Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Jak już wiemy, oświadczył młody człowiek, że nigdyby się nie odważył przed Blanką pokazać bez tej biblii. Lecz pomysł ten poszedł w zapomnienie, jak w ogóle wszystkie pomysły zakochanych. Paweł był w ogrodzie i oczekiwał jej na darniowej ławeczce. Gdy jednak oczekiwanie zdawało mu się za długie, zamyślał wstąpić do domu, jednak obawiał się spotkania z Hornerem, gdyż nie mając polecenia Rodillego, nie mógłby tego wejścia wytłumaczyć. Rozmyślał więc, coby mogło wstrzymać Blankę od wyjścia. Tymczasem godziny upływały. Nareszcie odkrył trzy możliwe przyczyny nie okazania się Blanki, albo jej słabość, albo dozór Hornera, albo nareszcie odkrycie jej nocnych schadzek przez doktora i zamknięcie jej przez tegoż. Z takich smutnych dumań zbudził go stuk otwieranych i zamykanych drzwi, a potem szelest szybkich kroków. Natychmiast cofnął się Paweł w gęstwinę, która go dostatecznie zakrywała, dozwalając mu śledzić znienawidzonego doktora, który wymawiał niezrozumiale słowa.
Ponieważ sam powracał, to został tylko ten wniosek, że Blanka jest chorą albo zamkniętą.
Z niespokojnym umysłem i z bijącem sercem, szedł do domu postanawiając, młodą, dziewczynę wyrwać z szponów magnetyzera, co mu się wydawało nie bardzo trudnem, byleby tylko znalazł jaki dom, stosowny dla jej pobytu.
Do tego jednak potrzebował pieniędzy: zaczekał więc godzinę na Rodillego.
— Mój drogi, jest już dość późno — zauważył niegodziwiec gdy sami znaleźli się w gabinecie — powiedz mi więc ile możności jak najkrócej, o co chodzi.
— Mój panie — odrzekł Paweł, zbierając odwagę — mówiliśmy już raz o pewnym interesie, proszę tedy o wypełnienie pańskiego przyrzeczenia.
— To jest, pan żądasz umówionej sumy? Ale to jest niemożliwe, gdyż właśnie natarli na mnie wierzyciele, na których zaspokojenie już wszystko wydałem.
— To możesz mi pan dać przynajmniej kilka tysięcy franków.
— Nie mam teraz nic w domu i odebrałem wszystko od bankiera, aby się z wierzycielami uporać.
Mercier zląkł się, gdyż poznał wszędzie złą wolę Rodillego, który powiedział, że odstąpi wszelkiego prawa za pieniężną sumę, jeżeli mu ten zamiar nie przyniesie oczekiwanej korzyści.
— Ależ ja muszę mieć jeszcze dziś pieniądze.
— A ja mówię raz jeszcze: to jest niemożliwe.
— Rzeczywiście — zawołał młody człowiek oburzony — pańskie usposobienie jest szczególne. Najprzód łudziłeś pan moją prostoduszność obietnicami; skoroś pan jednak dostał zapis, którym się panu znaczna część mego spadku zapewnia, wzbraniasz się pan, wypełnić jedyny warunek naszej umowy i to pod najlichszymi pozorami. Dotąd uważałem pana za człowieka rzetelnego, lecz odtąd mam wszelką podstawę myśleć przeciwnie.
Oblicze Rodillego przybrało surowy wyraz, i zdawało się, jakoby się chciał porwać na młodego człowieka; wnet jednak odzyskał zwykłą sobie spokojność i rzekł zimno:
— Więc pan myślisz że go chcę oszukać?
— Tak jest, panie.
— Od tego czasu masz pan we mnie śmiertelnego wroga.
— O to wcale nie dbam.
— To się okaże. Mówisz pan i czynisz jak nierozsądny. Mówisz pan, o jakichś sidłach, to dobrze, to pana zgubi. Słuchajże pan zatem: pańskie pretensye do owego spadku, które uważałem za słuszne, nic teraz nie znaczą, a ja chciałem pana odwieść od naszego układu, któryby mię zniszczył.
— Dowiedź pan! Minął już czas, kiedy mi pańskie słowo dawało na zawsze zapewnienie.
Rodille wziął z szafy dwie kartki stemplowanego papieru, na którym były podpisy jego i Pawła.
Gdy Paweł rękę po nie wyciągnął, usunął je Rodille z szyderskim uśmiechem mówiąc:
— Stój! panie Mercier, gdzie panuje podejrzenie, to słusznie powinno ono być w obydwóch stronach. Zapominasz pan, żeś mi jest za ten dokument winien dwa tysiące franków, za których oddaniem otrzymasz pan te papiery. Chcę teraz spokoju. Możesz pan iść, ale nie masz co robić w mojej kancelaryi. Pańską pensyą w kwocie sześćdziesięciu franków za ten miesiąc zatrzymuję jako odtrącenie wypłaty. Pokażę panu drogę.
Rodille wziął świecę i odprowadził Merciera do zewnętrznych drzwi i otworzył je.
Pozbawiony wszelkiej odwagi, szedł Paweł do swej izby na poddaszu, ubrany rzucił się na łóżko i płakał, gdyż nigdy nie był w krytyczniejszem położeniu, jak teraz. Bez nadziei, odzyskania porwanej mu biblii, przyszedł do poznania, że najlepiej będzie zaraz sobie w łeb wypalić.
Podczas tego zacierał sobie Rodille ręce z radości.
— Paweł zostaje teraz w większej zależności odemnie, niż kiedy indziej; trzymam go teraz silnie łańcuchem jego śmiesznych pretensyi: na cóż bowiem miałbym wydać sto tysięcy franków, gdy mogę coś mieć daremnie. — Blanka jest równie w moich rękach, a ja mam wolny wybór, jak ich obojga używać. Ona jest prawną spadkobierczynią milionów, które Mercier przez swą głupotę roztrwonił. Spadek tego Andrzeja Bernarda nie może mi teraz ujść; mogę już zaśpiewać jak zwycięzca!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.