Historynka/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III
LEGENDY STAREGO SADU

Poza parkanem trawa zaczynała się dopiero zielenić, lecz tutaj pod osłoną gałęzi jodeł, tworzyła już piękny aksamitny kobierzec. Pąki na drzewach były dość duże, wyłaniając się powoli z szarawych łupinek kory, a fiołki znaczyły się jaskrawą plamą u podnóża „Kamiennego Pulpitu“.
— Wszystko jest takie jak ojciec opowiadał, — zauważył Feliks z radosnem westchnieniem. — Tam jest nawet źródełko, osłonięte chińskim dachem.
Pośpieszyliśmy w tę stronę, depcząc świeże listki mięty, które już powschodziły. Źródło było głębokie, otoczone ścianką z nieociosanych kamieni. Ponad źródełkiem dziwaczny daszek w kształcie pagody, zbudowany przez wuja Stefana po powrocie jego z Chin, obrośnięty był bezlistnem jeszcze winem.
— Ślicznie jest, jak liście wina zwisają nadół, niby długie festony — odezwała się Historynka. — Ptaki wiją w tych liściach gniazda. Podczas każdego lata przylatuje tu kilka dzikich kanarków, a między kamieniami otaczającemi źródełko wyrasta świeży mech. Woda jest w tem źródełku doskonała. Wuj Edward w któremś ze swych kazań, mówił o źródełku Betleemskiem, z którego żołnierze Dawida czerpali wodę, i zaznaczył, że tamto źródełko zupełnie podobne było do tego w naszym sadzie; opowiadał przytem, jak będąc w obcych krajach, tęsknił strasznie za przezroczystą wodą z naszego źródełka. Widzicie więc, że nasze źródełko posiada już nawet pewną sławę.
— I widzę kubek taki sam, jak tamten, którego używano za czasów ojca — zawołał Feliks, wskazując staroświecki kubek z niebieskiej porcelany, stojący na małej półeczce wyciosanej w kamieniu.
— To jest przecież ten sam kubek — odparła Historynka z zapałem. — Czyż to nie jest nadzwyczajne? Kubek ten był tutaj przed czterdziestu laty, setki ludzi z niego piło i dotychczas się nie potłukł. Ciotka Julja upuściła go raz do źródełka, ale go wyłowiono i wcale się nie uszkodził z wyjątkiem tej maleńkiej skazki na brzegu. Mam wrażenie, że posiada on pewien związek z szczęściem rodziny Kingów, taksamo jak szczęście Edenhallów w poezji Longfellowa. Jest to ostatni kubek z wyprawnego serwisu babci King. A jej najlepszy serwis przetrwał jeszcze do dzisiaj, ma go u siebie ciotka Oliwja. Musicie poprosić, żeby go wam kiedyś pokazała. Śliczny jest, z czerwonemi jagodami dookoła i z śmiesznym malutkim dzbanuszkiem do śmietanki. Ciotka Oliwja używa go tylko podczas jakichś specjalnych rodzinnych uroczystości.
Napiliśmy się wody błękitnym kubkiem i ruszyliśmy na poszukiwanie naszych „drzewek urodzinych“. Ku wielkiemu rozczarowaniu skonstatowaliśmy, że były zupełnie duże i rozrośnięte. Byliśmy pewni, że zastaniemy je bardziej pasujące do nas wzrostem i skromnym wyglądem.
— Twoje jabłka są wyśmienite do jedzenia — zwróciła się do mnie Historynka — ale jabłka Feliksa są tylko możliwe do placków. Tamte dwa wielkie drzewa w głębi, zwane są drzewami bliźniaczemi. Są to drzewa mojej matki i wuja Feliksa. Jabłka z nich są takie słodkie, że nikt ich nie może jeść, oprócz nas dzieci i francuskich najemników. A tamto wysokie, smukłe drzewo z gałęziami rosnącemi wgórę, podobno zasiało się tu samo i nikt nie może jeść jabłek z niego, bo są strasznie kwaśne i gorzkie. Nawet prosięta tych jabłek jeść nie chcą. Ciotka Janet chciała je raz wziąć do placka, bo żal jej było, że się tyle owoców marnuje. Ale więcej już tego nie robi. Powiada, że lepiej żeby się jabłka marnowały, niż mają się marnować jabłka i cukier. Przeważnie te jabłka ciotka Janet oddaje najemnikom francuskim, ale oni ich nawet nie zabierają do domu.
