Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 277 —

gią i stanowczością wielkiego znaczenia, Jakub przekonywał się iż zawrócić się, zmienić postanowienia nie będzie mogła. Serce jego ojcowskie widząc w tém nieszczęście dziecka, jeszcze je mocniéj ukochało!! Wiktor stał rozmyślając czy powiedziéć mu gdzie oni byli, czy wstrzymać, zwłoka zdawała mu się konieczną, zmilczał więc. Ale znudzony stryjaszek widział w tém doskonały pretekst do puszczenia się nieco w świat i na awantury, już tedy rozmyślał tylko jak się Jakubowi wyrwać, kogo przy nim zostawić i jak umalować swój wyjazd w ten sposób, żeby się brat celu jego nie domyślał.
Podróż ta piekła go gdy powracał tego dnia do miasta, a nazajutrz wybiegł z domu o rannéj bardzo godzinie na wywiady. Naprzód do Radgosza.
— Słuchaj przyjacielu... historye domu Paparonów jeszcze się nie skończyły, nowe strapienie, Klara... uciekła z domu za Teofilem.
— Więc wiedziała gdzie jest?
— Oddawna jak się zdaje... Heroiczne dziéwczę poszło dźwignąć z upadku tego, któremu raz serce oddało! O! to mi kobiéta! nie taka gęś jak one, z pozwoleniem, wszystkie... Radgosz, kochanie, idź do Jakuba. On te rzeczy widzi gorzéj niż ja, i siedzi zdesperowany po córce. Ja mam poszlaki dokąd się udali i muszę w trop dążyć, żeby dziewczyny saméj jednéj nie zostawić, tobie polecam brata, żebyś mi ani krokiem się nie ruszył od nie-