Przejdź do zawartości

Irusia-Pieszczotka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Irusia-Pieszczotka
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 143
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1938
Druk „SIŁA“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
IRUSIA-PIESZCZOTKA
POWIASTKA





WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland
Druk. „SIŁA“ Warszawa





Była mała złotowłosa dziewczynka, bardzo szczęśliwa i bardzo kochana.
Miała dobrą, jak anioł mamusię i kochającego szczerze ojczulka. A i przywiązaną do niej starą nianię Józiową, dla której była skarbem jedynym.
Dziewczynka miała dobre serduszko i kochała rodziców, ale często była kapryśna.
W pokoiku Irusi mnóstwo było zabawek przeróżnych i lalek. Te ostatnie mówiły, chodziły, śmiały się, pokazując ząbki perliste, wyciągając rączki i tupiąc nóżkami.
W pokoiku lalek miała dziewczynka łóżeczka, stoliki, krzesełka, szafki z lustrem, foteliki i całe urządzenie kuchenne.
A więc: garnczki, patelnie, rondelki, serwisy porcelanowe i przeróżne kuchenne naczynia.
Irusia nie zawsze bawiła się lalkami. Często leżały zaniedbane w kąciku i nikt o nich nie myślał, tylko pies Filek chwytał czasem którąś z nich w zęby i biegał po pokoju, dopóki ktoś nie nadszedł i nie wydarł lalki z pyszczka niesfornego zwierzątka.
Nadmiar zabawek i pieszczot sprawił to, że dziewczynkę nudziły już piękne lalki i inne zabawki i że spowszedniało jej wszystko.
— Irusiu — mówiła niania do stojącej ze skrzywioną minką dziewczynki — pobaw się trochę, weź tę nową, przez wujka przywiezioną lalkę, i potańcz z nią. A może wolisz Ninkę? Patrz, jak ślicznie wygląda w tej różowej sukience i paciorkach na szyjce. I wyciąga ku tobie rączki.
Dobra niania uniosła lalkę, która za pociśnięciem sprężyny wyciągnęła rączki do swej właścicielki.
— Nie, nie chcę! — tupiąc nóżką wołała Irusia, — nie cierpię lalek! Wszystkie brzydkie, wciąż takie same! Nie chcę! nie chcę!
— Irusiu — uspokajała rozkapryszoną dziewczynkę Józiowa — nie ma piękniejszych lalek nad twoje. Spójrz, co za rumiane buzie, co za włoski. Ta, z ciemnymi oczkami, w błękitnej sukience jest prześliczna. Weź ją, dziecino, i pobaw się. Tak przykro patrzeć na krzywą minkę.
Ale Irusia nie dała się przekonać. Zadąsana, nie wzięła żadnej z lalek do ręki, wreszcie rozpłakała się bez powodu.
Z sąsiedniego pokoju wybiegła przerażona matka.
— Iruś! kochanie moje, czego płaczesz? Co ci kto zrobił? Dziecko moje drogie...
— Mamusiu — szlochała córeczka — nie cierpię lalek, znudziły mnie ich jednakowe miny, a Józiowa namawia mnie do zabawy z nimi... Brzydkie, źle ubrane! zresztą... ja nie znoszę lalek! — wybuchnęła.
— Moja Irusia dziś w złym humorze i dlatego mówi niedorzecznie — odezwała się matka. — Wczoraj jeszcze lubiłaś lalki, prosiłaś, żeby ci kupić jeszcze jedną, tę z wystawy i miałam właśnie iść po nią, tymczasem taka zmiana... A może tyś chora, dziecino?
Mówiąc to, przytuliła jasną główkę dziecka do siebie i pieszczotami uspokoiła ją nareszcie.
Nie wzięła jednak dnia tego lalek do ręki, parę razy nawet kopnęła nóżką siedzące w kąciku laleczki.
Wreszcie powiedziała niani, żeby je schowała do walizy i nigdy nie wyjmowała. Stanowczo, znać ich nie chce!
Wieczorem było jeszcze trochę grymasów i łez bez powodu, a nawet, gdy się ułożyła do snu, buzię miała nadąsaną i smutną.
......Leży mała Irusia-pieszczotka otulona w białą puszystą kołderkę i drzemie.
Złote włoski opadają w długich splotach na dywanik, różowe rączki ułożyły się na kołderce.