Słowa Historynki w przezroczystem porannem powietrzu płynęły, jak perły i brylanty. Nawet jej przyimki i spójniki posiadały swoisty urok, a we wszystkiem, o czem wspominała była magiczna siła komizmu. Placki jabłeczne, kwaśne owoce i prosięta, wszystko to razem posiadało dziwne tchnienie romantyzmu.
— Strasznie lubię słuchać, jak mówisz — rzekł Feliks swym ponurym, bezdźwięcznym głosem.
— Wszyscy lubią — odparła Historynka chłodno. — Cieszę się, że wam się podoba mój sposób opowiadania, ale chciałabym, abyście i mnie polubili taksamo, jak lubicie Felę i Celinkę. Nie, nawet więcej. Pragnęłam tego niegdyś, ale teraz już mi to przeszło. Kiedyś w Niedzielnej Szkole, kiedy ksiądz miał kazanie dla naszej klasy, zrozumiałam, że takie pragnienie jest samolubne, jednak mimo wszystko, chciałabym żebyście mnie lubili.
— Ja tam ogromnie cię lubię — rzekł Feliks z przejęciem. Musiał sobie przypomnieć, że Fela nazwała go grubym.
W tej chwili zbliżyła się do nas Celinka. Okazało się, że dzisiaj przypadał dzień, kiedy Fela pomagała przy śniadaniu i właśnie dlatego przyjść tu do nas nie mogła. Wszyscy skierowaliśmy się do Alei Wuja Stefana.
Aleję tę tworzyły dwa rzędy drzew jabłoni, biegnące w stronę zachodniej części sadu. Wuj Stefan był pierwszym synem Abrahama i Elżbiety Kingów. Nie przyniósł z sobą na świat tego przywiązania do lasów i pol, jakie posiadał dziadek. Babcia King była Wardówną i wuj Stefan odziedziczył po niej owe niezaspokojone pragnienie morskich podróży. Musiał pojechać na morze, mimo błagań i łez zrozpaczonej matki i właśnie wrócił z takiej morskiej podróży, aby jedną aleję w sadzie wysadzić drzewami, które przywiózł z obcych krajów.
Potem odjechał znowu i o okręcie, którym odpłynął, nikt już więcej nie słyszał. Pierwsze siwe włosy ukazały się na głowie babci podczas tych długich miesięcy oczekiwania. Później po raz pierwszy rodzinny sad usłyszał płacz kobiecy, płacz płynący prosto z matczynego serca.
— Gdy kwiaty opadną, przyjemnie tu jest spacerować — opowiadała nam Historynka. — Tak, jak w śnie o zaczarowanej krainie spaceruje się po królewskim pałacu. Jabłka są wyśmienite, a zimą jest tu wymarzone miejsce do ślizgawki.
Z Alei zboczyliśmy do „Kamiennego Pulpitu“ — potężnego szarego kolosa, wysokości przeciętnego wzrostu człowieka, który się znajdował w południowej części sadu. Był równy i gładki na froncie, lecz opadał w kształcie naturalnym stopni od tyłu, a w samym środku miał obszerny występ, na którym z łatwością można było stanąć. Odgrywał on ważną rolę w zabawach naszych wujów i ciotek, wyobrażając warowny zamek, indjańską zasadzkę, tron, katedrę, to znów estradę koncertową, wszystko zależnie od okoliczności. Wuj Edward w ósmym roku życia wygłosił swoje pierwsze kazanie na tym starym kolosie, a ciotka Julja, której głos zachwycał teraz tysiące słuchaczy, śpiewała na tem wzniesieniu najwcześniejsze swoje piosenki.
Historynka wdrapała się na występ, usiadła na krawędzi i spojrzała na nas. Pat przysiadł skromnie u stóp kolosa i począł troskliwie myć pyszczek swemi przedniemi czarnemi łapami.
— A teraz opowiedz nam historję o tym sadzie — zaproponowałem.
