Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 461 —

wypadek, który raz jeszcze wykazuje jak na dłoni, jakie skutki pociąga za sobą fatalna namiętność gry.
Każdy obywatel miasta Chicago zna ten zakład, a raczej jaskinię zbójecką, której wrota (dzięki występnej tolerancyi naszej policyi) na roścież są otwarte dla każdego młodzieńca i starca, gdzie grają we wszystko, począwszy od zwyczajnego pokra i bakkarata, do rulety, koni wyścigowych itd. itd.
Od pewnego czasu jednym z krupierów w sali B. tego zakładu szulerskiego był niejaki John Dix, człowiek już niemłody, jak przypuszczano, szuler profesyjny ze Wschodu.
Był on zupełnie w porządku, o ile w porządku może być człowiek podobnej profesja.
Otóż wczoraj o godz. w pół do 11ej prowadził on, razem z jednym ze swych towarzyszów, niejakim „Funny Harry“ małą ruletkę; jednym z zapamiętalszych graczy przy jego stole był stary, wysoki, kulawy jegomość, który już od godziny tracił tam spore sumki. Pił on dużo whisky — i był widocznie w stanie mocnego podniecenia. Przegrawszy kilkanaście lub kilkadziesiąt dolarów, coraz wyjmował, z grubo naładowanego pugilaresu, nową garść banknotów.
Zauważył to widocznie John Dix — i razem z drugim osnuł pewien plan.
Gdy po raz już piąty ów jegomość otworzył pugilares, ażeby wydobyć zeń pieniądze, krupier niby niechcący, zdejmując żetony z miejsc, potrą-