Kamienica w Długim Rynku/LXXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Wrażenie jakie wypadek ten uczynił na ojcu — opisać się nie daje... padł przybity... Wiedział wprawdzie że Klara żyła, ale postępek jéj zabolał go... po tym kroku uczynionym przez nią z energią i stanowczością wielkiego znaczenia, Jakub przekonywał się iż zawrócić się, zmienić postanowienia nie będzie mogła. Serce jego ojcowskie widząc w tém nieszczęście dziecka, jeszcze je mocniéj ukochało!! Wiktor stał rozmyślając czy powiedziéć mu gdzie oni byli, czy wstrzymać, zwłoka zdawała mu się konieczną, zmilczał więc. Ale znudzony stryjaszek widział w tém doskonały pretekst do puszczenia się nieco w świat i na awantury, już tedy rozmyślał tylko jak się Jakubowi wyrwać, kogo przy nim zostawić i jak umalować swój wyjazd w ten sposób, żeby się brat celu jego nie domyślał.
Podróż ta piekła go gdy powracał tego dnia do miasta, a nazajutrz wybiegł z domu o rannéj bardzo godzinie na wywiady. Naprzód do Radgosza.
— Słuchaj przyjacielu... historye domu Paparonów jeszcze się nie skończyły, nowe strapienie, Klara... uciekła z domu za Teofilem.
— Więc wiedziała gdzie jest?
— Oddawna jak się zdaje... Heroiczne dziéwczę poszło dźwignąć z upadku tego, któremu raz serce oddało! O! to mi kobiéta! nie taka gęś jak one, z pozwoleniem, wszystkie... Radgosz, kochanie, idź do Jakuba. On te rzeczy widzi gorzéj niż ja, i siedzi zdesperowany po córce. Ja mam poszlaki dokąd się udali i muszę w trop dążyć, żeby dziewczyny saméj jednéj nie zostawić, tobie polecam brata, żebyś mi ani krokiem się nie ruszył od niego. Bierz od razu Swedenborga, bo cię już nie wypuszczę. Dziś wybiéram się w drogę i albo wieczorem pojadę jeszcze, lub jutro rano.
— Ale dokąd?
— Tego ci nie powiem, będę ich szukał, znajdę i przywiozę, to pewna, a ty mi ojca przygotuj żeby przyjął jak należy. Niéma już nic do wyboru, musi takiego zięcia wziąć jakiego mu da córka... to darmo, kwasy nie pomogą, a Klarze poczciwéj wyrządzi przykrość. Radgosz, miłosierdzia! idź zaraz! idź.
To mówiąc uścisnął go Wiktor i nie mówiąc gdzie daléj iść myśli, pobiegł na pensyą pani Lamm.
Szło mu o to żeby się przekonać czy ona lub kto inny towarzyszył Klarze, nie przypuszczał bowiem ażeby pojechała sama. Ale przyjaciółkę zastał w domu, byłato chwila właśnie gdy po wakacyach zjeżdżają się uczennice, niepodobna jéj było opuścić na chwilę zakładu, nie wiedziała nawet o losie Klary — i rozpłakała się posłyszawszy iż znikła.
Przyznała się że była pośredniczką w przesyłce listów, które natychmiast po uwolnieniu Teofila poczęły obiegać między nim a Klarą, nie taiła że był na Rugii i że większa część listów nosiła stępel Ankony, ale Klara nic jéj nawet nie powiedziała o swoim zamiarze.
Pożegnawszy zrozpaczoną panią Lamm, Wiktor zrazu przez proste zapomnienie wpadł do magazynu Karoliny Hals i wszedłszy dopiéro a zastawszy u stolika obcą sobie fizyognomią podżyłéj niewiasty, cofnął się przypominając że niestety! zmieniła już nazwisko i mieszkanie.