— Istnieją aż dwie jednakowo ważne historje — rzekła Historynka. — Opowieść o Poecie, Który Został Pocałowany, i opowieść o Rodzinnym Duchu. Którą z nich mam wam opowiedzieć?
— Obydwie — rozsądził kwestję Feliks — ale najprzód opowiedz o duchu.
— Sama nie wiem. — Historynka spojrzała na z powątpiewaniem. — Właśnie tę historję powinno się opowiadać o zmierzchu, przy zapadających cieniach wieczoru. Wówczas ze strachu dusze wam by z ciał wyskoczyły.
Przyszło nam na myśl, że o wiele będzie przyjemniej, jak dusze z ciał nie „powyskakują“ i jednogłośnie wypowiedzieliśmy się za historją o Rodzinnym Duchu.
— Historje o duchach są o wiele przyjemniejsze podczas dnia — oświadczył Feliks.
Historynka rozpoczęła opowiadanie, my zaś słuchaliśmy chciwie. Celinka, która już uprzednio słyszała historię kilka razy, teraz była taksamo, jak my rozgorączkowana. Wyznała mi potem, że wszystko jedno, ile razy Historynka coś opowiada, bo za każdym razem opowiadanie jej jest nowe i tak zajmuje, jakby się je słyszało po raz pierwszy w życiu.
— Dawno, dawno temu — zaczęła Historynka głosem przyćmionym nieco — nawet przedtem jeszcze, nim się dziadek King urodził, żyła tutaj i mieszkała u rodziców dziadka kuzynka jego — sierota. Nazywała się Emilja King, była bardzo drobna i niezwykle urocza. Miała łagodne piwne oczy, któremi na nikogo nie potrafiła patrzeć bez zawstydzenia — jak nasza Celinka — i długie, jedwabiste ciemne loki jak moje. Pozatem miała maleńki czerwony znak od urodzenia na policzku, który wyglądał, jak mały motylek.

Szkic dziewczyny, siedzącej na olbrzymim głazie, — ma kręcone włosy i ubrana jest w sukienkę z krótkim rękawem. Przed nią, poniżej, dwóch chłopców

— Oczywiście, wówczas nie było tu jeszcze sadu, tylko było pole, ale na polu tem rosło mnóstwo białych brzóz, właśnie w tem miejscu, gdzie rośnie teraz i rozrasta się drzewo wuja Aleca. Emilja lubiła siadać na mchu pod brzozami i czytać, albo szyć. Miała ukochanego. Nazywał się Michał Ward i był piękny, jak królewicz. Kochała go całem sercem, a on darzył ją takiem samem uczuciem, lecz nigdy z sobą o tem nie mówili. Zazwyczaj spotykali się pod brzozami i rozmawiali o wszystkiem innem, tylko nie o miłości. Pewnego dnia Michał Ward powiedział Emilji, że przyjdzie następnego dnia, aby jej zadać bardzo ważne pytanie i pragnie zastać ją pod brzozami, gdy się tu zjawi. Emilja przyrzekła spotkać się z nim na umówionem miejscu. Jestem pewna, że nie spała zupełnie tej nocy, wciąż o tem rozmyślając, zaciekawiona, jakie to ważne pytanie miał jej zadać, chociaż w gruncie rzeczy wiedziała, o co mu chodzi. Ja zresztą takżebym się domyślała! Więc następnego dnia ubrała się w najpiękniejszą suknię z blado-niebieskiego muślinu, przyczesała jedwabiste swe loki i wyszła uśmiechnięta, kierując się w stronę brzóz. A wtedy, gdy tam czekała i rozmyślała o najmilszych rzeczach, przybiegł do niej chłopiec sąsiada, który nie wiedział nic o jej miłości i zawiadomił ją, że Michał Ward zabił się własną dubeltówką przez nieostrożność. Emilja przyłożyła dłonie do serca — o tak — i upadła bez życia na miękki mech. A gdy wróciła do przytomności, nie płakała wcale i nie rozpaczała, lecz była już zupełnie odmieniona. Nigdy, już nigdy nie była taka, jak przedtem, nigdy nie uśmiechała się, choć codziennie kładła blado-niebieską muślinową suknię i godzinami całemi czekała wśród kępki brzóz. Z każdym dniem stawała się bledsza i bledsza, a motylek czerwony na policzku stawał się coraz czerwieńszy, aż wreszcie wyglądał, jak plama krwi na przezroczystej bieli policzka. Gdy nadeszła zima, Emilja umarła, lecz następnej wiosny — Historynka zniżyła głos do szeptu, który był jednak taksamo wyraźny i przejmujący do głębi, — ludzie zaczęli mówić, że widują Emilję od czasu do czasu, oczekującą wśród białych brzóz. Nikt nie wiedział, kto pierwszy rozniósł tę pogłoskę, lecz w każdym razie widziało ją kilka osób. Dziadek też ją widział, gdy był jeszcze małym chłopcem, a pozatem widziała ją raz jeden moja mama.
