Józef Balsamo/Tom IX/Rozdział CXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CXIX
DWIE KROPLE WODY KSIĘCIA DE RICHELIEU

Książę de Richelieu przybył o wpół do piątej do Balsama, a dowiemy się niezadługo, jaki go tu sprowadził interes.
Baron de Taverney był na obiedzie u córki, której delfinowa udzieliła na ten dzień urlopu.
Zajadali właśnie deser, gdy wszedł marszałek, jako zwiastun bardzo wesołej nowiny: król przeznaczył Filipowi nie kompanję lecz pułk.
Taverney uścisnął przyjaciela, Andrea zaś serdecznie podziękowała mu za brata.
Richelieu mówił ciągle o królu, Andrea o bracie, baron o Andrei.
Młoda dziewica, rozweselona dobrą wieścią, opowiadała panom, iż delfinowa przyjmuje dziś dwóch krewnych, książąt niemieckich, i że niechcąc krępować się względami etykiety, udzieliła urlopu wszystkim damom, nawet i pani de Noailles. Richelieu, jak zwykle dowcipny i elegancki, potrącił zręcznie i o to i owo, ubolewał nad upadkiem arystokracji we Francji, nad nieszczęściem, że faworyty opanowały króla, a dążył, rzecz prosta, do tego, aby wykazać, jakie stanowisko zająćby mogła na dworze kobieta inteligentna i ze szlachetnego rodu.
Andrea zauważyła ogromne podobieństwo pomiędzy dowodzeniami marszałka i barona. Richelieu nie ustawał w zabiegach; o cnocie prawił z najwyższym zapałem, ale to, co cnotą nazywał, było czemś wprost odpychającem dla młodej baronówny; podług pana Richelieu osobami prawdziwie cnotliwemi były: panna de La Valliere, pani de Châteaurou i panna de Fosseuse.
Wykład trwał parę godzin. O siódmej marszałek pożegnał Taverney’ów, bo, jak mówił, dziś jeszcze musiał udać się do króla.
W tej chwili do pokoju weszła Nicolina.
— A to ty, panienko, to dobrze, odprowadzisz mnie i zaniesiesz hrabinie Egmont bukiet od pani de Noailles.
Subretka skłoniła się, jak kłaniały się wieśniaczki z opery komicznej Rousseau.
Marszałek wyszedł. Nicolina pobiegła za nim.
Zobaczymy, dokąd się udają.
Książę, schodząc, oparł się na ramieniu subretki i powiedział:
— Słuchaj-no mała, ty masz podobno kochanka?
— Ja? — zapytała zaczerwieniona dziewczyna.
— Hm... toż ty przecie nazywasz się Nicolina Legay?
— Ja, panie marszałku
— Zatem Nicolina Legay ma kochanka.
— Ej! co znowu!
— Faktem jest, panienko, że przedtem przyjmowałaś go na ulicy Coq-Héron, a teraz tutaj się spotykacie.
— Przysięgam panu.
— No, no, daj-no pokój; jeżeli chcesz, to ci powiem nazwisko tego pana.
Nicolina przypuszczała, że książę żartuje.
— Owszem, proszę, panie marszałku — Nazywa się de Beausire.
Nicolina złożyła skromnie ręce na piersiach.
— Ho! ho! i naznaczasz mu schadzki w Trianon!
To, do diabła, ładna historja, moja panienko! za romanse w zamku królewskim czeka cię wygnanie ze służby, moje dziecko, a pan de Sartines wysyła za to do Salpêtrière.
Pokojówka żywo się zaniepokoiła.
— Jeśli pan de Beausire pochwalił się, iż jestem jego kochanką, skłamał, jestem zupełnie niewinną.
— Przyznaj jednak: wyznaczyłaś mu tutaj schadzkę, czy nie? Schadzka przecie jeszcze niczego nie dowodzi.
— Odpowiadaj wprost na pytanie: tak czy nie
— Panie marszałku...
— Zatem tak. Nie myśl, iż się gniewam, ostrzegam cię tylko.
— Więc mnie widziano?
