Jama/Tom I/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Jama‎ | Tom I
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Jama
Wydawca Lwowski Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Powojczyk
Tytuł orygin. Яма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Z niewymuszoną prostotą, z miną osoby zajmującej pierwsze miejsce w domu, przywitała się z obecnymi w pokoju mężczyznami i siadła tuż obok Płatonowa poza jego fotelem. Udało jej się przed chwilą dopiero uwolnić od tegoż samego nauczyciela niemca, który wczesnym wieczorem wybrał sobie Małą Mańkę, a następnie, idąc za radą gospodyni, kazał wezwać do siebie Paszę. Widocznie jednak wyzywająca piękność Gieni zbyt silnie oddziałała na niego, ponieważ po upływie trzech godzin, spędzonych w piwiarniach i restauracjach, uzbroiwszy się w odwagę, powrócił do zakładu Anny Markówny, tu doczekał się chwili, w której opuścił Gienię chwilowy jej gość Karol, subjekt ze sklepu optycznego, poczem udał się z nią wspólnie.
Tamara zadała Gieni milczące pytanie wzrokiem, na które ta, marszcząc czoło i potakując głową — rzekła:
— Poszedł sobie... Brr!...
Płatonow przyglądał się Gieni z nadzwyczajną uwagą. Wyróżniał on ją wśród innych dziewczyn i niemal otaczał szacunkiem za jej oporny, niezależny, szyderski i zuchwały charakter; od czasu do czasu odwracał ku niej zlekka głowę i przyglądał się jej pięknym, błyszczącym oczom, jaskrawym chorobliwym rumieńcom na twarzy i spieczonym wargom; wszystko to wskazywało, że sercem Gieni targa w tej chwili wielki, duszący ją już oddawna gniew. Wówczas przyszła mu myśl, do której później wracał niejednokrotnie, że nigdy jeszcze Gienia nie promieniała tak urodą jak tej nocy. Spostrzegł również, iż wszyscy obecni w gabinecie mężczyźni z wyjątkiem Lichonina przyglądają się jej z zaciekawieniem pełnem utajonego pragnienia; jedni czynili to otwarcie, inni zaś ukradkiem. Piękność tej kobiety w zestawieniu? z myślą, iż każdej chwili można ją posiąść najzupełniej łatwo, podniecała wyobraźnię mężczyzn.
— Co się z tobą dzieje Gieniu? — zapytał cicho.
Gienia łagodnie pogłaskała go po ręku koniuszkami palców.
— Nie zwracaj na to uwagi. Ot nasze babskie sprawy, które cię z pewnością nie interesują.
Wnet jednak zwróciła się do Tamary i z namiętnym żarem poczęła jej coś opowiadać w umówionej gwarze, będącej mieszaniną jeżyków cygańskiego. rumuńskiego i żydowskiego i wyrazów zaczerpniętych z żargonu złodziei i koniokradów.
— Niepotrzebnie starasz się ukryć — przerwała jej Tamara — również w żargonie — on, wszystko co mówisz, rozumie.
Z temi słowy wskazała jej oczyma Płatonowa.
A Platonow rozumiał wszystko istotnie. Oburzona Gienia opowiadała, że wskutek wielkiego napływu gości nieszczęśliwa Pasza w ciągu wieczoru i nocy musiała się oddać z górą dziesięciu mężczyznom. Przed chwilą właśnie dostała ataku histerycznego, który zakończył się zemdleniem. I mimo to gospodyni Emma po otrzeźwieniu jej kroplami walerjanowemi, kazała jej pójść znowu na salę, Gienia próbowała ująć się za przyjaciółką, lecz gospodyni zwymyślała ją i zagroziła karą.
— Co ona mówi? spytał Jarczenko, wznosząc oczy ku górze.
— Nic szczególnego — odpowiedziała Gienia wzburzonym jeszcze głosem. Ot... takie drobne głupstewka rodzinne... Panie Sergjuszu, czy pozwoli pan, abym sobie nalała?
Nalała pół szklanki koniaku i wypiła duszkiem rozdymając szeroko swe delikatne nozdrza. Płatonow wstał i w milczeniu zbliżył się ku drzwiom.
— Niech pan da spokój, panie Sergjuszu — zatrzymała go Gienia.
— Dlaczegóż — zaoponował reporter. — Zrobię rzecz bardzo prosta i niewinną: wezmę Paszę tutaj, a gdy zajdzie potrzeba zapłacę za nią. Niech poleży sobie na kanapie i chociaż trochę odpocznie... A ty Niuro, przynieś tymczasem poduszkę.
