Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —

nu Karoliny Hals i wszedłszy dopiéro a zastawszy u stolika obcą sobie fizyognomią podżyłéj niewiasty, cofnął się przypominając że niestety! zmieniła już nazwisko i mieszkanie.
Niiezmordowany w zabiegach, nie wahał się wpaść do bankiera dla rozmówienia się z jego żoną, a przynajmniéj przekonania się iż ona nie towarzyszyła Klarze... Na dole wszakże zaraz dowiedział się iż pani Wudtke w domu nie było. — Wyszła? spytał — odpowiedziano ni to ni owo, — wyjechała? służąca wyraźnie mówić nie chciała, składając się niezgrabnie zupełną niewiadomością. Pułkownik, z niecierpliwością dosyć głośno hałasował w sieni, i wywołał tém z pokoju samego Wudtkego... Już się miał cofać ledwie mu ukłoniwszy, gdy stary pochwycił go za ręce i wprowadził uprzejmie do pokoju. Byłci to wprawdzie ten sam dawny, znajomy nam Wudtke, z trochą dumy i bankierskiéj arrogancyi, ale jak się późniéj malowniczo wyraził Wiktor — „podobny był do starego Wudtkego nowy Wudtke jak kartofel ugotowany do surowego. Nieszczęścia, uczucie, znękanie, późniéj spokój sumienia, zmiękczyły go i, (zawsze wedle wyrażenia stryjaszka) uczyniły... jadalnym.“
— Pułkowniku, rzekł, zamykając drzwi za sobą, jeśli mam winy jakie przeciwko wam, człowiek jestem, przebacz mi, podaj rękę i pogódźmy się. Wiem że i za moję teraźniejszą żonę żal masz do