Historja kołka w płocie/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja kołka w płocie
Podtytuł według wiarygornych źródeł zebrana i spisana
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY.
Jak niebezpieczna jest miłość kiedy nie ma butów

Głównie to wszystkich zajmowało we dworze, jak się stać mogło, by piękna panna Natalia przywiązała się i pokochała takiego szaleńca i odartusa jak Sachar? Nikt tego nie pojmował a wszyscy ruszali ramionami... miała bowiem do wyboru kilku pisarzy prowentowych, jednego ekonoma, kamerdynera wielkiego domu, a nawet maleńkiego dzierżawcę, który zobaczywszy ją w kościele, wzdychał do niej potężnie; mogła świetnie pójść za mąż — a dziś!!..
— Przejdzie to — mówił stary Matyasz — ale nie bez tego, żeby pannie nie szkodziło... wyda się za mąż, to pewna; jeśli nie ona sama, to rozumniejsi od niej to uczynią, ale zawsze już nie tak jakby była pójść mogła, gdyby nie ten Sachar...
Tymczasem, pomimo przepowiedni, przywiązanie ich wcale nie mijało i nie zmniejszyło się wyśmiane i ohydzone... Natalka znosiła szyderstwa spokojnie, z uśmiechnioną twarzą, nie odpowiadając na nie, co najwięcej wszystkich jątrzyło; Sachar wrzał i kipiał jak wściekły, nie znosząc najmniejszej zaczepki, tak, że w końcu zaczęto się go obawiać. A że obojga strzegła zazdrość ludzi, którzy sami się kochać nie mogąc, drugim szczęście wydrzeć chcieli, z daleka tylko lub na chwilę mogli widywać się z sobą... Miłostki przerywa lada maluczka przeszkoda, ale nie miłość prawdziwą, a wierzcie mi, że tę tak nazwać było można, choć nie mówiła po francuzku i nie chodziła w rękawiczkach.
Wiedzieli o tem, że gdy wieczorem otworzy Natalia okienko, a przechodzący Sachar przy niem się zatrzyma, ktoś pewnie będzie podsłuchiwał z krzaków ich rozmowy, że jeśli się zejdą w ogrodzie, ktoś pogoni za niemi... i milczeli, z daleka tylko patrząc na siebie.
Wszyscy zdawali się spiknięci na ich zgubę, starzy i młodzi, od Matyasza do Kasperka w kredensie, ale najsrożej obchodziła się z niemi pani Dorota, która zawsze jeszcze pojąć nie mogła, jak takim ludziom przyjść może na myśl bez pozwolenia się kochać i trwać uparcie w namiętności zakazanej.
Pan Wincenty śmiał się z jej gniewu, siedząc pod piecem, tak była śmieszną ze swą powagą pani i gospodyni domu, trwożnej o prawa nad sercami i głowami podwładnych; a im więcej śmiał się pan Wincenty, tem pani mocniej się gniewała...
Najmniejszego do tego powodu nikt jej nie dawał: Sachar służył milczący, Natalka siedziała nad krosnami, we dworze szło wszystko swoim porządkiem...
I po niejakim czasie powiedziano sobie, że kochankowie już się kochać przestali...
A miłość ich cicha i trwożna, wyśmiana i wyklęta, trwała przecie, wzmagając się z dniem każdym, i jedna panna Adelaida wiedziała tylko, że byli sobie wierni, ale pobłażliwa dla nich, milczała.
Spróbowała nawet, gdy sam na sam była z bratem, spytać go, czyby nie można pożenić ich z sobą... ale pan Wincenty takim parsknął śmiechem, że się przestraszyła, nie pojmując coby tak niedorzecznego powiedzieć mogła.
— Pożenić ich, wyśmienicie — rzekł brat — dalejże co? chyba im dać Dębin, żeby sobie panowali. Pan Sachar artysta, na chleb pracować nie będzie, pannę Natalię wychowałaś na wielką panię... chodzi w sukienkach i kapeluszach... do chaty nie wrócą... ślicznąbyś im dała przyszłość.
Wieczorem panna Adelaida wspomniała o tem Natalii, a dziewczę rzuciło się przed nią na kolana.
— Tylko się nam pobrać pozwólcie — powiedziała jej — pójdziemy do chaty oboje, wdziejem siermięgi, do których nas Bóg stworzył, będziemy pracować i trud nas nie zastraszy, a błogosławić was całe życie przy każdej nie zapomnim modlitwie!
— Moje dziecko... ależ to nie zależy odemnie! I popłakały się obie.
