Józef Balsamo/Tom IX/Rozdział CXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CXVII
OJCIEC I CÓRKA

Baron i Richelieu przechadzali się, oczekując na piękną gosposię, nie chcieli bowiem wejść do pokoju bez jej zaproszenia. Starcy trzymali się pod ręce, niby najserdeczniejsi przyjaciele. Andrea zaczerwieniona, wskutek irytacji i szybkiego chodu, była piękną i świeżą jak różyczka. Richelieu skłonił się jej, jak zdeklarowanej pani Pompadour, to jest z mieszaniną respektu i swawolnej galanterji; odcień ten nie uszedł oka barona, który był zachwycony, Andrea zdziwiła się. Odkłoniła się ceremonjalnie obu panom i zaprosiła ich do siebie na górę. Marszałek podziwiał wytworny gust młodej dziewczyny, umiejącej, za pomocą muślinu i kwiatów, stworzyć nie pałac wprawdzie, lecz świątynię. Usiadł na niskim fotelu koło pięknej żardzinierki, pełnej najcudniejszych kwiatów. Taverney przysunął sobie drugi fotel, a Andrea siadła na taboreciku przy fortepianie.
— Przychodzę wyrazić pani zachwyt mój z powodu jej artystycznego, porywającego śpiewu. Jego Królewska Mość przysłał mnie właśnie, abym jej podziękował, w jego imieniu, za uprzyjemnienie wieczoru wszystkim zebranym.
Andrea, zawstydzona komplementami, była tak uroczą, iż Richelieu z zachwytem wpatrywał się w tę cudną twarzyczkę, w tę postać idealną i oczy pełne blasku.
— Król — ciągnął dalej marszałek — przyznał, iż nigdy jeszcze nie widział na swym dworze osoby, obdarzonej takim umysłem, pięknością i talentami.
— Nie mówisz o sercu — zawołał Taverney z przesadą — Andrea jest najlepszą z córek.
— Niestety! drogi przyjacielu — odrzekł, uśmiechając się stary donżuan, — o sercu ty tylko wiedzieć możesz. Czemuż nie mam lat dwudziestu pięciu? Bez namysłu złożyłbym u stóp tej czarodziejki i życie i majątek.
Andrea nie była jeszcze dość obytą, aby dobranemi słowy wyjawić podziękowanie; milczała zatem.
— Monarcha — ciągnął dalej książę — chce podziękować pani za satysfakcję, jaką mu zrobiłaś; ojciec objaśni panią o tem bliżej. A cóż mam odpowiedzieć królowi?
— Racz pan — odrzekła Andrea — zapewnić Najjaśniejszego Pana, iż wdzięczną mu jestem za wszystko, co dla mnie uczynił, zwłaszcza, że czuję, iż nie zasługuję wcale na tak wielką łaskę monarchy.
Richelieu zdawał się być bardzo zadowolonym z tej odpowiedzi i pocałował z szacunkiem piękną rączkę Andrei.
— Rączka królewska... — szepnął — nóżka czarodziejki, a co za rozum! co za niewinność!... Baronie! toż to skarb, na który niema ceny! Toż to królowa!...
Wyszedł, pozostawiając ojca i córkę. Baron jaśniał dumą i radością. Andrea, zdziwiona nieco tem wszystkiem, patrzyła na pana de Taerney oczyma świętej niewinności. Zmieszało to trochę barona.
— Książę powiedział, że król dziękuje mi za przyjemność, jaką mu sprawiłam, i że ojciec bliżej mnie o tem objaśni...
— A! — pomyślał baron — jest zainteresowana, hm... tem lepiej, szatanie, pomagaj!
Wyjął powoli z kieszeni pudełko, w sposób, w jaki ojcowie wyciągają cukierki dla grzecznych dzieci.
— Masz!
— Co! klejnoty!...
— Podobają ci się? Dwanaście olbrzymich brylantów, dwa sznury pereł i perłowa klamra, tworzyły cudny naszyjnik; brylantowe kolczyki i djadem do włosów, uzupełniały garnitur, wart co najmniej trzydzieści tysięcy dukatów.
— Ojcze! Boże mój! — wykrzyknęła młoda dziewczyna, olśniona.
— Cóż powiesz na to?
— To dar za wspaniały, król się chyba pomylił. Wstydziłabym się nosić to na sobie. Nie mam toalet, do których mogłabym włożyć te kosztowności.
— Skarżysz się? — spytał ironicznie Taverney.
— Nie rozumiesz mnie ojcze... żałuję, że nie będę mogła nosić tych klejnotów.
— Król jest na to dość hojnym i bogatym, aby pamiętać o twych toaletach.