Zaledwie barczysty i niezgrabny Płatonow opuścił pokój, Szabaszników przemówił uszczypliwie i pogardliwie.
— Nie rozumiem doprawdy po kiego licha zaprosiliśmy do naszego towarzystwa tego ananasa z ulicy? Istotnie wielka przyjemność wiązać się z pierwszym lepszym drabem. Djabli wiedzą co to za jeden, może nawet szpicel? Kto to może wiedzieć. Ten Lichonin musi zawsze coś nabroić.
— Ty chyba nie masz powodu obawiać się szpicla — zauważył dobrodusznie Lichonin.
— Nie Lichonin, lecz ja zaznajomiłem go z naszem towarzystwem — oświadczył Ramzes. — Znam go, jako bardzo przyzwoitego człowieka i dobrego kolegę.
— Eh, brednie! Dobry kolega, ale do wypitki na cudzy rachunek. Czyż nie widzicie tego, że jest to najpospolitszy typ satelity z domu publicznego; najpewniej jest to miejscowy alfons, który otrzymuje prowizję od rachunków, na jakie naraża gości, wciągając ich do pijatyki.
— Przestań, Borys! Pleciesz głupstwa! — odezwał się z wymówką Jarczenko.
Lecz Borys nie myślał zaprzestać. Miał on nieszczęśliwe usposobienie: alkohol nie szedł mu w nogi, nie rozwiązywał języka, lecz wprowadzał go w nastrój posępny i czynił skłonnym do obrazy i szukania kłótni. Płatonow drażnił go swym niewyszukanym tonem, w którym przebijały się szczerość, pewność siebie i powaga; ton ten nie licował zupełnie z charakterem oddzielnego gabinetu w zamtuzie. Najwięcej jednak złościła go ta pozorna obojętność, z jaką reporter traktował jego złośliwe uwagi.
— A przytem ten człowiek pozwala sobie na dziwny sposób przemawiania w naszem towarzystwie — gorączkował się w dalszym ciągu Szabasznikow. Jakieś wywyższanie się, jakaś pobłażliwość, jakiś ton profesorski wreszcie... Parszywy pismak po trzy kopiejki od wiersza!
Gienia, która przez cały ten czas przyglądała się uważnie studentowi, złośliwie i wesoło połyskując skrzącemi się czarnemi oczyma, klasnęła nagle w dłonie.
— O tak! Brawo studenciku. Brawo, brawo, brawo!... Wymyślaj mu a dobrze!... W samej rzeczy cóż to za bezeceństwo. Skoro tylko wróci, zaraz mu wszystko powtórzę.
— Proszę! Z łaski swojej — wycedził po aktorska Szabaszników, starając się nadać twarzy wyraz lekceważącej pogardy. — Ja sam powtórzę mu wszystko.
— To mi zuch, lubię go za to — zawołała radośnie i złośliwie Gienia, uderzając pięścią w stół. — Jak to odrazu poznać ptaka po locie, pana po cholewach!
Mańka Biała i Tamara spojrzały zdumione na Gienię; skoro jednak dojrzały w jej oczach chytre ogniki i drgające nerwowo nozdrza, zrozumiały o co idzie i roześmiały się.
Twarz Gienki miała zawsze podobny wyraz, ilekroć dziewczyna przeczuwała, że zbliża się wywołana przez nią awantura.
— Nie stawiaj się tak bardzo — zauważył Lichonin — tu wszyscy są równi.
W tej chwili weszła Niura z poduszką, którą położyła na kanapie.
— A to po co! — wrzasnął Szabaszników. Zabrać mi to zaraz. Tu nie dom noclegowy.
— Daj jej pokój kochaneczku! Co się z tobą dzieje — zaoponowała Gienia łagodnie, chowając poduszkę poza plecami Tamary. — Czekaj kochanku, posiedzę z tobą lepiej.
