Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 276 —

może utonęła w morzu, nie pojmuję... Klara wczoraj wieczorem jeszcze wyszła na przechadzkę i nie powróciła... Pokój jéj zamknięty... jéj niéma!
Wiktor posłyszawszy to, ochłonął.
— Utopić się nie mogła, rzekł — co ci się dzieje! porwaną być tu także, niepodobieństwo, chodźmy do jéj pokoju...
— Drzwi zamknięte! zawołał Jakub.
Pułkownik spojrzał ruszając ramionami, zbliżył się do drzwi, potrząsł niemi, zajrzał przez dziurkę od klucza, i pochwyciwszy za klamkę pchnął tak że się rozleciały w kawałki... Weszli do cichéj izdebki razem z Jakubem, oglądając się do koła, wszystko to było nietknięte, na stoliku widoczny kawałek papiéru. Obaj bracia zbliżyli się żywo ku niemu i wyczytali:
— Stryju Wiktorze, dobry stryju, polecam ci ojca, uproś mi u niego pobłażanie, cierpliwość, ty zgadniesz gdzie jestem. Tak być musiało! tak powinnam była uczynić. Lekarz ze złamaną nogą kalece nie każe przychodzić do siebie, ale sam idzie ku niemu...



Wrażenie jakie wypadek ten uczynił na ojcu — opisać się nie daje... padł przybity... Wiedział wprawdzie że Klara żyła, ale postępek jéj zabolał go... po tym kroku uczynionym przez nią z ener-