Germinal/Część druga/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Germinal
Wydawca W. Podwiński
Data wyd. 1906
Druk Drukarnia A. Koziańskiego w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Germinal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Gdy ojciec Maheu zostawiwszy Stefana u Rasseneura wrócił do domu, zastał Katarzynę, Zacharyasza i Jeanlina siedzących już przy jedzeniu. Wracający z kopalni górnicy byli zazwyczaj tak zgłodniali, że zabierali się zaraz do obiadu nie zdejmując przemoczonego odzienia, nie myjąc się. Każdy szedł prosto do stołu i połykał szybko swą porcyę. Od rana do wieczora siedział ktoś i jadł doczekawszy się wreszcie swej porcyi obiadowej.
Już od drzwi zobaczył Maheu zapasy żywności. Nie rzekł nic, ale stroskana twarz jego rozpogodziła się. Przez cały ranek dręczyła go myśl o pustej szafami bez chleba, kawy, masła i dławiąc się złem powietrzem w głębi sztolni przy pracy, jeszcze rozmyślał skądby wziąć pieniędzy. Ciekawość go paliła, ale nie pytał żony. I cóżby było, gdyby wróciła z próżnemi rękami? Dzięki Bogu jest po trochu wszystkiego. Potem się dowiem, skąd się to wzięło, pomyślał i uśmiechnął się.
Katarzyna i Jeanlin wstali już i kończyli stojąc kawę, Zacharyasz zaś nie nabrał jeszcze zupy i właśnie ukroiwszy sobie potężną kromkę chleba, począł ją smarować masłem. Widział on na jednem talerzu głowiznę wieprzową, ale jej nie tknął. Mięso gdy go było tylko dla jednego, przeznaczone było dla ojca. Wszyscy skończyli zupę wychylili po szklance wody, tego napoju górnika przed wypłatą.
— Niema piwa! — odezwała się matka, gdy ojciec zasiadł przy stole. — Chciałam zostawić sobie jeszcze trochę pieniędzy, ale jeśli chcesz Alzira pójdzie po kufelek.
Spojrzał na nią zdziwiony. Jakto? Ma także i pieniądze?
— Nie, nie, — odparł — piłem już, to wystarczy.
Zabrał się do zupy będącej mięszaniną chleba, ziemniaków, czosnku i szczawiu, a Maheude nie wypuszczając z rąk Stelki pomagała Alzirze w obsługiwaniu ojca, przysuwała mu masło i głowiznę i doglądała kawy stojącej na blasze by była gorąca.
Tymczasem poczęła się kąpiel w służącym za wannę półbeczku. Pierwsza kąpała się Katarzyna. Napełniła beczkę letnią wodą i rozebrała się. Najspokojniej w świecie zdjęła czapkę, bluzę, spodnie, wreszcie koszulę, przywykła do tego od małości nie widząc w tem nic złego. Obróciła się tylko twarzą do ognia, a potem cała natarła się silnie czarnem mydłem.
Nikt nie zwracał na nią uwagi, nawet Henryś i Lenora nie byli ciekawi jak wygląda starsza siostra. Umywszy się, zupełnie naga poszła po schodach na górę, zostawiwszy brudne i przemoczone ubranie na ziemi. Teraz począł się spór między braćmi o to, który z nich ma się pierwszy kąpać. Jeanlin, pod pozorem, że Zacharyasz jeszcze je, wskoczył pierwszy do wody, ale Zacharyasz go odepchnął twierdząc, że dość już zrobił odstępując pierwszeństwa Katarzynie, a wodą w której by się wykąpał taki brudas jak Jeanlin możnaby napełniać kałamarze w szkole. Wreszcie odwróceni do ognia poczęli się kąpać razem pomagając sobie nawet wzajemnie i nacierając sobie plecy mydłem. Potem, podobnie jak siostra poszli nago na górę.
— Ależ nachlapali — odezwała się matka i pozbierała z ziemi przemoczone ubrania, by je wysuszyć. — Alziro, wymaczaj wodę gąbką.
Przerwał jej hałas dolatujący z za ściany. Słychać było klątwy mężczyzny i płacz kobiety, potem łoskot bójki, tupanie nóg i głuche uderzenia, jakby bił ktoś pięścią w wydrążoną dynię.
— O, biedna Levaque dostaje swą porcyę! — powiedziała Maheude spokojnie zajęta wyskrobywaniem łyżką garnka.
— A to komiczne, Bouteloup zepewniał, że zupa gotowa.
— Acha, gotowa! — odparła Maheude. — Widziałam zieleninę na stole jeszcze nie obmytą nawet.
Krzyki wzmogły się, potem nastąpiło straszne uderzenie, od którego zatrzęsły się mury i zapadła cisza.
Maheu połknął ostatnią łyżkę i rzekł spokojnie, jakby ogłaszał wyrok:
— To całkiem naturalne jeśli zupa nie była gotowa.
Wypił szklankę wody i wziął się do głowizny. Krajał ją w kostkę nabierał na nóż i jadł na chlebie nie używając widelca. Ojciec nie lubił, by mówiono podczas jedzenia, nikt się przeto nie odzywał, sam Maheu nawet, choć poznał, że nie jestto głowizna ze sklepu Maigrata, nie pytał żony skąd ją wzięła. Spytał tylko, czy stary jeszcze śpi i zamilkł znowu dowiedziawszy się, że dziadek wybrał się już na zwyczajną swą przechadzkę.
Zapach mięsa zwabił Henrysia i Lenorę zajętych do tej pory robieniem rzek z kałuży stojącej na podłodze. Przybiegli zaraz i stanęli przed ojcem śledząc oczyma każdy kawałek. Gdy ojciec brał go z talerza, oczy malców połyskiwały nadzieją, ale zasłaniały się chmurą rozczrowania, gdy ginął w jego ustach. W końcu spostrzegł ich żarłoczne miny i pobladłe twarze.
