsze lekarstwo było dla Dammartin’a. Napisał do niego, że dla ulżenia mu, odbierze od niego naczelnictwo armji, dodając przytem, że to odjęcie naczelnictwa dla jego ukochanego przyjaciela nie jest żadnem poniżeniem ale raczej podwyższeniem w godności.
Czy pamiętał o tem przyrzeczeniu?
Tak jest, ponieważ w roku następnym Dammartin został gubernatorem Paryża i okręgu Ile de France.
Człowiek, któremu król wówczas całe swoje zaufanie ofiarował, był ten sam Creve-Coeur, flamandczyk, którego rodzina wszystko księciu burgundzkiemu zawdzięcza i który strzegł miasto Arras dla Ludwika XI.
On tak je dobrze strzegł, że się Arras dwukrotnie rewoltowało. Za drugim jednak razem Ludwik XI. oświadczył że miasto zniknąć musi.
I rzeczywiście, wypędził wszystkich mieszkańców, którzy wychodząc z miasta musieli pozostawić swoje sprzęty.
Na to miejsce zaś sprowadził rodziny z Languedoku, przeważnie rodziny przemysłowców i rzemieślników. Długi czas były tu zamknięte kościoły, ponieważ żaden ksiądz nie odważył się na odprawianie w nich nabożeństwa.
Pan Creve-Coeur właśnie dowodził wojskiem podczas znanej t. z. wojny ostrogowej.
Flamandczycy postanowili objąć w posiadanie nieszczęśliwe miasto Therouanne, którego spustoszenie stało się później przysłowiowem.
Mieli oni 3.000 niemieckich łuczników, a pięćset angielskich i sabaudzkich, którzy z rzezi pod Murten szczęśliwie jakoś wyratowali się i znalazłszy drogę pomiędzy dwoma jeziorami, z całą szlachtą z Flandrji i Hennegau, z księciem Maksymiljanem na czele wyszli zbrojną ręką z opałów, w ogóle 27 do 28 tysięcy ludzi.
Creve-Coeur wysłany został przez króla na pomoc miastu Therouanne. Miał on rozkaz unikania starcia dla pozostawienia czasu Flamandczykom, aby się zwolna rozprószyli i wrócili napowrót — znano dobrze tych poczciwych flamandczyków a Ludwik XI. był przekonany, że oni po dwóch lub trzech tygodniach zatęsknią na nowo do swych domów.
Generał był źle wybrany, a drugi chciał odegrać rolę Fabiusa przed Hanibalem, ale tego nie można przypisywać członkowi, który obraziwszy flamandzką szlachtę został przez Maksymiljana z księgi Zakonu złotego runa wykreślony i był niezmiernie tem oburzony.
Obiedwie armje spotkały się w chwili, gdy Creve-Coeur i jego ludzie z gór schodzili.
Creve-Coeur, miał tylko czternaście tysięcy pieszego ludu, ale konnicy miał dwa razy tyle co Maksymiljan.
Creve-Coeur z całym swym silnie uzbrojonym oddziałem rzucił się na szlachtę flamandzką i cesarską, która nie mogła wytrzymać tak gwałtownego natarcia i od całej armji odciętą została. Poczęła tedy uciekać i była ściganą.
Teraz jednak zdarzyło się coś niebywałego, gdy Creve-Coeur zajęty pościgiem pozostawił wojsko bez jenerała.
Nasi łucznicy byli atakowani przez 3.000 łuczników niemieckich, przeważnie tyrolczyków strzelców kóz — ci ostatni t. j. flamandczycy przyjęli ich pikami.
Łucznicy cofnęli się.
Tymczasem francuzka osada z Therouanne zrobiła wycieczkę i napadła flamandczyków od tyłu, a natrafiwszy nieszczęśliwym trafem na ich obóz poczęli go rabować.
Flamandczycy więc zmuszeni byli zwrócić się ku rabusiom.
W tym więc czasie, łucznicy widząc cofających się flamandczyków, nabrali znowu odwagi.
Ale jednak wnet przekonali się, że daleko lepiej zamiast nacierać na flamandczyków, dopomagać rabować obóz francuzki; ale jak mówi przysłowie, ostatnim a raczej późno przychodzącym dostają się kości.
