Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie Lichonin, lecz ja zaznajomiłem go z naszem towarzystwem — oświadczył Ramzes. — Znam go, jako bardzo przyzwoitego człowieka i dobrego kolegę.
— Eh, brednie! Dobry kolega, ale do wypitki na cudzy rachunek. Czyż nie widzicie tego, że jest to najpospolitszy typ satelity z domu publicznego; najpewniej jest to miejscowy alfons, który otrzymuje prowizję od rachunków, na jakie naraża gości, wciągając ich do pijatyki.
— Przestań, Borys! Pleciesz głupstwa! — odezwał się z wymówką Jarczenko.
Lecz Borys nie myślał zaprzestać. Miał on nieszczęśliwe usposobienie: alkohol nie szedł mu w nogi, nie rozwiązywał języka, lecz wprowadzał go w nastrój posępny i czynił skłonnym do obrazy i szukania kłótni. Płatonow drażnił go swym niewyszukanym tonem, w którym przebijały się szczerość, pewność siebie i powaga; ton ten nie licował zupełnie z charakterem oddzielnego gabinetu w zamtuzie. Najwięcej jednak złościła go ta pozorna obojętność, z jaką reporter traktował jego złośliwe uwagi.
— A przytem ten człowiek pozwala sobie na dziwny sposób przemawiania w naszem towarzystwie — gorączkował się w dalszym ciągu Szabasznikow. Jakieś wywyższanie się, jakaś pobłażliwość, jakiś ton profesorski wreszcie... Parszywy pismak po trzy kopiejki od wiersza!
Gienia, która przez cały ten czas przyglądała się uważnie studentowi, złośliwie i wesoło połyskując skrzącemi się czarnemi oczyma, klasnęła nagle w dłonie.
— O tak! Brawo studenciku. Brawo, brawo, brawo!... Wymyślaj mu a dobrze!... W samej rze-