Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ordynarnie Szabaszników. Szkoda mi tylko walać ręce o byle... — chciał dodać nowy wymysł, lecz zatrzymał się niezdecydowany. — Wogóle, koledzy, nie mam bynajmniej zamiaru pozostawać tu dłużej. Jestem zbyt dobrze wychowany, aby wdawać się za pan brat z osobnikiem tego rodzaju.
To rzekłszy, z miną dumną skierował się szybko ku drzwiom.
Wypadło mu przejść tuż obok Płatonowa, który, przyczajony jak zwierzę, obserwując każde jego poruszenie, spoglądał nań bacznie. Na jedną chwilę błysnęła mu myśl, aby niespodzianie uderzyć Płatonowa i następnie szybko odskoczyć, gdyż koledzy rozdzieliliby ich z pewnością i nie dopuścili do wspólnej bójki. W tej chwili jednak, jakkolwiek nie patrzył na reportera, jakimś głębokim i nieświadomym instynktem ujrzał i odczuł wyraźnie leżące na stole nieruchomo wielkie dłonie swego przeciwnika; i ujrzał jego pochyloną ku ziemi głowę o szerokim karku, jego niezdarne lecz giętkie, przygarbione niedbale ciało wspierające się na stole, gotowe jednak natychmiast do szybkiego i straszliwego rzutu. To otrzeźwiło go, wyszedł spokojnie na korytarz, trzaskając głośno drzwiami.
— Baba z wozu, koniowi lżej — zawołała za nim Genia. Nalej mi jeszcze koniaku, Tamarciu.
Niespodzianie podniósł się ze swego krzesła wysoki student Pietrowski i wystąpił w obronie Szabasznikowa.
— Postąpcie sobie panowie, jak uważacie, to rzecz waszych poglądów osobistych, ja jednak dla zasady odchodzę wraz z Borysem. Być może, że nie miał on słuszności, lecz za to możemy mu wyrazić słowa nagany w swem zaufanem kółku; tak czy