Gryzli Uab/Dzieciństwo Uaba/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Gryzli Uab
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Grizzly
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Stary pułkownik Pickett, król i właściciel państwa byków, postanowił wybrać się pewnego dnia na przegląd swych rozległych pastwisk. Właśnie poprzedniej nocy nowy księżyc pokazał się ponad stożkowatym szczytem góry Picketta.
— Przed miesiącem widziałem księżyc ponad szczytem Franka — rzekł pułkownik — teraz zwrócił się on w moją stronę — to dobry znak!
I rzeczywiście następny ranek przyniósł mu miłą niespodziankę: otrzymał z Waszyngtonu długo oczekiwany list, w którym donoszono mu, że prośba jego do rządu została wysłuchana i w najbliższej przyszłości będzie urządzona w jego dobrach stacja pocztowa.
— Jakąż nazwę nadaćby tej stacji? — myślał i zdjąwszy ze ściany fuzję, wyszedł, wskoczył na konia i podążył w stronę Byczej doliny.
Jeszcze nie dojechał na miejsce, gdy zdaleka usłyszał jakiś dziwny ryk, jakby połączone głosy wielu byków, a im bardziej się zbliżał, tem wyraźniej słyszał wielkie poruszenie i głośny niepokój w stadzie, tak jakby zwierzęta te czuły lub widziały krew świeżo przelaną. I rzeczywiście, po chwili Pickett ujrzał jednego byka z grzbietem zranionym i mocno krwawiącym; on to był przyczyną ogólnego niepokoju i porykiwań.
— „Gryzli“ — szepnął pułkownik, który był dobrym znawcą gór i ich mieszkańców i zaczął rozglądać się za śladami krwi. Znalazł je i skierował konia w tę stronę, właśnie obok góry Sosnowej — tuż do strumienia. Koń wskoczył w zimną wodę i śmiało przeszedł na drugi brzeg. Tutaj jednak spiął się, najeżył szerść, zastrzygł uszami i rozdymając hrapy, zabierał się do odwrotu.
Opodal siedziało pięć sztuk niedźwiedzi: stara niedźwiedzica i czworo niedźwiedziątek.
Głuche, przytłumione mruczenie dało się słyszeć — to matka Srebrzysta wydawała rozkaz swym małym: „Uciekajcie do lasu!” — ona wiedziała dobrze, co znaczy człowiek na koniu.
Ale zanim małe zdążyły dopaść do najbliższych drzew, rozległ się strzał... i wielka szara niedźwiedzica padła zraniona. Znowu huknął strzał i mały Kędziorek leżał tuż przy niej.
Z wściekłym rykiem podniosła się niedźwiedzica i skoczyła wprost na nieprzyjaciela... Ale nowy strzał zagrzmiał i położył nieszczęśliwe zwierzę trupem, a trzy pozostałe niedźwiedziątka pobiegły co tchu do matki...

Jeszcze jeden strzał i Puszynka i Strzępuszek padły nieżywe, zanim zdążyły schować się pod kudły tej, która tak dobrze ich zawsze w niebezpieczeństwie broniła. Uab zaś przerażony zaczął uciekać, ale i jego dosięgła kula, raniąc wlokąc się i jęcząc z bólu, ledwie dotarł do lasu, gdzie znikł w gęstwinie.


∗             ∗

Nową stację pocztową nazwał pułkownik „Cztery niedźwiedzie“ — a całe to zdarzenie było jego ulubionem opowiadaniem aż do końca życia.


∗             ∗

Tymczasem w wielkim gęstym lesie chodził mały Gryzli sam, wlokąc zranioną nogę i piszcząc żałośnie. Co chwila zatrzymywał się i rozglądał jakby wyczekiwał nadejścia swej drogiej matki...
— Mamo, mamo, gdzież ty jesteś?! — zdawało się brzmieć w jego smutnem, tęsknem mruczeniu. Było mu zimno i był głodny, a przytem tak go bolała noga! Ale napróżno biedak czekał, a odwagi powrócić na miejsce swego nieszczęścia nie miał. Znalazł wreszcie jakąś dobrą sosnę, wdrapał się na nią i przytulił do gałęzi.
Wtem poczuł jakiś dziwny zapach zwierzęcy i usłyszał tupot nieznanych zwierząt — ciekawy co to być mogło, siedział cichutko i czekał...

Po chwili zjawiło się obok drzewa stado rączych zwierząt z długiemi szyjami i rogami. Nie widział on jeszcze nigdy takich zwierząt, ale matka opowiadała mu o istnieniu istot zwanych jeleniam i lub łosiami — to pewnie były jedne z nich. Nie zląkł się tej gromady, lecz spuścił głowę i przyglądał się, jak te wielkie rogate zwierzęta skubały trawę.
Nagle jeden z łosi, stojący na czele, podniósł łeb, rozszerzył nozdrza i w okamgnieniu zawrócił wgłąb lasu a za nim stado. Widać doleciał ich zapach niedźwiedziątka i tak bardzo przeraził.
A biedny, mały Uab przesiedział na drzewie do rana i zmarzł tak, ze ledwie mógł się ruszać, przy tem był strasznie głodny i gdy pomyślał o swej wielkiej biedzie, zapiszczał żałośnie i zeszedł na ziemię.
Właśnie słońce przygrzało jego futerko i zrobiło mu się cieplej, a kilka jagód i trochę mrówek pokrzepiło go i powlókł się do strumyka. Tutaj przedewszystkiem umaczał w zimnej wodzie zranioną nogę, paliła go bowiem bardzo i czuł, ze mu to dobrze robi. Stąd było już niedaleko do miejsca, gdzie zostawił wczoraj matkę i rodzeństwo — tam więc podążył. Po drodze napotkał resztki wczorajszej uczty rybiej i zjadł co się dało. Już zdawało mu się, że jest blizko swej drogiej matki, gdy wtem poczuł nowy zapach, strasznie przykry i cuchnący, a gdy wdrapał się na pagórek, zobaczył kilka koyotów szarpiących coś i ciągnących po ziemi. Niedźwiadek nie szedł dalej — przerażony zawrócił i już nie poszedł więcej szukać matki — coś mu mówiło, że już jej nigdy nie znajdzie i że lepiej na miejsce nieszczęścia nie wracać. Cały dzień przełaził po lesie, znalazłszy ledwie kilka jagód dla zaspokojenia głodu.
Nadeszła znowu zimna noc, a biedny sierota, mały, okaleczały bezdomny niedźwiadek wciąż piszczał, żalił się i szukał schronienia. Wreszcie napotkał wydrążony pień, ułożył się w nim i wzdychając cichutko do ramion swej drogiej matki, wtulił nosek między swe własne łapki i zasnął.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.