Niezmiernie rozgorączkowani rzucili się do rabunku, później spotkawszy na drodze artylerję, zabrali ją i zwrócili przeciwko nieprzyjacielowi.
W tej chwili jednak Maksymiljan i Romout, z całą armią, mniej zbrojną niż Creve-Coeur, wpadli na pustoszycieli obozu.
Młody książę, jakkolwiek był to dopiero jego debiut, cudów dokazywał; zabił czterech czy pięciu ludzi własną ręką, odebrał swoją artylerję i rozprószył wszystkich pustoszycieli.
Creve-Coeur tymczasem powrócił z pościgu — za późno przypomniał sobie że zostawił armię bez wodza.
Przybył i nie zastał nic.
Teraz on i jego szlachta musiała brzęczeć ostrogami. Ztąd to powstała owa nazwa wojny ostrogowej.
Dzień zatem miał dwa momenta — w pierwszym t. j rano kawalerzyści flamandzcy uciekali, w drugim do ucieczki zabrali się jeźdźcy francuscy.
Jednem słowem Maksymiljan otrzymał plac boju, pozostawiwszy wszakże 700 to 800 ludzi więcej niż my na pobojowisku.
Therouanne pozostało francuskiem, a arcyksiążę wszedł do Flandrji.
Ta klęska nie zasmuciła wcale Ludwika XI. jego handel kwitnął; wielki handel, handel ludźmi i miastami. On kupił anglików aby byli spokojni a szwajcarów aby byli w ruchu.
Kazał się uważać za obywatela bearneńskiego.
Od tej chwili mógł robić co mu się podobało tu i w Luksemburgu, cóż to można działać przeciw współobywatelowi? Od owego czasu należało do niego i księztwo Burgundji. Odwiedził Dijon, dostrzegł on, że to miasto nie posiada parlamentu i zaraz takowy zaprowadził. Prowancja uważała to za prawdziwą klęskę. — Prowancja, jak mówią, miała trzy plagi: Durance, Mistral i parlament — co Prowancja uważała za plagę, to Burgundja uważała za szczęście.
Król zaprzysiągł na św. Benignę, patronkę miasta i mieszkańcy poddali się.
Tylko szlachta jeszcze szemrała; Ludwik XI. zatem zapoznał ją z pięknemi złotemi talarami, które dla Anglji kazał wybić; a któremi zapłacił Hastinga i wziął wdowę po jednym z tych właśnie szlachciców na kochankę.
W Lyonie zdobył sobie dwie żony kupców.
Ludwik XI. umiał dobrze badać teren.
Ta nowa miłośnica, była przedmiotem platonicznej miłości króla, bo w tym czasie, mianowicie z końcem 1480 biedny król bardzo podupadł na siłach a zdobycie Burgundji, której jeszcze całkowicie nie posiadł, zajęło go całego.
— Nie marzę — pisał on — piękniejszego raju nad to, pragnę koniecznie z tobą się rozmówić aby obmyśleć środki ku temu, środki upragnione więcej niż zbawienie mojej duszy.
A przecież nie był jeszcze taki stary, miał dopiero 57 lat, ale był zużyty; cała maszynerja człowieka i rozum, były osłabione, a przytem król zawsze żył jak młody, bardzo silny i bardzo czynny.
Później ta ręka która miała tyle trudu utrzymania we Francji spokoju, rozpostarła się po nad góry Jura, nad Szwajcarją, po nad Alpy aż we Włoszech, po nad Pireneje, nad Hiszpanią.
Widzieliśmy jak szwajcarowie popierali księcia René i jak go napowrót usadowili na tronie Lotaryngji.
Po zamordowaniu Juljusza Medyceusza do czego użyto agentów Sykstusa IV., papież zagroził armją Florencji — Florentczycy popełnili zbrodnią uratowania młodego Wawrzeńca. Król nie życzył sobie aby jego bankierom, którzy przy układach pokojowych pod Piquigny, gwarantowali jego wypłaty i którzy w swych herbach nosili lilję, uczyniono jakąkolwiek krzywdę. Uzbroił tedy Medjolan i posła Comines do Florentczyków, ażeby byli spokojni albowiem skoro tylko papież się ruszy, powstrzyma go od tego koncylium.