— Naturalnie, że cię widziano i że doniesiono mi o tem.
— To niemożebne, Mości książę, żywy duch mnie nie widział...
— To kompromituje twoją panią, kochana panno Nicolino, a ja, wiedz o tem raz na zawsze, jestem większym przyjacielem Taverney’ów, niż Legay’ów i zdaje mi się, iż będę zmuszony uwiadomić barona...
— Mości książę, nie gub mnie! wypędzą mnie w takim razie natychmiast...
— Bardzo być może, moje dziecko, gdyż wie już o tem i pani de Noailles także.
— Wielki Boże!
— A z panią de Noailles to nie żarty!...
Nicolina załamała ręce z przerażeniem.
— Nieszczęście doprawdy — rzekł Richelieu — i co ty poczniesz teraz?
— Alboż ja wiem; liczę, że książę mi coś dopomoże — odparła z filuterną miną.
— Coprawda, może mógłbym!...
— Zatem...
— Nie chcę.
— Miejże pan litość nade mną.
— Że jesteś śliczna, wiem o tem, że piękne twoje oczy, obiecują bardzo wiele, Tb prawda, ale cóż, ja już za stary aby tę mowę rozumieć. Przed dwudziestu, ech! przed dziesięciu jeszcze laty, ukryłbym cię w moim pałacu i basta — ale dzisiaj wyśmianoby się ze mnie.
— Wszak byłam już raz u pana.
— I wymawiasz mi to, żmijko? O! gdyby nie pan de Rafté, nie byłabyś nigdy w Trianon; on z blondynki przeistoczył cię w cudną brunetkę. Teraz, gdy już się tu dostałaś, dajesz schadzki kochankom i to obok stajen królewskich!
— Więc i o tem panu doniesiono? Nieszczęście! zawołała dziewczyna, widząc, iż trzeba zmienić taktykę.
— Wiem o wszystkiem, moje złotko, pani de Noailles także. Zresztą i dzisiaj miałaś schadzkę...
— Przyznaję, ale słowo honoru, ostatnią.
— Nic dziwnego, uprzedziłem cię o niebezpieczeństwie; ale Beausire nie wie o niczem, przyjdzie, zostanie złapany, nie pozwoli się, naturalnie, wziąć za złodzieja i wyzna z dumą, że jest twoim kochankiem.
— Uprzedzę go.
— Zapóźno, biedaczko, to raz, a powtóre przez kogo? Znowu się zdradzisz.
— Niestety! — szepnęła Nicolina z udaną rozpaczą.
— Są więc i wyrzuty sumienia! — zawołał Richelieu.
Subretka zakryła twarz rękami, z pod oka jednak przypatrywała się księciu.
— Zachwycająca jesteś, moja mała, czemuż nie jestem młodszym o lat piętnaście, Ale pomimo wszystko, wyratuję cię, Nicolino.
— Będę panu wdzięczną do śmierci!
— Nie żądam nic wzamian, poświęcę się bezinteresownie.
— Dziękuję z głębi serca.
— Nie dziękuj, dopóki mnie nie wysłuchasz.
— Przystaję z góry na warunki, byłem tylko została tutaj.
— Ho, ho, tak ci zależy na tem, aby pozostać w Trianon?
— Bardzo, bardzo, Mości książę.
— Trudno; musisz się tego wyrzec.
— Jeżeli nikt mnie nie zdradzi? panie marszałku?
— Nawet wtedy..
— Czemu?
— Bo pani de Noailles wie o wszystkiem, a w tym razie nawet król uratować cię nie zdoła.
— Gdybym mogła poprosić króla?
— Paradnaś, daję słowo! ho... ho... Nawet to nie pomoże, bo ja ci każę wyjechać.
— Pan?
— I to natychmiast.
— Nic nie rozumiem. I to ma być pańska protekcja?
— Przyjmujesz ją, czy nie?
— Błagam o nią.
— Dobrze zatem. Zamiast dać cię stąd wypędzić, uczynię cię wolną i bogatą.
— Wolną i bogatą?
— Tak.
— Co mam uczynić, aby zasłużyć na to?