Niezmordowany w zabiegach, nie wahał się wpaść do bankiera dla rozmówienia się z jego żoną, a przynajmniéj przekonania się iż ona nie towarzyszyła Klarze... Na dole wszakże zaraz dowiedział się iż pani Wudtke w domu nie było. — Wyszła? spytał — odpowiedziano ni to ni owo, — wyjechała? służąca wyraźnie mówić nie chciała, składając się niezgrabnie zupełną niewiadomością. Pułkownik, z niecierpliwością dosyć głośno hałasował w sieni, i wywołał tém z pokoju samego Wudtkego... Już się miał cofać ledwie mu ukłoniwszy, gdy stary pochwycił go za ręce i wprowadził uprzejmie do pokoju. Byłci to wprawdzie ten sam dawny, znajomy nam Wudtke, z trochą dumy i bankierskiéj arrogancyi, ale jak się późniéj malowniczo wyraził Wiktor — „podobny był do starego Wudtkego nowy Wudtke jak kartofel ugotowany do surowego. Nieszczęścia, uczucie, znękanie, późniéj spokój sumienia, zmiękczyły go i, (zawsze wedle wyrażenia stryjaszka) uczyniły... jadalnym.“
— Pułkowniku, rzekł, zamykając drzwi za sobą, jeśli mam winy jakie przeciwko wam, człowiek jestem, przebacz mi, podaj rękę i pogódźmy się. Wiem że i za moję teraźniejszą żonę żal masz do mnie! — Domyślam się z czém przychodzisz, ale ja od wczoraj jestem tak szczęśliwy, że z całym światembym się chciał pogodzić. Syn mój żyje, a przed waszą Klarą, przed tym aniołem miłosierdzia klękać potrzeba. Pułkowniku, przebacz mi, wszyscy mi darujcie winy... Bóg mnie i tak srodze za nie ukarał...
— Kochany panie Wudtke, rzekł Wiktor, jestem stary żołniérz, gotówem zabić na placu nieprzyjaciela gdy mi stoi na drodze, ale upadłego ratuję. Padłeś, żal mi cię było, pokazałeś serce, uczucie... podaję ci rękę... ale dalipan — czasu nie mam, powiédz mi prawdę? żona twoja z nią pojechała?
Wudtke się zawahał.
— Wy chcecie je dogonić i przeszkodzić temu co Teofila jedno uratować i ocalić może! pułkowniku, proszę, błagam cię.
— Nie masz o co prosić! ja jadę ale wcale nie myślę im przeszkodzić. Nie taję ci że Jakub, Jakub jest poczciwy, że go to boli... ale i on już dziś po tym kroku Klary będzie musiał zezwolić na wszystko. — Przyznaję się że jadę i natychmiast za nimi, ale bez złych zamiarów... Słowo żołniérskie... mów, pojechały?
— Tak jest! rzekł Wudtke — ale wiészże dokąd?
— Wiem, wiem, na Rugią. Same?
— Nie — wynalazłem im i dodałem człowieka, który się rodził w Putbus i zna doskonale wyspę całą.
— Wiedzą, one gdzie go szukać?
— Około Ankony, miejsce wynajdą łatwo, stary mój Zerka z pod ziemiby wydobył gdy czego szuka, wyspa nie jest zbyt rozległa...
Pułkownik już jedném tylko słuchał uchem, ściskał Wudtkego i śpieszył.
— Poszedłbym do Jakuba z wami? przebąknął bankier.
— O! nie! czekaj, chwilę znajdziemy lepszą, piérwszemu żalowi trzeba się dać w samotności wypalić... Za moim powrotem, zobaczymy.
To powiedziawszy, pułkownik wybiegł, wrócił do domu i po drodze wymyślił interes, którym mógł złudzić Jakuba. Przyszła mu do głowy sukcesyą w Poznańskiém. Choćbym miał 10,000 talarów sam zapłacić, rzekł, powiem mu że jadę ją odbiérać, że rzecz pilna, a dla większego prawdopodobieństwa każę sobie dać plenipotencyą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.