Papież wcale nie ruszył się.
Jan II. król Aragonu, był związany z Roussillon, prawie przykuty, ale król umiał tak zręcznie wziąć się do tego i takich stanowczych użyć środków, że Jan go puścił z ręki.
Miał już prawie Nawarrę, przez wnuka tego samego Jana, który z taką trudnością puścił Roussillon — młody książę był jeszcze prawie dzieckiem a Ludwik XI. trzymał go w swych rękach przez matkę Magdalenę, księżniczkę francuzką.
Dobry ten król był opiekunem sierót, sieroty te wychowywał we Francji, aby równocześnie mieć je i trony ich w swej dłoni, zaczął tedy obdzielać grzecznościami młodego delfina, obiecując mu za żonę córkę Edwarda IV., która była o cztery lata starsza od swego oblubieńca.
Miał też sobie oddane Anjou i Prowancją od króla René.
Widzieliśmy nadto, jak on bronił Wawrzeńca Medyceusza.
Wszystko wiedło się mu szczęśliwie, utracił bowiem także i swoją siostrę, tę dobrą księżniczkę Sabaudzką, która zawsze była gotowa do walczenia przeciwko niemu i pomagania tak pieniędzmi jak i ludźmi księciu Burgundzkiemu. Utracił tedy siostrę za co serdecznie Bogu dziękował. Wypędził wreszcie wuja młodego księcia i zdeklarował się opiekunem księżniczki, a skutkiem tego zajął Montmeillan, jak zajął poprzednio Peronne i Saint-Quentin.
Później w obawie żeby biednemu dziecięciu nie wydarzyło się jakie nieszczęście, wziął je do siebie na wychowanie jak niegdyś wnuka Jana z Aragonu.
Po zabiciu Adolfa de Gueidern, a raczej po jego samobójstwie pozostał syn, biedna sierota opuszczona — Ludwik XI. był zanadto moralnym żeby pozwolić na pozostawienie hrabstwa Nymwege w rękach Marji Burgundzkiej, córki rozbójnika. Nymwege się zrewoltowało, wypędziło Burgundczyków i oddało rządy ciotce dziecięcia.
Pozostała Anglja.
Edward stary choć dopiero 40-letm, mógł umrzeć lada chwila na indigestję — ponieważ nie opuszczał stołu! Wdowa pozostałaby z rejentem, jakim rejentem, na miły Bóg z Glocesterem, tym który był Richardem III.
Jakim sposobem walczyć z straszliwym garbusem, jeżeli nie przez zawarcie aljansu z Francją. Królowa angielska, która już wyobrażała sobie że jest wdową, o ile tylko mogła przymilała się Ludwikowi XI.
Była tam jeszcze Bretanja, zawsze nieprzyjazna, zawsze angielska; ale książę de Guyenne nie żył, przez co Bretanja straciła wiele na sile. Król Ludwik zaczął ją nieustannie podrywać — jednego dnia zabrał jej miasto, nazajutrz człowieka. Z ludzi zabrał Bretanji: Tannequi du Chatel, Piotra Rohan, Guy de Laval — z miast Rochelle i Alençon.
Nakoniec odziedziczył Maine. Nawet śmierć była jego sprzymierzeńcem.
I wszystko to czynił król sam lub z małą liczbą ludzi, on sam tkał ową olbrzymią siatkę i skoro tylko wpadła w nią mucha, biegł szybko dla przekonania się, jak była ona wielką i czy miała ryj, czy też kolce.
Następnie malował sam miniaturę, przedstawiającą pień z małym odrostkiem. Ten odrostek to były dzieci protegowane przez niego.
Żył samotnie w swym Plessis-les-Tours, trzymając Delfina w Amboise, wysłał zaś swoją żonę do Delfinatu. Nie wychodził nigdy chyba na polowanie, tem polowaniem była polityka — nabrawszy ludzi do samołówek, zastawiał je i dla zwierząt.
Zwykle wyjeżdżał z brzaskiem dnia i polował cały dzień, dla niego pomyślne lub niepomyślne polowanie było wielkiem zadaniem.