— Czekajmy cierpliwie — mówił Sachar — Bóg łaskaw... ludzie się zlitują, a jeśli nam bronić będą szczęścia, ucieczem ztąd za morza; wszędzie zarobić można na chleba kawałek i powietrza nam płacić nie każą... ja na ciebie zapracuję...
Natalia popłakała i usiadła do krosienek i czekali...
Rok minął i drugi, a we dworze nic się nie zmieniło; do pięknej Natalki wciąż szli z ofiarami zakochani wielbiciele i odchodzili bez nadziei... co wieczora spotykali się z Sacharem, uścisnęli ręce i rozstawali smutni. Jeden nareszcie z natarczywych pretendentów o jej rękę, wyrobił sobie opiekę pani Doroty, która go obiecała ożenić.
Nie wzięła się do tego jednak jak z razu, siłą i rozkazem, ale z przebiegłością niewiasty, która zna serce ludzkie. I zbliżyła się do Natalki przyjaźniej, poufalej, zaczynając od ogólnych wyrazów o losie i świecie, a kończąc na teorji miłości ludzkiej, która kwitnie od lat 15 do 20 tylko...
Zimny rozsądek, powoli i chłodno stający przeciwko uczuciu ze swym stalowym orężem, jeżeli w pierwszej chwili pobity nie zostanie, zawsze ma wielkie prawdopodobieństwo wygranej. W doraźnem starciu uczucie bierze często górę, ale rozum jest jak piechota, która murem stojąc odeprze nacisk harcującej jazdy...
Pani Rogalina wciąż powtarzała pięknej Natalce:
— Moja droga, z twoją twarzyczką i wychowaniem, które winnaś swej pani, możesz, jak na siebie, zrobić prawdziwie dobrą partię... szkoda mi że się upierasz... Życie to nie jeden wieczór wiosenny spędzony u boku ulubionego... to podróż, potrzebująca towarzysza pewnego i z sakwą zapaśną...
Potem wracając znowu do tego przedmiotu, mówiła jeszcze...
— Gdyby wam nawet pozwolono się pobrać... cóż z tego? Sachar nigdy gospodarzem nie będzie, jemu to skrzypka, to włóczęga w głowie... Pókiście młodzi, miłość często głodu poczuć nie da... ale na starość, gdy to wystygnie, a przyjdzie siąść u zimnego komina bez kawałka chleba?.. pomyśl sama, moje dziecko... tyś nadto rozsądna byś tego zrozumieć nie umiała...
Natalka uznała w duchu że jest rozsądna, i poczęła myśleć i jakoś się ulękła tej przyszłości, którą dotąd widziała tak różową...
I Sachar znalazł ją we łzach, chłodniejszą jakąś, bojaźliwą, ale nie wierzył by kiedy to serce zdradzić go mogło...
A Natalka już się wahała... Kto waha się ten nie kocha... miłość która nie wzrasta, już stygnie. Sachar szalał coraz mocniej, dziewczę powoli się cofało... i parę razy nie znalazł jej w izdebce, a gdy się do niej docisnął, kazała mu odejść, by ich kto nie postrzegł.
I widywali się coraz rzadziej, a Natalka posmutniała... stała na rozdrożu, w niepewności dokąd pójdzie... Z jednej strony był rozsądek z workiem w ręku, z drugiej miłość bosa, odarta, zapłakana, ale jeszcze sercu droga...
Tak długo już wiernymi byli sobie, że w końcu on nie mógł przypuścić w niej zmiany, i choć ją poczuł, nie zrozumiał...
Dziewczę stroniło od niego — on wierzył że świat temu winien nie ona... grał tylko boleśniej, płakał częściej, burzył się w duszy na ludzi, a kochał jak w pierwszym dniu kiedy się uśmiechnęli do siebie.
W chacie Pakułów wiedziano już o tem i przez dworskich i od niego, ale ojciec mówił od początku że z tego nic nie będzie i studził syna jak umiał; matka się obawiała, dziaduś wprost prorokował, że dziewczyna zdradzi: miał lat przeszło osiemdziesiąt i nie wierzył dziewczętom...
— Z tego wszystkiego — powiadał — nowa tylko jakaś bieda wyrośnie...
Natalka nareszcie popłakawszy, sama powiedziała sobie to co jej dzień w dzień powtarzała pani Rogalina... i natychmiast dojrzała, że Sachar był trochę szaleniec, a życie z nim niepodobieństwem...
