Kara Boża idzie przez oceany/Część IV/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Kara Boża idzie przez oceany
Część Część IV
Rozdział VI.
Wydawca Spółka Wydawnictwa Polskiego w Ameryce
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.

Wycinek z gazety chicagoskiej „Herald” z dnia 12 września:

„....Wczoraj późnym wieczorem w znanej szulerni „Mike Flattersa“ na State ul. zdarzył się wypadek, który raz jeszcze wykazuje jak na dłoni, jakie skutki pociąga za sobą fatalna namiętność gry.
Każdy obywatel miasta Chicago zna ten zakład, a raczej jaskinię zbójecką, której wrota (dzięki występnej tolerancyi naszej policyi) na roścież są otwarte dla każdego młodzieńca i starca, gdzie grają we wszystko, począwszy od zwyczajnego pokra i bakkarata, do rulety, koni wyścigowych itd. itd.
Od pewnego czasu jednym z krupierów w sali B. tego zakładu szulerskiego był niejaki John Dix, człowiek już niemłody, jak przypuszczano, szuler profesyjny ze Wschodu.
Był on zupełnie w porządku, o ile w porządku może być człowiek podobnej profesja.
Otóż wczoraj o godz. w pół do 11ej prowadził on, razem z jednym ze swych towarzyszów, niejakim „Funny Harry“ małą ruletkę; jednym z zapamiętalszych graczy przy jego stole był stary, wysoki, kulawy jegomość, który już od godziny tracił tam spore sumki. Pił on dużo whisky — i był widocznie w stanie mocnego podniecenia. Przegrawszy kilkanaście lub kilkadziesiąt dolarów, coraz wyjmował, z grubo naładowanego pugilaresu, nową garść banknotów.
Zauważył to widocznie John Dix — i razem z drugim osnuł pewien plan.
Gdy po raz już piąty ów jegomość otworzył pugilares, ażeby wydobyć zeń pieniądze, krupier niby niechcący, zdejmując żetony z miejsc, potrącił go silnie w rękę.... Pugilares upadł. Pomocnik Dixa „Funny Harry“ schylił się, aby go podnieść, a Dix, pochylony pod stół, przepraszał starego jegomości.... Co i jak się stało dalej? — nie wiadomo.... Dość, że stary jegomość nie byt jeszcze dość pijany, ażeby nie spostrzedz, że został okradziony. Zajrzał do pugilaresu.
Nagle podniósł się — i krzyknął na cały głos:
— Jestem okradziony. tu brak 100dolarówki!
Zrobił się tumult.
John Dix, jakby go to zajście woale nie nie obchodziło, prowadził dalej grę. Nie on wszakże podniósł pugilares.... Podejrzenie starego jegomości, który widocznie nie po raz pierwszy był w podobnem otoczeniu i w podobnych tarapatach, zwróciło się najpierw ku pomocnikowi krupiera, ale gdy ten głośno wyparł się wszystkiego i prosił o natychmiastowe zrewidowanie go, ażeby się można było przekonać, że nietylko studolarówki, ale nawet pięciu dolarów przy sobie nie ma; — podejrzenia poszkodowanego odrazu zwróciły się do Dixa.
Jak później zeznał, ujrzał on znaczące spojrzenie, szybko zamienione pomiędzy dwoma ludźmi.
— Ty, łotrze — rzekł do Dixa — masz moje pieniądze....
I silną dłonią wywlókł go z poza stołu.
Dix głośno protestował; awantura przybierała groźne rozmiary. Przybyli inni krupierzy i posługacze szulerni i chcieli wyrwać Dixa z rąk rozjuszonego starca, ale ten, obdarzony dużą siłą, nie puszczał swej ofiary.
— On ma moje sto dolarów.... ma! do kroćset tysięcy szatanów! — wołał głośno — dajcie mi go zrewidować, a zaraz się to pokaże!
I literalnie dusił krupiera.
Ten ostatni zdołał się wreszcie wysunąć z rąk napastnika, ale położenie jego nie było przez to lepsze. Wprawdzie starego jegomości, który się rwał do niego, przytrzymywali teraz posługacze szulerni, ale za to tłum rozgorączkowanych graczy wziął stronę poszkodowanego.
— Zrewidować go! zrewidować! — wołano.
Stary jegomość ze swej strony dolewał oliwy ognia.
— Tak.... zrewidować! — krzyczał — To niebezpieczny, przeklęty łotr.... poznałem go dopiero w tej chwili. Wiem, wiem, co za jeden.
I wyrwał się znów z rąk krupierów.
To, co nastąpiło, trwało jedno mgnienie oka tak, że nikt ani zoryentować się ani zapobiedz temu nie był w stanie.... Krupier Dix niespodziewanie wydobył rewolwer i strzelił. Stary jegomość został trafiony. Tymczasem Dix, grożąc rewolwerem, przebił sobie drogę pomiędzy graczami do okna w rogu sali — i wyskoczył tamtędy.
W zamieszaniu nikt nie pomyślał o ściganiu łotra.
Przybyły lekarz opatrzył ranę starego jegomości. Pokazało się, że nie jest ona groźna. Raniony znajduje się w szpitalu.
Jest on zresztą w bardzo złem usposobieniu.
Początkowo nie chciał wcale powiedzieć swego nazwiska.... Później przyznał, że się nazywa Ludwik Morski i jest bogatym farmerem z Missouri. Po do słów, które mu się wyrwały, a które zdawałyby się wskazywać, iż poznał w Dixie jakiegoś niebezpiecznego złoczyńcę, tych wprost wyparł się.
Sprawa ta ma pewne cechy tajemniczości Dix jest poszukiwanym przez policyę. „Funny Harry“ został aresztowany.“