Jednego dnia wzięła go także chętka do polowania, widząc jednak niepewną pogodę, począł się radzić astrologa.
Astrolog zapowiedział pogodę.
Przy wejściu do lasu król spotkał węglarza, poznał on króla i mówi:
— Polowanie króla odbędzie się z deszczem.
Król słyszał przepowiednią, ale nic nie odpowiedział, dobrze węglarza zauważył i kazał zapytać gdzie on mieszka i jak się nazywa.
Po upływie dwóch godzin — deszcz spadł ulewny.
— Niech mi poszukają węglarza, rzecze Ludwik XI., węglarza któren zna się na pogodzie lepiej niż astrolog.
Przybywa węglarz, król stawia go do naocznej konfrontacji z astrologiem.
— Mój przyjacielu, pyta się wieśniaka, jakim sposobem wiedziałeś lepiej o pogodzie niż ten pan, który przez całe życie swoje zajmował się studjowaniem nieba?
— Najjaśniejszy panie, odpowiada węglarz, nie umiem ani czytać, ani pisać; nigdzie nie chodziłem do szkoły, jestem więc prostakiem; ale ja także mam astrologa w swojej służbie.
— Kogo?
— Osła, z przeproszeniem Waszej królewskiej mości.
— Jakto osła?
— Osła, tego który wozi mi węgiel, on właśnie przepowiada mi zawsze pogodę lub niepogodę. Kiedy ma padać deszcz, stawia uszy do góry, idzie drobnym krokiem, i stara się otrzeć o mur. Otóż wówczas to mogłem powiedzieć panu że będzie deszcz.
Król oddalił astrologa przeznaczył płacę dla osła i odtąd o pogodę wypytywał się tylko węglarza.
Innego dnia król, ponieważ o wszystkiem chciał zawsze wiedzieć, wstał najpierwszy z łóżka, i kiedy wszyscy jeszcze spali, chodził po całym zamku, aż przypadkiem trafił do kuchni.
Tu ujrzał chłopca obracającego pieczeń na rożnie.
— Wiele dostajesz za to malcze — pyta?
Chłopiec zobaczywszy przed sobą bardzo mizernie ubranego człowieka, myślał że to żebrak, odrzekł więc:
— Tyle ile król.
— A wieleż król zarabia?
— Tyle iżby mu wystarczyło na życie tak jak i mnie.
Ludwik XI. niepozostawił tego filozofa w kuchni, wziął go ztamtąd i kazał uczyć.
W tym czasie pierwszy raz doznał ataku apoplektycznego. Zdarzyło się to w Chinon. Potrzebował odetchnąć świeżem powietrzem, zbliżył się więc do okna i kazał je sobie otworzyć, czego jednak pod pozorem, że na dworze chłodno, nie wykonano.
Jego lekarz Angelo Cato przybył i puściwszy królowi krew, uratował go.
Wiadomem jest lekarzom, że paraliż, apopleksja, kongestia mózgowa są to choroby z jednej rodziny.
Pierwszy atak, jest żądanie bez kosztów, drugi żądaniem z kosztami, trzeci zaś obejmuje cały organizm.
Zupełnie to sprawdziło się na Ludwiku, z tego pierwszego ataku uzdrowiony rozpoczął wypędzać tych, którzy mu niepozwalali oddychać, gdy on pragnął wziewać powietrze całemi płucami.
Poczem rozkoszował się swoją potęgą, zrobił wielki przegląd w Pont-de-Arche. Blady i umierający przypatrywał się swej wspaniałej armji złożonej z 40 tysięcy, częścią szwajcarów, niemców i lyończyków, którzy jak prawdziwe automaty puszczali się na komendę wyrażaną odgłosem trąb.
Nie była to szlachta, ani ludzie, ani mieszczanie, ani chłopi, tylko żołnierze.
Francja wówczas była rządzona przez króla i trzech ministrów.
Króla już znacie.
Trzema ministrami byli: Oliwier Schuft, owerniak nazwiskiem Doyat, który swemi grubemi trzewikai nadeptał księcia Burbon i Jakob Coythier, lekarz królewski i prezydent Izby rachunkowej.