Jednak gdy do niej przychodził pokorny, drżący, biedny, nie śmiejąc nawet dotknąć tej dłoni, która przez lat kilka nawykła w jego rękach spoczywać, gdy zagrał i zaśpiewał, gdy poszeptał temi słowy co serce jej otwarły, biedne dziewczę ze łzą w oku przytulało się do niego i nie wiedziało jak rozstać... jak mu powiedzieć... jak go pożegnać.
Była tam jeszcze na dnie iskierka przywiązania niedogasła, ale dął na nią wiatr mroźny i co chwila malała, tlejąc coraz ciemniej, rozsypując się w popioły.
Naglono ją by dała słowo, i przyrzekła, a jeszcze Sachar nic nie wiedział i marzył i przychodził wieczorem spowiadać się jej ze swoich dum i snów przyszłości. Ona słuchała, ale nic nie odpowiadała; jej z dala śmiał się biały domek folwarczny otoczony bzami i malowany wózek męża przyszłego, którym miała jechać do kościoła, i schludne pokoiki, gdzie jako pani wszechwładna zasiąść miała.
Sachar nic nie mógł więcej obiecywać nad ubogą chatę we wsi, zagon mały i pracę ciężką... a dziewczę trochę było rozpieszczone i mówiło już sobie, że czegoś więcej jest warte.
I stało się tak, co się co dzień do koła nas dzieje, że miłość zwyciężył rozsądek, a Natalka wzięła na palec pierścionek zaręczyn, ale jeszcze unikając Sachara milczała... i niekiedy ciężko jej było pomyśleć, że się z nim rozstanie na zawsze.
Nie miała odwagi nic mu powiedzieć, on nie umiał domyśleć się niczego...
Aż gdy raz późno w noc przybiegł do otwartego okna, w którem dziewczę płakało i marzyło i... dziwne przeczucie nim wstrzęsło.
— Co to jest? — zapytał.
Natalka chciała już skłamać, ale usta jej zadrżały nieme...
— Byłażby to prawda, co mi ludzie dziś mówili? nie...
— A gdyby była prawda? po cichu spytała cofając się dziewczyna.
Sachar odstąpił krok, popatrzył długo, długo, oczy mu się zaiskrzyły, wargi zadrgały, i nie mówiąc ani słowa, powoli odszedł od okna...
Wejrzenie jego przeszyło ją, chciała wołać by powrócił, zatrzymać, przebłagać i rzucić w chwasty pierścionek przeklęty; ale po chwili dała się słyszeć wesoła piosenka, tak czystym i spokojnym nucona głosem, że dziewczę się oburzyło... i krzyknęło niemal z rozpaczą: — On nie kochał! on kłamał!
Sachar nie kłamał wszakże i kochał szczerze, ale w głowie jego, po której z dawna chodziły sny niesłychanych rzeczy, nagle i piorunowo zwichnął się rozumu ostatek... chłopak po prostu oszalał. Tylko Bóg łaskaw dał mu obłąkanie śmiejące się, wesołe, rajskie i szczęśliwe... tak, że pierwszym jego objawem była piosenka dziecinna.
Sachar uczuł się jakby przebudzonym ze snu ciężkiego nagle, jaśniej zrobiło mu się w oczach, lżej na sercu, był swobodny, bogaty i ludzie nic mu już zrobić nie mogli... stąpał jak król okolony poszanowaniem i miłością.
I prosto poszedł do swojej izdebki, zdjął skrzypkę ze ściany, nastroił nie pytając czy kto w nocy nie zbudzi się muzyką i począł grać i śpiewać wesołe pieśni, jakich jeszcze nie próbował nigdy...
Wszyscy spali, ale ta szalona muzyka pobudziła dwór cały; zbiegli się przestraszeni, otoczyli go kołem, chwytając, rwąc, usiłując wstrzymać i nie mogąc nic poradzić zapamiętałemu grajkowi. Zdawał się nie widzieć nikogo, nic nie czuć, a do przytomnych odzywał się dobrotliwie, łaskawie, ale z politowaniem uznanej wyższości.
Myślano z razu że się napił, choć nigdy się to nie trafiało... aż starszy Matyasz pierwszy wyrzekł: — Co wy chcecie od niego... on oszalał...
Sachar grał i grał... jakby mu pilno było wszystkie wesołe pieśni, których nigdy nie próbował, od razu wyśpiewać; z jednej wpadał w drugą i coraz silniejszemi dźwięki szalał niepohamowany.
Do koła łóżka, na którem siedział, oprócz sług stali już wszyscy panowie, Rogala, Rogalina, panna Adelajda, a z tyłu po za niemi czarne oko przerażonej Natalki śledziło każdy ruch nieszczęśliwego i łzy biegły po zbladłej jej twarzy...
