z tej odpowiedzi i pocałował z szacunkiem piękną rączkę Andrei.
— Rączka królewska... — szepnął — nóżka czarodziejki, a co za rozum! co za niewinność!... Baronie! toż to skarb, na który niema ceny! Toż to królowa!...
Wyszedł, pozostawiając ojca i córkę. Baron jaśniał dumą i radością. Andrea, zdziwiona nieco tem wszystkiem, patrzyła na pana de Taerney oczyma świętej niewinności. Zmieszało to trochę barona.
— Książę powiedział, że król dziękuje mi za przyjemność, jaką mu sprawiłam, i że ojciec bliżej mnie o tem objaśni...
— A! — pomyślał baron — jest zainteresowana, hm... tem lepiej, szatanie, pomagaj!
Wyjął powoli z kieszeni pudełko, w sposób, w jaki ojcowie wyciągają cukierki dla grzecznych dzieci.
— Masz!
— Co! klejnoty!...
— Podobają ci się? Dwanaście olbrzymich brylantów, dwa sznury pereł i perłowa klamra, tworzyły cudny naszyjnik; brylantowe kolczyki i djadem do włosów, uzupełniały garnitur, wart co najmniej trzydzieści tysięcy dukatów.
— Ojcze! Boże mój! — wykrzyknęła młoda dziewczyna, olśniona.
— Cóż powiesz na to?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1417
Wygląd
Ta strona została przepisana.