Wycinek z tejże gazety z dnia następnego:

„....Ofiara zamachu ze strony krupiera Dixa, farmer Morski, ma się lepiej. Kulę mu wyjęto.
Sprawcy zamachu dotąd nie przytrzymano.
Pokazuje się istotnie, że był to niebezpieczny ptaszek.... Właściwe nazwisko jego jest Bolo L. Kaliski. Był już skazany na długoletnie więzienie w Stanie Pennsylyania.
Charaktery stycznem jest, że nazwiska obu aktorów tej sprawy kończą się na „ski“. Są to Polacy czy też żydzi....“

Do tych dwóch notatek gazety chicagoskiej dodać należy słów parę.
Scena strzelaniny w „gamblerni” odbyła się na trzeci dzień po wy jeździe Morskiego z wysepki „Cat Island”. Przybył on do Chicago, a nie zastawszy w domu Homicza, chwile oczekiwania skracał sobie kartami i wódką w szulerni.
Tam go właśnie spotkała niemiła przygoda.
Co do Kaliskiego (który teraz był już zmuszonym porzucić pseudonim Dixa), temu jeszcze raz udało się uniknąć sprawiedliwości... Wyskoczywszy z okna, znalazł się na jakimś daszku, a ztąd zbiegł na dół po szczeblach t z. fire escape.... Znalazł się w chwil parę w ciemnym zaułku, a wybiegłszy ztamtąd, wziął pierwszy lepszy tramwaj, idący ku granicom miasta.
Dodać trzeba, że uciekając z „gamblerni”, był tyle przezornym, iż porwał będący pod ręką kapelusz jakiegoś gracza.
Noc przepędził na ławce w parku podmiejskim, a nazajutrz rano wędrował już w świat. Szedł pieszo — i zakradał się do wagonów kolejowych....
Po pięciu dniach takiej podróży widzimy go przybywającego w wagonie towarowym do St. Joseph, Mo. Wyglądał brudny, oberwany, jak szczery, prawdziwy „tramp”.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.