On niektórym się uśmiechał, ale nie poznawał nikogo: między przeszłością a teraźniejszym dniem węzeł zerwany został tak nagle, że żadna nić nie łączyła już ich z sobą...
Nowy to był całkiem człowiek, tryumfujący, zwycięski, niedbający o to, co go przed chwilą ściskało, czujący się w duchu panem świata... wyższym nad ziemskie pęta i drobnostki, wiążące innych do lichego dnia dzisiejszego i niepewnego jutra.
W oczach jego błyskał ogień geniuszu jasny, a głowa długo zgięta pokornie, podnosiła się dumnie z białem czołem, uwieńczonem niewidomą koroną.
Przed nim stali ludzie, ale to był dwór króla-artysty, słuchacze — a w twarzach ich nie rozeznawał ani jednej, którejby mógł dać nazwisko... był to tłum, lud... nikogo znajomego, jakaś ciżba przywołana muzyką, przypuszczona łaskawie do napawania się u zdroju, której on dawał pić szczodrobliwie, z prawdziwie pańskim uśmiechem.
Z tego szału chciano go obudzić nareszcie i z kolei poczęli przystępować wszyscy, których się wprzódy obawiał, przed którymi ustępował trwożny... Sachar patrzał na nich chwilę, ale ani ich postać, ani słowa nie czyniły na nim najmniejszego wrażenia... uśmiechał się im łagodnie, łaskawie, nic więcej...
Wszyscy zrozumieli że był obłąkany — jedna Natalka wiedziała przyczynę.
Biednemu dziewczęciu pierś wezbrała żalem niepohamowanym, i nie patrząc już na nikogo, nie czując wstydu, rzuciła się ku niemu, rękami obejmując go za szyję ze łkaniem i płaczem:
— Sacharze mój drogi! to ja! to ja! Natalka twoja!
— A! i ona oszalała! — rzekł Rogala — otóż i masz.
Ale Sachar ani jej głosu ani twarzy nie poznał, uśmiechnął się dobrotliwie i zlekka odsunął od siebie, potrząsając głową...
Ona przypadła do kolan jego i poczęła tak płakać serdecznym śmiechem i łzami razem, aż litościwi ludzie od niego ją oderwali.
Na nim ani hałas ten, ani rozdzierający krzyk dziewczęcia, ani płacz, nie czyniły najmniejszego wrażenia... on grał...
Pot kroplami ogromnemi oblewał mu skronie, oczy zapalały się coraz to mocniejszym blaskiem, pierś buchała, a usta śmiały się... nareszcie pochylił się, powieki zamknął i usnął.
Jakkolwiek zimni są ludzie, są przecie widoki straszne, które przejmują do kości najlepiej uzbrojonych przeciwko uczuciu; odezwie się w ich głębi coś ludzkiego, zadrży struna, która cały świat jednym dźwiękiem łączy.
Kiedy Sachar padł na łoże swoje, wszyscy stali przykuci, w milczeniu upokorzenia jakiegoś przed tem uczuciem wielkiem, które ich podbiło; litość znalazła się tam nawet gdzie nigdy mieszkać nie zwykła.
— Dajcie mu pokój, to przejść może — odezwała się Dorota — biedny chłopiec!... któżby był sądził, że on tak kochać potrafi, że tak to uczuje... Doprawdy, żal mi ich obojga... ale to chwilowe być może.
Powoli rozeszli się wszyscy; niektórzy spać się pokładli. Natalka leżała w gorączce, wyrywając się i chcąc pójść ku niemu; posłano po lekarza... Sachar spał, ale tak cicho i spokojnie, w tak szczęśliwem i błogiem upojeniu, a usta jego tak się uśmiechały łagodnie, że Matyasz, który go pilnował, miał nadzieję, iż się przytomnym obudzi.
Nadszedł wreszcie ranek, u progu stali rodzice Sachara, płacząc a czekając żeby oczy otworzył; chłopak westchnął i poruszył się, przetarł powieki i powoli zwlókł się z niewygodnego swego barłogu... Ale za pierwszem spojrzeniem martwych i błyszczących źrenic jego poznać było łatwo, że przytomności nie odzyskał. Wzrok jego nie patrzał na świat i nic na nim nie poznawał; wziął swą skrzypkę, minął rodziców którzy go płacząc wstrzymywali i wolnym krokiem poszedł z izby.