Drzemie i powoli zasypia. Aż naraz dziać się z nią poczynają dziwne rzeczy...
Idzie boso ulicą, sukieneczka na niej ta błękitna, którą miała w dzień na sobie... brudna, podarta, bezbarwna.
Nieuczesane włoski kapelusika nie ma na główce, brudne rączyny i nóżki.
Drży z zimna i głodu, płacze cicho, żałośnie.
— A prędzejże! — woła głos jakiś surowy, wcale do miłego głosu mamusi nie podobny. — Przynieś wody, to ugotuję cośkolwiek.
Pędzi czerwonymi od zimna stopkami do wilgotnej i mrocznej izby w suterenie, bierze dzbanek i przynosi wodę, ledwie mogąc udźwignąć, tak wielkim zda się być dla niej ciężarem.
Patrzy Irusia, a na stole chleb czarny i w misce trochę kartofli.
Przecież ona nie je tego nigdy. Jak mogą dawać jej coś podobnego. Ale głód robi swoje. Dziewczynka zjada chleb czarny i kilka przełyka kartofli.
Niedobre to, ach! jak niesmaczne dla rozpieszczonej jedynaczki, ale jeść trzeba, żeby nie umrzeć.
Biedne dziewczątko je i myśli:
— Piłam mleczko lub czekoladę, jadłam ciasteczka i babkę, i... grymasiłam jeszcze... Nie smakowało mi tamto śniadanie, a dzisiaj... Chciałabym mieć choć biały chlebek lub bułeczkę, a i tego nie mam.
— Zamieć izbę i pozmywaj naczynie — mówi niemiłym głosem kobieta — a nie stłucz mi czego, bo nie dostaniesz kolacji...
Małe rączki miotły udźwignąć nie potrafią, a i zamieść nie umieją. Co będzie?
Całą siłą trzyma Irusia miotłę obu rączkami i zmiata, wie, że robi niedobrze, ale inaczej nie potrafi. Szczęście, iż wyszła gospodyni na podwórze, bo gniewałaby się za taką robotę.
Nowy kłopot! garnka do umycia udźwignąć nie może, miska drży w jej rączkach, spaść może na podłogę i potłuc się... A wtedy co będzie? Co ją spotka?
— Proszę pani — odzywa się pokornie do wchodzącej kobiety — nie mogę udźwignąć... przepraszam panią bardzo.
— To nie ruszaj, niezdarzona dziewczyno! — woła rozgniewana gospodyni. — Sama zrobię! Ale za co ja ci jeść daję?
Siedzi Irusia w kąciku i cichutko się sprawia, głośno nie śmie oddychać.
Groch łuszczy, cała miska przed nią... O! wolałaby choć chwilkę pobawić się zrobioną przez siebie lalką.
Brzydka ona, ze szmatek cała, nawet główka z perkaliku, na podwórzu znalezionego. Ani włosków złocistych, ani oczu poruszających się i zamykających ani buzi różowej — nic... A jednak, jakże droga dla Irusi.
Miała piękne lalki, w przeróżnych ubraniach, z ciemnymi i jasnymi włoskami, w ślicznych kapelusikach i koronkach. Dziś nie ma ani jednej, więc i ta droga, i z tą bawić by się chciała, ale nie wolno. Ukradkiem tylko to robi.
Przypomina z żalem, jak to gardziła swymi pięknymi lalkami, jak pozwalała Filkowi szarpać Milcię zębami za włoski.
Ach! musiało ją to okropnie boleć!
A ta biedna Ninusia?... Kopnęła ją nóżką ze złości. I za co? Może wybiła jej oczko lub ząbek?
Aż zaszlochała głośno dziewczynka, rączkami buzię zakryła, aby słyszeć nie było. Ale usłyszała kobieta.
— A to co za płacze? — wykrzyknęła z gniewem. — Robić ci się nie chce? Nawet to, co robisz, dla ciebie za ciężkie? Kończ prędzej!
Ucichła dziewczynka, otarła oczęta i siedzi.
A na dworze słonko świeci tak jasno, a wesoły kundel gospodyni poszczekuje sobie radośnie.
Wieczór nadszedł, po kawałku chleba ułożyła się do snu Irusia.
Nie na puchach i pod jedwabiem, nie na poduszeczce bielutkiej z haftami, lecz na zimnym słomianym sienniku i pod starą podartą derką, koło pieca w kąciku.
I wilgotno i zimno tam bardzo, a i twardo i niewygodnie... Ale jedyna to chwila, gdy dziewczynka lalką swą bawić się może, opowiadać o swych smutkach i płakać.
Oglądając się, czy nie widzi kobieta, co robi — wyciągnęła z pod skrzynki szmatkę, naśladującą lalkę, przytuliła do siebie i szepce:
— Jesteś dla mnie jedyną radością, kocham ciebie i nigdy tak nie zrobię, jak robiłam ze swymi dawnymi lalkami.
Naraz ręka czyjaś sięga po ulubioną laleczkę.
Usłyszała szept cichy gospodyni sutereny, zrozumiała, iż wbrew zakazowi dziecko bawi się szmatką.
Wydziera z rąk Irusi jej ukochanie, ale wydrzeć nie może.
Całą siłą trzyma dziewczynka swój skarb mały i woła:
— Nie dam! nie dam! zabij, a nie dam!
......Otworzyła oczęta. Co to? Nad nią stoi ukochana mamusia, a i niania nad nią pochylona. Obie patrzą zaniepokojone na dziewczynkę.
Otworzyła szeroko oczęta i dziwi się. Oto leży na mięciutkim posłaniu i jedwabną przykryta kołderką. Jak księżniczka otulona puchami i w bielutkiej, jak śnieg, koszulce...
Znikł gdzieś barłog i derka i nie leży w ciemnym kącie przy piecu, lecz w prześlicznej kołysce z firankami...
A więc sen to był tylko?... Ale, jak straszny!...
Wyciągnęła rączki ku matce, przytuliła się do niej pieszczotliwie i szepce:
— Mamusiu, nigdy już nie będę grymasiła...
Potem zaś, zwracając się do niani, mówi:
— Nianiusiu, wyjmij lalki z walizy, one się tam poduszą... Lubić będę je zawsze...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.