Gospoda pod Aniołem Stróżem/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gospoda pod Aniołem Stróżem |
Rozdział | Odjazd |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Drukarnia „Gazety Narodowej“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tytuł orygin. | L'auberge de l'Ange Gardien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro Moutier powrócił, Elfy zaczęła mówić o podróży do kąpiel.
— Myślałam nad tem, rzekła i sądzę, że wam trzeba koniecznie spieszyć się, jeżeli rzeczywiście wymaga tego wasze zdrowie.
— Wszak wiesz Elfy, że generał pozwolił ci wyznaczyć ostateczny termin tej podróży.
— Cóż więc powiedziałbyś na to, gdybym przyjęła propozycyę generała poprzednią i radziła wam, abyście jutro już wyjechali?
— Powiedziałbym: komendancie masz najzupełniejszą słuszność, będziemy posłuszni rozkazom.
— Dziękuję ci Józefie za zaufanie, jakie masz do moich rozporządzeń, otóż tedy należy się przygotować do jutrzejszego odjazdu.
— Muszę przedewszystkiem rozmówić się w tym względzie z generałem.
— Owszem, tylko uważaj, żeby znowu nie zaproponował jakiego niemożliwego do wykonania projektu.
Moutier zastał generała zajętego pisaniem.
— Panie generale, rzekł, jeżeli to panu nie uczyni różnicy, możemy jutro wyjechać.
— Zgadzam się mój przyjacielu, odpowiedział generał; — jeżeli pozostałem tutaj dotąd, to jedynie dla tego, że nie chciałem się ani Elfy, ani tobie sprzeciwiać; co do mnie jestem gotów do podróży każdej chwili. Właśnie pisałem do jednego fabrykanta w Paryżu a mojego dobrego znajomego prosząc go o przysłanie natychmiast wygodnego ekwipaża. Niegodziwy Bournier i jego wspólnicy pozbawili mię mojego, więcbym chyba musiał iść piechotą.
— Ależ panie generale, nie otrzymasz pan powozu wcześniej, jak za tydzień lub 15 dni, więc cóż tu będziemy przez ten czas robili?
— Masz najzupełniejszą słuszność, wszakże bez powozu nie ruszę się ztąd. Nie lubię chodzić pieszo, a we wsi niepodobna nawet myśleć o najęciu powozu.
Moutier pokręcił wąsa zamyślony.
— A czyby nie było dobrze udać się do poblizkiego miasteczka i tam postarać się o jaki ekwipaż.
Generał zgodził się.
— Dobrze mój przyjacielu, idz i wynajdź co porządnego. Gdzież jest pani Blidot.
— Zajęta gośćmi wraz z Elfy.
— Zapytaj się też, czy tędy nie przechodzi powóz pocztowy?
Moutier oddalił się i wkrótce powrócił z zawiadomieniem, że stacya pocztowa znajduje się niedaleko ztąd i że codziennie przejeżdża dyliżans w południe.
— A nie moglibyśmy jutro skorzystać z tej sposobności? rzekł generał.
— Jakimże sposobem tam się dostać, bo to zawsze jest blisko dwie mile!
— Piechotą.
— Daruje pan, ale podług mnie dwie mile dla pana generała byłoby wycieczką wcale nie wygodną.
— Dla czego ? Czy to ja już taki stary, że nie mógłbym pójść dwie mile pieszo?
— Bynajmniej; tylko właśnie ze względu pańskich ran...
— Moich ran? Zdaje mi się, że pan nie masz ich mniej odemnie. Wszak i ty dostałeś postrzał w bok, a przecież chodzisz, nie trudząc się.
— Prawda ... tylko... że... co do mnie, jestem nieco szczuplejszy od pana generała.
— Jak? co?
— Moje rany nie są tak ważne i niebezpieczne, jak pana generała.
Generał spojrzał na niego przenikliwie:
— Panie Moutier, dla czego nie powiesz otwarcie: Jesteś pan za gruby, za otyły, za ciężki, w połowie drogi możesz ustać.
Moutier chciał odpowiedzieć.
— Czekaj pan. Wiem, co chcesz mówić; ja jednak powiem panu, że mogę tak dobrze iść jak każdy inny i że pójdę pieszo, choćby się znalazło nawet dziesięć powozów.
— To już zależy od woli pana, odparł Moutier, wiem jednak, że będzie to droga bardzo uciążliwa z powodu trwającego upału.
— Dojdę jednak szczęśliwie do miejsca, dodał generał. A teraz, dalej, zabierajmy się do przygotowania pakunków Pozostawię tu całą moją garderobę, zabiorę tylko pieniądze z pugilaresem; najpotrzebniejsze części bielizny i przedmioty konieczne do toalety. W Bagnoles zaś kupię to, na czem mi zbywać będzie.