— Bagatelkę.
— Naprzykład?
— Głupstwo, lecz nic nie dostaje się na świecie za darmo.
— Słucham więc, co mam uczynić?
Nicolina odgadła, że marszałek jej potrzebuje i cała jej obawa znikła.
— Beausire przyjdzie tu o wpół do ósmej.
— Tak to jego zwykła godzina.
— Teraz jest dziesięć minut po siódmej.
— Być może, ale cóż z tego?
— Gdy zechcę, uwiężą go natychmiast.
— Wierzę, że pan tego nie uczynisz.
— Pójdziesz i powiesz mu...
— Co?
— Czekajże. Najprzód muszę wiedzieć, czy go kochasz?
— No, jeżeli mu wyznaczam schadzkę.
— To nie racja, może chcesz wyjść zamąż za niego; kobiety mają czasami dziwne kaprysy!
Nicolina parsknęła śmiechem.
— Ja wyjść zamąż? cha!... cha!.. cha!..
Richelieu stanął zdumiony; nawet w swojem otoczeniu mało znał kobiet, tak do gruntu zepsutych.
— Omyliłem się zatem, ale jednak musisz go kochać; tem lepiej.
— Dajmy na to, że kocham pana Beausire.
— Do djabła! Wytrawna kokietka z ciebie, Nicolinko.
— Dobrze, ale niechże się dowiem nareszcie, o co chodzi.
— Owszem, jeżeliś taka ciekawa... Uciekniesz z panem Beausire!
— Jeżeli pan sobie tego życzysz?...
— Nie żądam niczego, moja mała.
Subretka poznała, że nagli zanadto trochę.
— Czekam na rozkazy, panie marszałku.
— Udasz się do twego kochanka i powiesz mu: „Jesteśmy zdradzeni, nie martw się jednak, mam protektora, który uratuje mnie z Salpêtrière, a ciebie z Saint-Lazare.“
Nicolina patrzyła zdumiona na księcia.
Richelieu zrozumiał, co miało znaczyć to spojrzenie.
— Będę pamiętał o kosztach podróży — powiedział w końcu.
Nicolina milczała.
— Wiem, o czem myślisz, stokrotko.
— Być może, jesteś pan tak domyślnym...
— Myślisz nad tem, zapewne, iż w razie, gdyby panna Andrea potrzebowała cię w nocy i nie znalazła obok siebie, zrobiłby się alarm i zatrzymanoby cię w Trianon.
— Nie o tem myślę; przyznam się panu, iż pomimo wszystko, wolę tu jednakże pozostać.
— A jeżeli schwytają pana Beausire.
— Cóż mnie to obchodzi!
— A gdyby cię wydał?
— To niechaj sobie wyda.
— Ej! — mruknął Richelieu zniecierpliwiony — pamiętaj, że wtedy będziesz stanowczo zgubioną.
— Nie. Panna Andrea lubi mnie bardzo i ręczę, że wstawi się za mną do króla, i nic mi się nie stanie. Niech sobie Beausire robi, co mu się podoba.
Marszałek zagryzł usta.
— A ja ci mówię, Nicolino, żeś głupia; panna Andrea nie jest w tak dobrej komitywie z królem, ja zaś, w razie twego uporu, wydam cię natychmiast.
— O! o! nie jestem bynajmniej idjotką, usłucham dobrej rady, lecz mam własne zdanie!
— Pójdziesz więc do pana Beausire i opowiesz mu wszystko.
— Nie mogę uciekać!... Sam pan wspomniałeś przed chwilą, że panienka może się obudzić i zawołać na mnie.
Richelieu rozgniewał się na serjo, chłopka była mądrzejszą, niż sądził; udał jednak obojętność.
— Już i temu zaradziłem.
— Jakże można poradzić na to żeby panienka mnie nie wołała?
— Nie pozwolimy się jej obudzić.
— To niemożebne mój książę, panienka kilkakrotnie budzi się w nocy.
— Ma widocznie tę samą chorobę, co ja — zauważył spokojnie Richelieu.