Obeszła naokoło stołu i zmusiła Borysa, aby zajął miejsce na krześle, poczem usiadła na jego kolanach. Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła ustami do jego warg, a był to pocałunek tak długi i mocny, że studentowi zaparło oddech w piersiach. Tuż przed oczyma swemi ujrzał dziwne wielkie, ciemne oczy kobiety — oczy błyszczące, zamglone i nieruchome. I wydawało mu się — a trwało to jedno krótkie mgnienie — że w tem martwem spojrzeniu odzwierciedlał się wyraz wielkiej i wściekłej nienawiści; i duszą jego wstrząsnął lodowaty dreszcz trwogi a mózg przeniknął niepokój, że oto zbliża się wielkie, nieuniknione nieszczęście. Pod wrażeniem tych uczuć, z trudem wyzwolił się z giętkich ramion dziewczyny i odepchnąwszy ją od siebie, oddychając ciężko zaczerwieniony ze wzruszenia, rzekł ze śmiechem:
— Ale — też temperament. Ach, ty Messalino! Zdaje się że masz na imię Gienka? Ładniutka szelma.
Drzwi otwarły się i wszedł Płatonow w towarzystwie Paszy. Twarz dziewczyny była nabrzmiała i blada z odcieniem sinym, w przymkniętych mętnych oczach widniał słaby uśmiech idjotyczny, usta miała rozwarte, a wargi jej wydawały się podobne do pomiętych szmat czerwonych; szła trwożnie i nieśmiało, jakby czyniąc jedną nogą wielki krok, drugą zaś mały. Zbliżyła się posłusznie ku kanapie i, oparłszy głowę na poduszkę, położyła się na niej, uśmiechając się w dalszym ciągu słabo i bezmyślnie. Zdaleka już było widocznem, że dziewczynie jest chłodno.
— Pozwólcie, panowie, że się trochę rozbiorę — przemówił Lichonin, i zdjąwszy z siebie marynarkę, zarzucił ją na ramiona prostytutki; — teraz, Tamaro, daj jej wina i czekolady.
Borys tymczasem przeszedł na drugi koniec pokoju i wsparty o ścianę założył nogę na nogę, a głowę zadarł do góry. Niespodzianie wśród ogólnej ciszy, zwracając się do Płatonowa, rzekł impertynencko.
— E, panie.. jakże się tam pan nazywa? niechże pan posłucha... Ta dziewczyna to zapewne pańska kochanka? Hę?...
To mówiąc, podniósł nogę i końcem swego kamasza wskazał w kierunku Paszy.
— Albo też pan jest jej kochankiem, co zresztą wszystko jedno? Jakże się ta godność nazywa tu u was? Jakże to się nazywają te osobniki, którym kobiety szyją koszulę i z którymi dzielą się swą uczciwą pracą? Hę?
Płatonów zmrużył powieki i spojrzał na niego, długo a przenikliwie.
— Niech-no pan posłucha — rzekł cichym i zachrypniętym głosem, akcentując powolnie słowa. — Nie poraz pierwszy już dzisiaj szukasz pan ze mną zwady. Po pierwsze uważam, że mimo swego trzeźwego wyglądu jesteś pan bardzo pijany, po drugie oszczędzam pana ze względu na jego towarzyszów. W każdym razie ostrzegam pana, że jeżeli pan dalej zamierza mówić ze mną w tym tonie, to proszę aby pan przedtem zdjął binokle.
— Cóż to za brednie? — zawołał Borys, wzruszając ramionami i parskając nosem. Jakie binokle? Po co binokle? Machinalnym ruchem jednak podniósł ręce do góry i poprawił binokle na nosie.
— Dlatego, że pana uderzę i kawałeczki pokruszonego szkła mogą panu wpaść do oczów — odrzekł obojętnie reporter.
Jakkolwiek przebieg tej sceny był zgoła nieoczekiwany, nikt jednak nie roześmiał się. Tylko Mała Mańka wrzasnęła zdumiona i klasnęła w ręce. Gienia zaś wzrokiem pełnym niecierpliwości spoglądała to na jednego, to na drugiego.
— No, no... to ci dopiero! O ja będę umiał wydać reszty, tak że będziesz zadowolony — zawołał ordynarnie Szabaszników. Szkoda mi tylko walać ręce o byle... — chciał dodać nowy wymysł, lecz zatrzymał się niezdecydowany. — Wogóle, koledzy, nie mam bynajmniej zamiaru pozostawać tu dłużej. Jestem zbyt dobrze wychowany, aby wdawać się za pan brat z osobnikiem tego rodzaju.
To rzekłszy, z miną dumną skierował się szybko ku drzwiom.