Był jeszcze Lude, wesoły jegomość, który w danej okazji potrafił być i uzurpatorem cudzego dobra i śmiał się on zawsze gdy mu się powiodło przełamać trudności — oprócz niego byli: Saint-Pierre i Heraklit ten Demokrit, ustawicznie wypowiadający: Na śmierć! Na śmierć! Na śmierć!
Nakoniec Comines, owinięty w futro, wyglądający jak kot, który podaje łapkę.
Król bardzo go lubił i trzymał go w swoim pokoju, nieraz pozwolił mu spać w swojem łóżku, ale od czasu zaślubienia księżniczki Burgundzkiej trzymał się od niego zdaleka.
Przy powrocie z obozu nastąpił drugi atak paraliżu to jest: żądanie z kosztami.
Tym razem sądzono że już skonał, pozostał bowiem przez dwie godziny bez przytomności, leżąc w galerji na sienniku.
Comines spotkał go w tym stanie, a ponieważ nie wiedział jakich wezwać na pomoc świętych, wezwał św. Klaudjusza.
Rzeczywiście też król odzyskał mowę.
— O! O! — rzekł — jeszcze więc żyję.
Powstał tedy i powoli ciągnąc za sobą nogi, bo cały bok prawy był sparaliżowany, co nieprzeszkodziło mu żądać listów, do przeczytania których zaraz się zabrał.
Starał się on wprowadzić w błąd najlepszych swoich przyjaciół, gdy śmierć zbliżała się pragnął i ją zwieść także.
Zanim jednak nadeszła śmierć, jeszcze miał wielkie jedno szczęście.
Zaledwie bowiem zabrał dziedzictwo po księciu René, to jest ową piękną prowincję Maine, gdy nadeszła z Bruges nowina prawie tak przyjemna jak wiadomość o śmierci Karola Śmiałego.
Oto wiadomość o śmierci Marji Burgundzkiej.
Na niej wygasł dom tego rodu.
Maksymiljan uwielbiał swoją małżonkę i nigdy nie mógł słyszeć o niej, nie zapłakawszy gorzko.
Magik nazwiskiem Triteme ofiarował się wywołać jej cień. Arcyksiążę zgodził się, ale widok widziadła, jak twierdzi, Loecheimer, uczynił tak wielkie wrażenie na nieszczęśliwym księciu, że pod karą życia i śmierci wzbroniono wywoływać cienie zmarłych.
Marja Burgundzką pozostawiła dwoją dzieci: małego Filipa i Małgorzatę t. j. Filip Piękny, który był ojcem Karola V. i Małgorzatę, która była rejentką Flandrji.
Więc doskonale! Małgorzata Austrjacka oto żona właściwa dla delfina Francji.
Flamandczycy ofiarowali Ludwikowi XI. wszystkie prowincje, które mu kiedyś były cierniem w nodze.
Oddali oni raz na zawsze Artois i Burgundję, sprawiające mu oddawna tak wielkie nieprzyjemności.
Jego najlepsi przyjaciele, Rym i Coppenole odwiedzili go w Plessis.
Byli oni niezmiernie zdziwieni pałacem, który sobie król obrał na mieszkanie. Znaleźli go oni siedzącego w małym pokoju z okratowaneni oknami, z drzwiami masywnemi i wielkiemi ryglami.
Tam właśnie był zapalony myśliwy, który już nie mógł polować na jelenie, daniele i dziki, miał on psiarnię z którą polował w pokojach na myszy i szczury.
Był tak chudy i taki blady, że nie chciał się im wcale ukazać, przyjął ich jednak w lekko tylko oświetlonem pokoju, trzymając się w cieniu, ubrany w suknię podszytą futrem — doświadczał on nieustannie chłodu w ¼ części swego korpusu — mówił cicho i wolno.
Potem kazał przynieść Ewangelję, na której przysiągł położywszy lewą rękę.
— Wybaczcie mi obywatele — rzekł — że nieprzysięgam prawą ręką, ale jest ona bardzo słaba i władać nią nie mogę.
I on tak był sparaliżowany jak i Ryszard III.
Jednakże nie smucił się.