— Ależ ojcze... ja nie pojmuję doprawdy...
— Nie pojmujesz, że mam zasługi, nie łatwo dające się opłacić? bardzo pięknie oceniasz mnie. Andreo.
— Przepraszam cię, mój ojcze, zapomniałam o tem — odrzekła córka cicho, spuszczając głowę; po chwili zamknęła pudełko.
— Nie włożę na siebie tych klejnotów — rzekła stanowczo.
— Dlaczego? zapytał zaniepokojony baron.
— Bo ty i mój brat, ojcze, bardziej niż ja potrzebujecie opieki i łaski królewskiej, a nie chcę nadużywać dobroci monarchy.
Taverney pogłaskał córkę łaskawie.
— Nie zajmuj się nami, dziecko drogie, Najjaśniejszy Pan uczynił dla mnie więcej, niż dla ciebie, Andreo. Jesteśmy w łasce, kochanko, nie wypada, abyś się ukazała na dworze bez tych klejnotów.
— Będę ci posłuszną, mój ojcze.
— Dobrze, lecz trzeba to zrobić z przyjemnością... Może ci się to nie podoba?
— Nie znam się na tem, mój ojcze.
— Wiedz więc, że same perły warte są pięćdziesiąt tysięcy liwrów.
Andrea załamała ręce.
— Boże mój! nie wiem doprawdy, czy wypada mi przyjąć taki kosztowny upominek nawet od króla, pomyśl nad tem, ojcze.
— Dlaczegóżby nie? — zapytał baron surowo i zimno zarazem.
— Jednakże....
— Nie wolno ci, moja panno, mieć żadnych skrupułów, gdy ja ich nie mam. To jakaś nowa moda! Dzieci, wstydzące ojca!
Córka ukryła twarz w dłoniach.
— O mój bracie! czemu cię niema przy mnie? — wyjąkała mimowoli.
Czy Taverney to usłyszał, czy domyślił się — dosyć, iż zmienił natychmiast taktykę.
— Dziecko drogie — rzekł słodko, ujmując ręce córki w dłonie — czyż we mnie, w ojcu swym, nie widzisz przyjaciela? czyż nie żyję tylko dla was? Dziwię się, że się nie cieszysz z naszego obecnego wywyższenia.
— Ależ cieszę się — odrzekła.
— Będziesz więc niedługo, jak pan Richelieu przepowiedział, królową z Taverney. Król cię zauważył... delfinowa również — dodał z żywością; — być przyjaciółką następczyni tronu, być przyjaciółką... króla, co to za szczęście! Masz rzadki talent, piękność, z którą nikt rywalizować nie może, umysł wyższy, dobroć anielską, bez krzty zazdrości i ambicji... Dziecko najdroższe, zastanów się, co za rolę możesz odegrać. Czy pamiętasz imię tej słodkiej dzieweczki, która osładzała ostatnie chwile Karola VII. Toż Agnieszkę Sorel czciła Francja. Wszyscy dobrzy synowie ojczyzny błogosławią jej pamięć. Andreo, idź za jej przykładem, bądź przyjaciółką Ludwika XV... będziesz królową... przez piękność, rozum i wierność.
Andrea utkwiła wielkie oczy w mówiącego.
— Kobiety, hańbiące tron Francji — ciągnął dalej baron — będą zmuszone opuścić swe miejsce, wygnasz je jednem spojrzeniem; twoja obecność oczyści i uszlachetni dwór monarszy. Tobie arystokracja zawdzięczać będzie powrót dawnych świetnych czasów. Córko moja, musisz być gwiazdą Francji, koroną sławy naszego rodu.
— Cóż mam czynić, aby tem zostać, ojcze? — spytała.
— Mówiłem ci nieraz, Andreo, iż trzeba zmusić ludzi do pokochania cnoty; niechże cię kochają, ale niech cię i podziwiają i niech się boją zarazem. Cel uświęca środki, moje dziecko; bądź kokietką, czem chcesz zresztą, byle się tak podobać królowi, iżby nie mógł obejść się bez ciebie; dla innych bądź zimną i etykietalną. To nic tak znowu trudnego; cały dwór tylko o tobie mówi, niechże uczuje nareszcie, że jesteś tutaj panią!
— Nie dobrze cię rozumiem, mój ojcze!
— To też będę twym doradcą. Ale... muszę napełnić twą sakiewkę: weź te sto luidorów i spraw sobie toalety, godne imienia Taverney’ów.
Baron położył pieniądze na stoliczku, pocałował córkę w rękę i wyszedł.
Po drodze, w alei miłości, rozmawiała cicho Nicolina z jakimś panem. Baron nie zauważył ich wcale.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.