Szczęśliwy jak turysta pierwszy raz puszczający się w podróż generał, udał się do oberży, gdzie zastał tylko podróżującego żołnierza. Siedział on na uboczu, ze skromnością pożywając obiad. Generał patrzył na niego z wielką uwagą. Widział też, jak żołnierz wydobył woreczek niezmiernie wyciągnięty, bo był prawie próżny i z pewnem zaniepokojeniem położył na stoliczku franka.
— Wiele jestem dłużny? zapytał pani Blidot.
— Chleb, dwa susy, i ser także dwa, jak równie i jabłecznik, co czyni razem trzydzieści centimów.
Twarz żołnierza zajaśniała radością, jakoż odezwał się wesoło:
— Przygotowałem się na daleko wyższy rachunek. Zapomniałaś jednak pani o rzodkiewce.
— Rzodkiewka nie wchodzi do rachunku, odpowiedziała pani Blidot.
Kiedy żołnierz gotował się do płacenia, postawiła przed nim Elfy, której generał coś szepnął na ucho, kieliszek wódki i szklankę kawy.
— Tego wcale nie zamawiałem, wyrzekł żołnierz prawie przerażony.
— Wiem, odpowiedziała Elfy; nie należy to wszakże do śniadania; podobny dodatek otrzymują u nas wszyscy prawie żołnierze bezpłatnie.
Żołnierz natychmiast zabrał się do spożycia tych przysmaków i z pewnem zadowoleniem wypił i wódkę i kawę.
— Serdeczne dzięki, moja panienko, rzekł zwracając się do Elfy. Nie zapomnę nigdy ani o gospodzie pod Aniołem Stróżem, ani o jej właścicielce.
Wtem zbliżył się do niego generał, pytając:
— Dokąd idziesz młodzianie?
— Do Bagnoles, odparł żołnierz.
— Ja tam także idę, zawołał generał, spotkamy się więc na stacyi kolei żelaznej i razem odbędziemy podróż.
— Za wiele honoru, łaskawy panie, mówi żołnierz, bo właściwie ja zdążam do Damfrout, a ztamtąd mam zamiar pojechać pocztą.
— My także; wtrącił generał, a to dziwnie się jakoś składa. Pojedziemy zatem jutro wszyscy trzej razem; wszyscy jednego fachu, bo żołnierze.
— Ja muszę iść zaraz, bo mię oczekują dzisiejszego wieczoru, z powodu bardzo ważnej sprawy. Niezmiernie mi to przykro, spodziewam się jednak, że się spotkamy w Bagnoles.
Żołnierz po wojskowemu dotknął ręką czapki i śmiałym energicznym krokiem, bardzo poważny, a nawet smutny wyszedł z oberży. Na progu spotkał się z Jakóbem i Pawłem, którzy właśnie powracali ze szkoły. Zadrżał widocznie, spostrzegłszy Jakóba, długo patrzył za nim ale jednak poszedł dalej, gdy tymczasem Paweł wyrzekł do pani Blidot:
— Mamo, ksiądz proboszcz mówił, że jest ze mnie bardzo zadowolony.
Jakób pokazał swoją i brata cenzurę ze stopniami bardzo dobremi; generał też podawał im za to po jednej sztuce złota.
— Weźcie to moje dzieci, na pamiątkę rozstania. Nie powinniście pogardzić, bo ja jestem tylko ubogim jeńcem.
— O panie generale! czy możesz coś podobnego przypuścić, zawołał Jakób, pan tak dobry dla nas zawsze jesteś.
— Azatem bierzcie, powtórzył generał i wcisnął każdemu z nich do kieszeni dukata.
Dzień minął bardzo poważnie. Generał, który najbardziej się spieszył, zamiast porządkowania rzeczy, jeszcze je bardziej porozrzucał.
Moutier i Elfy zasmuceni chwilowem rozstaniem, szukali pociechy u pani Blidot.
Jakób niezmiernie żałował swego przyjaciela pana Moutier, naturalnie żałował także i generała, który dla Pawła, jego brata, okazywał zbyt wiele życzliwości.
Nazajutrz bardzo wcześnie, zgromadzili się wszyscy na śniadanie, bo podróżni powinni byli przed 9-tą godziną puścić się w drogę, żeby trafili na przybywający powóz pocztowy.
— Naprzód tedy, zawołał generał, który pierwszy powstał od stołu. Niech was Bóg ma w swojej opiece, i do prędkiego zobaczenia się.
Uściskał panią Blidot, Elfy, dzieci i szybko skierował się ku drzwiom. Moutier żegnał się niezmiernie czule, wreszcie podążył za idącym szybko generałem.