Myśl, że wykonanie tej przysięgi lewą ręką, może spowodować uznanie jej jako nieważną, nie dała mu ani chwili odpoczynku.
Kazał więc nanowo przynieść Ewangelią, a ponieważ nie mógł jej dotknąć prawą ręką, dotknął się jej prawym łokciem.
To małżeństwo projektowane zadało cios planowanemu małżeństwu angielskiemu, ale Edward był tak gruby, takim stał się żarłokiem, że nie było się czego z jego strony obawiać.
Kiedy otrzymał zawiadomienie o zerwaniu, co uważał za niemożliwe, jadł i pił jeszcze więcej niż zwykle, tak że w końcu zasycił się i umarł.
Ludwik XI. niezmiernie uradował się tą śmiercią.
Francja teraz posiadała swoje naturalne granice — Pikardją, Burgundją, Prowancją, Anjou, Maine i Roussillon.
Gdy raz nareszcie granice uregulowane zostały, znaleziono i punkt jej środkowy, którym powinna była być stolica.
Wszystko to zawdzięczać należy temu geniuszowi, naprzemiany posiłkującemu się zręcznością i podstępem.
Pragnął jeszcze żyć, nie dla samego siebie, lecz dla ustanowienia zwyczajów i przewagi kraju.
— Bóg podaruje mi jeszcze sześć miesięcy życia, mówił do Comines, w takim razie będzie w państwie jedno prawo, jedna miara i równowaga stanów. A wówczas, dodał, z prawdziwie ojcowskiem wyrazem twarzy, mogę moje ludy uczynić wolnemi, ulżyć im i uczynić jednolitym cały kraj. Często je uciemiężałem. Ale niewinni temu ani poczciwi mieszkańcy Berna, ani obywatele i mieszczanie Paryża — mieli oni tylu królów i tylu książąt, którym, roczną pensję dawać musieli.
Jednakże w tym czasie kiedy tak mówił do Cominesa, nie było nadziei aby przeżył te sześć miesięcy — był bowiem bardzo chory i opowiadano o jego ostatnich dniach życia bardzo niesmaczne rzeczy.
Spał nieustannie, zapewniając, że wcale nie śpi, i właśnie dla tego aby nie spał, po za kotarą przygrywał mu przez cały dzień pastuszek.
Mówiono, że pił krew dzieci, aby tym sposobem wyczerpane siły życia na nowo odzyskać. Nie podobna wierzyć podobnym bajkom, to jednak pewne, że król wcale nie chciał umierać.
Kazał sobie nawet przysłać z Neapolu wielce świątobliwego męża Francesco da Paola. Spodziewał się, że pobożny pustelnik będzie modlił się za niego i Bóg na proźby błagalne swego wiernego sługi, raczy przedłużyć mu dni życia.
Modlitwy pobożnego człowieka nie pomogły nic albo bardzo mało.
Teraz królowi przyszło na myśl, król miewał zawsze oryginalne myśli, aby sprowadzić z Reims ampułki z świętym olejem i posmarować go takowym.
Jednakże przełożony klasztoru w Reims odmówił przysłania świętych naczyń, lecz król pisał o to do Papieża i Papież nakazał zadość uczynić proźbie Ludwika XI.
Prawdopodobnie było użycie tego środka już spóźnione, bo król przekonywał się że umrze.
Jednego dnia zbliżywszy się do jego łóżka Coythier:
— Dziś wybije twoja godzina — rzekł brutalnie.
Było to dnia 24. sierpnia 1483 r., w przeddzień imienin króla.
Zmarł modląc się do Najświętszej Panny w Embrun.
Ludwik XI. nie chciał aby go pochowano w św. Denis — nie równał się zgoła ze swoimi poprzednikami.
Żądał zaś aby pochowano go w kościele Matki Boskiej w Clery a nadto aby na grobie odkuty został w kamieniu jego wizerunek w strzeleckiem t. j. myśliwskiem stroju wraz z psem i rogiem myśliwskim.
Fałszywa przypowieść, której nie myślimy komentować stanowi tło jego rządów:
— Kto ma szczęście, przy tym i honor.

KONIEC KAROLA ŚMIAŁEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.