Wypadło mu przejść tuż obok Płatonowa, który, przyczajony jak zwierzę, obserwując każde jego poruszenie, spoglądał nań bacznie. Na jedną chwilę błysnęła mu myśl, aby niespodzianie uderzyć Płatonowa i następnie szybko odskoczyć, gdyż koledzy rozdzieliliby ich z pewnością i nie dopuścili do wspólnej bójki. W tej chwili jednak, jakkolwiek nie patrzył na reportera, jakimś głębokim i nieświadomym instynktem ujrzał i odczuł wyraźnie leżące na stole nieruchomo wielkie dłonie swego przeciwnika; i ujrzał jego pochyloną ku ziemi głowę o szerokim karku, jego niezdarne lecz giętkie, przygarbione niedbale ciało wspierające się na stole, gotowe jednak natychmiast do szybkiego i straszliwego rzutu. To otrzeźwiło go, wyszedł spokojnie na korytarz, trzaskając głośno drzwiami.
— Baba z wozu, koniowi lżej — zawołała za nim Genia. Nalej mi jeszcze koniaku, Tamarciu.
Niespodzianie podniósł się ze swego krzesła wysoki student Pietrowski i wystąpił w obronie Szabasznikowa.
— Postąpcie sobie panowie, jak uważacie, to rzecz waszych poglądów osobistych, ja jednak dla zasady odchodzę wraz z Borysem. Być może, że nie miał on słuszności, lecz za to możemy mu wyrazić słowa nagany w swem zaufanem kółku; tak czy owak, skoro obrażono naszego kolegę, dłużej tu zostawać nie mogę. Odchodzę.
Lichonin nerwowo i z miną strapioną chwycił się za głowę.
— Wielki Boże, przecież Borys przez cały czas zachowywał się ordynarnie, grubiańsko i głupio. Cóż to, jakiś honor korporacyjny? Zbiorowa dezercja z redakcji, z wieców politycznych, z domów publicznych! nie jesteśmy przecież oficerami, aby osłaniać głupstwa każdego z naszych kolegów.
— Wszystko jedno, róbcie sobie co chcecie, ja odchodzę w poczuciu solidarności! — rzekł poważnie Pietrowski i wyszedł.
— Niechaj mu ziemia lekką będzie! — zawołała za odchodzącym Gienia.
Jakże kręte jednak i ciemne są drogi, któremi kroczy dusza człowieka! Obaj studenci — zarówno Pietrowski jak Szabasznikow — postąpili dość szczerze, pierwszy jednak miał po za sobą połowę, drugi zaś jedynie czwartą część słuszności. Jakkolwiek bowiem Szabasznikow był gniewny i pijany, w głowie jego kołatała się ponętna myśl, że teraz będzie mu zręczniej wywołać niepostrzeżenie przed kolegami Gienię i oddalić się z nią samotnie. Pietrowski miał też same zamiary, a wybór jego padł również na Gienię, w tym celu chciał pożyczyć od Szabasznikowa trzy ruble i dlatego udał się za nim. W ogólnej sali przyjaciele porozumieli się z sobą, a po upływie kilku minut w napół uchylonych drzwiach gabinetu ukazała się chytra i zaróżowiona twarz gospodyni Zosi.
— Proszę cię, Gieniu, — zawołała — przynieśli ci w tej chwili właśnie bieliznę, musisz ją pójść przeliczyć. Słuchać Niuro, aktor prosi cię, abyś przyszła do niego na chwilę wypić z nim szampana. Siedzi z Henryjętą i Wielką Mańką.
Bezsensowna i nagła kłótnia między Płatonowem i Borysem była przez dłuższy czas tematem rozmowy. Reporter w podobnych wypadkach doznawał zawsze uczucia zawstydzenia, smutku i wyrzutów sumienia. Jakkolwiek wszyscy byli po jego stronie, reporter zmęczonym głosem mówił:
— Jak Boga kocham, panowie, pójdę sobie lepiej. Po cóż mam wnosić niezgodę do waszego grona. Pójdę sobie, co się zaś tyczy rachunku, nie troszczcie się o to, panowie, kiedym stąd wyszedł po Paszę, zapłaciłem wszystko Szymonowi.
Lichonin najeżył włosy i zdecydowany powstał z miejsca.
— Cóż u licha, pójdę i przyprowadzę ich tutaj. Słowo honoru i Borys i Janek, to zupełnie dzielne chłopaki; tylko młode to jeszcze, więc szczeka na swój własny ogon. Idę po nich i ręczę, że Borys uzna swą winę.
Wyszedł z pokoju, lecz po upływie pięciu minut powrócił.
— Uspakajają się teraz — rzekł ponuro i machnął ręką pogardliwie. — Obaj się uspakajają.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Ambroży Goldring.