— A ty ją kiedyś widziałaś? — zapytał Feliks sceptycznie.
— Nie, ale zobaczę ją napewno, jak uwierzę w to, że się zjawia — wyznała szczerze Historynka.
— Jabym tam nie chciała jej zobaczyć. Bałabym się — wyszeptała Celinka z drżeniem.
— Właściwie niema się czego bać — zapewniła ją Historynka. — Przecież to nie jest żaden obcy duch. To jest nasz duch rodzinny, więc nam żadnej krzywdy nie rządzi.
My tacy pewni tego nie byliśmy. Duchy są istotami wszelkich możliwości, choćby to nawet były nasze duchy rodzinne. Dla nas opowiadanie Historynki teraz stało się jeszcze bardziej rzeczywiste. Byliśmy zadowoleni, że nie słuchaliśmy tego opowiadania wieczorem. Czyżby możliwy był powrót do domu poprzez ciemności, poprzez zagradzające gałęzie drzew w starym sadzie? I teraz każde z nas lękało się obejrzeć, bo anuż dostrzeże pod drzewem wuja Aleca, kuzynkę Emilję w blado-błękitnej sukni! Lecz ujrzeliśmy tylko Felę, biegnącą przez zielony trawnik, ze złocistemi lokami rozsypującemi się na ramiona.
— Fela jest zmartwiona, że mogła czegoś nie dosłyszeć — zauważyła Historynka głosem spokojnym, lecz ubawionym. — Już śniadanie gotowe, Felu? czy też będę miała jeszcze czas opowiedzieć chłopcom historję o Poecie, Który Został Pocałowany?
— Śniadanie jest gotowe, ale mamy dość czasu, dopóki ojciec nie wróci od chorej krowy — odparła Fela.
Obydwaj z Feliksem nie mogliśmy oderwać od niej oczu. Z rumianemi policzkami, z błyszczącemi oczami od nadmiernego pośpiechu, twarzyczka jej wyglądała, jak rozkwitająca róża. Ale, gdy Historynka zaczęła mówić, zapomnieliśmy o patrzeniu na Felę.
— Mniejwięcej w dziesięć lat po ślubie dziadka i babci Kingów przyjechał do nich w odwiedziny pewien młodzieniec. Był on dalekim krewnym babci i jednocześnie był poetą. Zdobywał wówczas sławę, bo musicie wiedzieć, że później był bardzo sławny. Poszedł do sadu pisać poezje i zasnął z głową opartą na ławce, która stała pod drzewem dziadka. Wówczas cioteczna babka Edyta przyszła również do sadu. Oczywiście wtedy nie była jeszcze cioteczną babką. Miała dopiero lat osiemnaście, czerwone usta, czarne włosy i takie same czarne oczy. Mówiono ogólnie, że była bardzo nieszczęśliwa. Przez czas dłuższy nie było jej w domu, a tego dnia właśnie przyjechała i nie wiedziała nic o obecności Poety. Lecz, gdy go ujrzała śpiącego w sadzie, myślała, że to jest kuzyn, którego spodziewano się z Szkocji. Podeszła ostrożnie na palcach — o tak — pochyliła się — o tak — i pocałowała go w policzek. Wówczas Poeta otworzył swoje duże niebieskie oczy i spojrzał w twarz Edyty. Zapłoniła się jak róża, bo zrozumiała, że uczyniła rzecz straszną. Przecież to nie był jej kuzyn z Szkocji! Pisał jej wszakże, że miał oczy takie same czarne, jak ona! Edyta uciekła i schowała się, a później czuła się jeszcze gorzej, gdy się dowiedziała, że ów młodzian jest sławnym poetą. On jednak na jej cześć napisał jeden ze swych najpiękniejszych wierszy i przysłał go Edycie, później zaś wiersz ten był wydrukowany w jednej z jego książek.