Dzień był jasny i piękny... Sachar wesół i swobodny, powitał się z królem słońcem i królewiczem porankiem jak starzy towarzysze... odetchnął piersią pełną, tak mu zdrowo i dobrze było na świecie!... poszedł machinalnie drogą ku oknu Natalki, i zdziwił się niby że go tam kroki zawiodły, potem dalej w sad, w lasy, na pola...
Rodzice biegli i zdążyć nie mogli, siedli na miedzy i płakali, a stary dziaduś, wyschły i lżejszy, podążył sam jeden za utrapieńcem. Sachar i tego nie poznał...
Rzekłbyś, że go ciągnęły wzgórza, bo się piął ku wyżynom i z wierzchołka ich długo na świat swój patrzał, uśmiechając się z radości że tak był piękny.
Nareszcie siadł na najwyższej mogile, podstroił skrzypkę i znowu hymn swój grać zaczął... Dziaduś skulony, patrząc mu w oczy, przyległ u nóg jego...
A w miarę jak coraz dłużej wzrok staruszka poił się wejrzeniem obłąkanego, dziaduś czuł, że szał go ogarnia jakiś i dzikie myśli szczepi mu ta rozogniona źrenica... I musiał spuścić oko aby sam nie oszalał...
O południu, znużonego jak dziecię powiódł do domu Perebendia, a Sachar, dając się wieść posłusznie, słowa nie przemówił... W chacie usiadł na ławie, a gdy matka podała święty chleb czarny i strawę, jął się jadła jak najzdrowszy i napasł lepiej niż kiedy.
Prosty lud myślał że jadło go uleczy, że ochota do niego będzie znakiem uzdrowienia — ale mylili się bardzo; Sachar nie był chorym i czuł się dopiero szczęśliwym, bezpiecznym, panem siebie i losu. Nigdy mu piękniejszy rumieniec nie kwitł na policzkach, ani usta raźniej się nie śmiały...
Siadł ze skrzypkami na przyźbie w słońcu i grał do wieczora...
Gdy zmierzchło porwał go jakiś niepokój, wstawał kilka razy jak gdyby przyszła dlań pora pójść gdzieś koniecznie, ale się pokręcił po podwórku i został przy chacie...
Lekarz przybyły obejrzał go, potrząsł głową i uznał nieuleczonym.... dodał nawet po cichu, że wyprowadzić go z tego stanu byłoby okrucieństwem... był to pewnie najszczęśliwszy z ludzi...
Nazajutrz i dni następnych nic się już nie zmieniło, chodził po polach, przyprowadzano go do domu, a dziaduś biegał za wnukiem, pilnując go zrazu aby co złego nie robił, potem uspokojony, gdyż Sachar zawsze się wesoło uśmiechał i nic nie myślał złego...
Ludzi witał przyjaźnie, słuchał ich cierpliwie, rzadko słowem odpowiadał, a gdyby nie wiedziano jak do tej błogosławionej spokojnosci przyszedł, można było sądzić że nigdy nie był innym. Połowę dnia grał na skrzypkach, to znowu odpoczywał i dumał.
Ale w końcu ta biedna towarzyszka szaleńca, skrzypka popsuła się i struny jej popękały, smyk się wydarł, kołki pogubiły... Nic to jednak nie przeszkadzało Sacharowi do grania z równym zapałem i ogniem.
Gdy mu kto struny naciągnął, poprawił i wystroił skrzypce, grał tak ślicznie że duszę wyrywał; ale sam nic nie potrafił, i nie słyszał różnicy piosnki wczorajszej od dzisiejszej.
Niekiedy, jakby instynktem jakimś, przypominał sobie dawne życie młode, szukał miejsc kędy na noclegi jeździł, biegł na Pakułowszczyznę pod pień starego dębu i kijki strugał i wyrzynał, rzucając je po drodze...
Gdy się raz przekonano, że nikomu nie był szkodliwym, a sobie nic zrobić nie myślał, puszczono go swobodnie, zostawując jego dziwnemu szczęściu.
We dworze tymczasem chorowała Natalka i gdy wstała z łóżka po długiej słabości a mimowolnie spojrzała w źwierciadełko, wiszące u łóżka, sama siebie nie poznała... Piękne jej włosy wypełzły, jasne oczy zagasły, rumieniec zastąpiła żółta bladość choroby, i po młodości i krasie przyszło zapłakać na wieki... Pierścionek gdzieś przepadł w chorobie i narzeczony nie wrócił...
Zwlokła się biedna i zapłakała nad sobą... potem powoli siadła do krosien milcząca, i znów rozpoczęła życie złamane jedną chwilą... Częściej modliła się tylko...