— Co pan? — zawołała Nicolina i roześmiała się.
— No tak, i ja budzę się dosyć często, chociaż teraz, coprawda, zapobiegam jakoś temu.
— W jaki sposób?
— Co pije twoja pani, przed udaniem się na spoczynek?
— Co pije?
— No tak. Teraz jest moda — każdy uprzedza w ten sposób pragnienie, jedni piją limonjadę, drudzy orszadę, trzeci... no, czy ja wiem zresztą co...
— Panienka przed położeniem się do łóżka wypija szklankę czystej wody źródlanej, a gdy jest bardzo zdenerwowana, dodaje do niej kilka kropel kwiatu pomarańczowego i nieco cukru.
— Doskonale; moje lekarstwo z pewnością poskutkuje.
— Nie rozumiem?
— Ja do wody dolewam sobie kilka kropel pewnego płynu i śpię całą noc, jak zabity.
Nicolina rozmyślała, co za interes może mieć w tem wszystkiem marszałek.
— Nie odpowiadasz?
— Panienka nie ma tych jakichś kropli.
— Użyczę ci ich.
— Aha! — pomyślała Nicolina, starając się zbadać, co ma znaczyć to wszystko.
— Wlejesz do szklanki dwie krople, tylko dwie, pamiętaj; panna Andrea uśnie natychmiast, a ty będziesz wolna.
— Jeżeli to tylko mam zrobić to i owszem.
— Wlejesz więc jej te krople?
— Naturalnie.
— Słowo?
— Słowo... wszak i mnie na tem bardzo zależy, aby baronówna spała: zresztą drzwi zamknę na klucz.
— Nie, nie, — zawołał żywo książę — przeciwnie, drzwi zostawisz całkiem otwarte.
— Aha! — wykrzyknęła Nicolina, domyślając się czegoś.
— Czy to już wszystko? — zapytała.
— W zupełności; idź więc do kochanka i każ mu pakować manatki.
— Na nieszczęście, nie mogę mu kazać zabrać pieniędzy.
— Nie turbuj się. Ile ci potrzeba, Nicolino?
— Na co?
— No... aby wlać te dwie krople.
— To zrobię we własnym interesie, więc za to nic mi się nie należy. Ale jeżeli mam zostawić drzwi, prowadzące do pokoju panienki, otwarte przez noc całą, za to drogo zapłacisz, mój panie.
— Ile żądasz?
— Dwadzieścia tysięcy franków.
Richelieu zadrżał.
— Zajdziesz wysoko, moja piękna — odrzekł z westchnieniem.
— Przypuszczam, ale naturalnie z pomocą owych dwudziestu tysięcy.
Idź więc do Beausire’a, a gdy wrócisz, otrzymasz żądaną sumę.
— Beausire mi nie uwierzy, muszą mu dać dowody na to, co powiem.
Richelieu wyjął z kieszeni kilka biletów bankowych.
— Masz tymczasem tyle...
— Obliczysz się, książę, ze mną zaraz, skoro wrócę od Beausire’a?...
— Ej... to wolę oddać ci teraz wszystko.
Wyliczył uszczęśliwionej subretce w papierach i w złocie dwadzieścia tysięcy franków.
— To twoje, zabieraj sobie.
— Dziękuję. A teraz gdzie to, co najważniejsze?
— Płyn?
— Tak.
— Noszę go zawsze przy sobie, masz...
Nicolina uśmiechnęła się ironicznie.
— Ale... ale... Trianon zamykają co wieczór, a ja nie mam klucza.
— Ale ja go mam zato, moja mała.
— Prześlicznie wszystko się składa, jak widzę; myślałby kto... no, nie mam czasu, żegnam cię, panie marszałku.
— Jakto, żegnam?
— Nie zobaczymy się już, szanowny panie, ucieknę zaraz, gdy panienka zaśnie.
— Masz słuszność, mała, żegnam cię zatem...
Nicolina ukłoniła się szybko i znikła w parku.
— Wygrałem i tym razem — szepnął Richlieu, ale ta szelma zirytowała mnie swą przebiegłością.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.