Widzieliśmy dokładnie wszystko — śpiącego Poetę — zawstydzoną, zarumienioną dziewczynę — pocałunek z jej ust spłynął leciutko, jak płatek róży na jego ogorzały od słońca policzek.
Powinni się byli pobrać — zauważył Feliks.
Tak, w książce napewnoby tak było, ale widzisz, to nie jest książka, tylko życie — odparła Historynka. — Czasami gramy nawet tę opowieść. Najbardziej lubię, jak Piotrek jest poetą. Ale nie lubię, jak Dan jest poetą, bo jest strasznie piegowaty i jak zamyka oczy to je zupełnie zaciska. Ale Piotrek jest poetą tylko wtedy, gdy Fela zgodzi się grać Edytę, a Dan znowu przeciwnie.
— A jaki jest ten Piotrek? — zapytałem.
— Piotrek jest nadzwyczajny. Matka jego mieszka na drodze do Markdale i zarabia praniem. Ojciec Piotrka uciekł i zostawił ich wówczas, gdy Piotrek miał dopiero trzy lata. Nigdy więcej nie wrócił i nawet nie wiedzą, czy umarł, czy jeszcze żyje. Powiedzcie, czy to ładnie tak traktować własną rodzinę? Jak Piotrek miał sześć lat, to już pracował na swoje utrzymanie. Wuj Roger posyła go do szkoły i latem płaci mu pensję. Wszyscy ogromnie lubimy Piotrka, z wyjątkiem Feli.
— Ja także Piotrka lubię — wtrąciła Fela nieoczekiwanie — ale mama sama powiada, że wy z niego Bóg wie co robicie. Jest przecież tylko chłopcem do posług, niema wychowania, ani wykształcenia. Jabym go tam nie traktowała jak równego sobie.
Uśmiech zamajaczył na twarzy Historynki, jak cień, który pada na dojrzałą pszenicę pod wpływem wiatru.
— Piotrek jest prawdziwym gentlemanem i jest o wiele bardziej interesujący, niż ty, gdybyś była nawet najlepiej wychowana i kształciła się przez sto lat — rzekła.
— On przecież ledwo umie pisać — zaprotestowała Fela.
— Wilhelm Zwycięzca wogóle pisać nie umiał — zgniotła ją argumentem Historynka.
— Nigdy nie chodzi do kościoła i nigdy nie mówi pacierza — broniła się Fela, niepokonana jeszcze.
— To jest nieprawda — zawołał Piotrek we własnej osobie, przełażąc przez otwór w parkanie. — Czasami nawet mówię pacierz.
Piotrek był smukłym kształtnym chłopcem, o roześmianych czarnych oczach i czarnych kędzierzawych włosach. Chociaż była tak wczesna wiosna, chodził już boso. Całe jego ubranie składało się ze spłowiałej starej koszuli i zniszczonej pary bawełnianych spodenek. Nosił jednak to wszystko na sobie z taką gracją, że wydawał się lepiej ubrany, niż był w istocie.
— Nie modlisz się zbyt często — upierała się Fela.
— I tak mnie Bóg wysłucha, chociaż mu nie dokuczam codziennie — uśmiechał się Piotrek.
Była to prawdziwa herezja dla Feli, lecz Historynka patrzyła na Piotrka z pobłażliwym uśmiechem.
— W każdym razie do kościoła nigdy nie chodzisz — zarzucała mu dalej Fela, nie dając się tak łatwo zbić z tropu.
— Bo nie będę chodził do kościoła, dopóki nie zdecyduję się, czy mam zostać Metodystą, czy Prezbiterjaninem. Ciotka Jane była Metodystką, matka moja niczem nie jest, a ja chcę być czemś koniecznie. Lepiej być Metodystą, Prezbiterjaninem, czy czemśkolwiek, niż nie być niczem. Jak zdecyduję się, czem mam być, będę taksamo, jak wy chodził do kościoła.
— Żeby być czemś, trzeba się do tego urodzić — bąknęła Fela pogardliwie.
— A ja myślę, że lepiej mieć własną religję, niż wierzyć w to, w co inni ludzie wierzą — odciął się Piotrek.
— Przestańcie się kłócić — wtrąciła się do rozmowy Celinka. — Felu, daj spokój Piotrkowi! Piotrek, to jest Edgar King, a to jest Feliks. Musimy zaprzyjaźnić się z nimi, aby przyjemnie razem spędzić lato. Pomyśl tylko, jakie zabawy możemy urządzać! Ale jak ty się będziesz wiecznie kłócił, to nam wszystko zepsujesz. Co dzisiaj robisz?
— Mam zabronować pole pod lasem i skopać klomby waszej ciotki Oliwji.
— Obydwie z ciotką Oliwją posiałyśmy groszek pachnący wczoraj — pochwaliła się Historynka, — a ja posiałam groszek na własnym klombie. Nie będę w tym roku przekopywać ziemi, żeby się przekonać, jak prędko groszek wzejdzie. Podobno dla groszku przekopywanie jest niezdrowe. Uzbroję się w cierpliwość, choćby to nie wiem jak długo trwało.
— Ja dzisiaj chcę pomóc mamie w sadzeniu jarzyn w ogrodzie — rzekła Fela.
— Strasznie nie lubię sadzić jarzyn — oświadczyła Historynka. — Lubię je zato jeść, jak jestem głodna. Wówczas mogę nawet wyjść do ogrodu i przyglądać się grządkom, na których rośnie cebula i buraki. Lubię zato polewać kwiaty. Mam nawet wrażenie, że byłabym o wiele lepsza dla ludzi, gdybym przepędzała całe życie w ogrodzie.
— Adam i Ewa stale mieszkali w ogrodzie — podsunęła argument Fela, — a wcale nie byli tacy dobrzy.
— Ale napewno byliby gorsi, gdyby w ogrodzie nie mieszkali — uśmiechnęła się Historynka.
Wybieraliśmy się teraz na śniadanie. Piotrek i Historynka wydostali się z sadu przez otwór w parkanie, zabierając z sobą Paddy’ego, my zaś poszliśmy szeroką aleją w stronę domu.
— Jak wam się podoba Historynka? — zapytała Fela.
— Nadzwyczajna jest! — zawołał Feliks z entuzjazmem. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem, żeby ktoś potrafił tak pięknie opowiadać.
— Ale nie umie gotować — zawołała Fela, — i pięknością także nie grzeszy. Wyobraźcie sobie, że pragnie zostać artystką, jak dorośnie. Czy to nie okropne?

Szkic stojącego bokiem chłopca

Nie orjentowaliśmy się, w czem tkwiła to okropność!
— Ach, bo artyści są przeważnie bardzo niedobrymi ludźmi — tłumaczyła nam Fela wielce zgorszona. — Napewno i Historynka wkrótce taka będzie. Ojciec ją do tego namawia, bo wiecie przecież, że także jest artystą.
Najwidoczniej Fela uważała, że artyści i artystki całego świata są członkami jednego i tego samego związku „niedobrych ludzi“.
— Ciotka Oliwja powiada, że Historynka, jest czarująca — odezwała się Celinka.
Bardzo odpowiedni przymiotnik! Obydwaj z Feliksem przyznaliśmy słuszność ciotce Oliwji. Tak, Historynka była czarująca i to było ostatnie słowo, jakie można było wypowiedzieć na temat.
Dan zjawił się dopiero wówczas, gdy siedzieliśmy już przy śniadaniu, a ciotka Janet tak go zaczęła łajać, że doszliśmy do wniosku, iż na przyszłość lepiej będzie unikać jej złego humoru. W każdym razie lato zapowiadało się dla nas jaknajlepiej. Mieliśmy Felę, na którą mogliśmy patrzeć — Historynkę, opowiadającą nam rozmaite cudowne historje — Celinkę, która się nami zachwycała — Dana i Piotrka, jako towarzyszy zabaw — czegóż więcej można żądać od życia?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.