— Czy dzieci jadły mięso? — spytał.
Maheude zawahała się.
— Wiesz, — ciągnął dalej — że nie lubię niesprawiedliwości. Odbiera mi apetyt, gdy stoją tak żebrząc o kęs jedzenia.
— Ależ naturalnie! — zawołała z gniewem. — Miały, rozumie się. Cóżto, czy ich nie znasz? Połknęłyby wszystko i jeszczeby chciały więcej! Alziro powiedz... wszak prawda, że wszyscy jedliśmy mięso?
— Jedliśmy wszyscy ojcze! — odparła garbuska, kłamiąc w takich razach ze spokojem dorosłej osoby.
Lenora i Henryś zdrętwieli ze zdumienia i oburzenia na kłamstwo bezczelne za co zawsze dostawali rózgi. Małe ich dusze poczęły się buntować, chciały zaprotestować i powiedzieć, że może ktoś jadł, ale ich przy tem nie było.
— Wynoście mi się precz! — krzyknęła matka i odpędziła dzieci w drugi kąt izby. — Wstydzić się powinnyście jak psy natrętnie cisnąć się do ojca gdy je. A gdyby nawet sam tylko miał mięso, to czyż za to nie pracuje, gdy wy nicponie, gałgany kosztujecie tylko rodziców... i to więcej nawet jak dorośli.
Maheu przywołał dzieci do siebie, posadził każde na jednem kolanie i podzielił się z nimi resztą głowizny. Każde dostało swą porcyę. Krajał im mięso w małe kostki, a malcy połykali je chciwie.
Skończywszy odezwał się do żony:
— Nie będę teraz pił kawy. Wolę wprzód się umyć... Pomóż mi wylać brudną wodę.
Wzięli beczkę za uszy i wylali jej zawartość do zlewu przed domem. Jeanlin zszedł z góry. Ubrany był w suchą odzież, miał na sobie płócienne spodnie i bluzkę z brata za wielką nań trochę. Gdy matka spostrzegła, że wymyka się przez napół otwarte drzwi zatrzymała go i spytała.
— Dokąd idziesz?
— A tam!
— Gdzie... tam?... Słuchaj, musisz mi na wieczór postarać się o trochę zimowej sałaty. Rozumiesz? Spróbuj tylko nie przynieść, to już ja się z tobą rozmówię.
— Dobrze, dobrze!
Jeanlin poszedł z rękami w kieszeniach powłócząc sabotami. Był to chudy, nikły chłopak. Przyszedł na świat przedwcześnie, nierozwinięty był, a słabe kości uległy już zawodowemu zdeformowaniu. Idąc chwiał się w biodrach jak stary spracowany górnik. Niedługo potem zjawił się Zacharyasz. Był staranniej ubrany, miał na sobie kaftan wełniany czarny w siwe paski. Ojciec upominał go, by nie wrócił późno. Skinął tylko głową i poszedł milcząc w fajką w zębach.
Beczkę napełniono świeżą letnią wodą. Maheu powoli zdjął bluzę. Na jego skinienie wyprowadziła żona Lenorę i Henrysia na pole, bo ojciec nie lubił myć się przy nich jak to czyniła większość jego kolegów. Nie przyganiał tego nikomu, mówiąc tylko, że dzieci jedynie kąpią się razem.
— Cóż robisz tam na górze? — spytała Maheude córki podnosząc głos.
— Naprawiam sobie suknię, bom ją wczoraj rozdarła — odpowiedziała Katarzyna.
— Dobrze, dobrze, nie schodź tylko na dół, ojciec się kąpie.
Maheu został sam z żoną. Maheude położyła Stelkę na krześle, a mała jakoś tymrazem była cicho. Leżała blisko ognia i zadowolona patrzyła na rodziców wielkiemi bezrozumnemi oczyma. Ojciec rozebrał się do naga przykucnął przy wannie, zanurzył naprzód w wodzie głowę i natarł ją czarnem, ostrem mydłem, którego używanie bezustanne przez wiek mogło wreszcie wybielić i odbarwić włosy całych pokoleń. Potem wszedł do wody, zamaczał piersi, brzuch i ramiona nacierając je kolejno mydłem. Żona stała opodal i przyglądała mu się.
— Słuchaj teraz — zaczęła — widziałam twe zdziwienie gdyś wrócił. Pewnie dręczyła cię troska o dom.... i dlatego rozpogodziłeś się ujrzawszy zapasy. Wyobraź sobie, te tuczne wieprze z Piolaine odmówiły, nie dostałam ani grosza. Z wielką łaskawością obdarzono mnie tylko sukniami dla dzieci, a ja wstydziłam się żebrać... słowa dławiły mię w gardle... nie mogłam.
Przerwała na chwilkę i poszła poprawić Stelkę na krześle obawiając się, by nie spadła. Ojciec mydlił się dalej, nie podniecając ją do dalszego opowiadania pytaniem. Czekał cierpliwie, aż pojmie jak się to stało.
— Zapomniałam ci jeszcze powiedzieć, że Maigrat odprawił mnie z niczem i to stanowczo, odpędził jak psa... Wyobraź sobie w jakiej byłam pułapce! I na cóż się zdadzą ciepłe suknie, gdy nie ma co jeść.
Maheu podniósł głowę i milczał dalej. Jakto, pomyślał, nic nie dostała w Piolainie, nic u Maigrata, skądże więc wzięła to wszystko? Maheude zawinęła teraz rękawy jak to czyniła codziennie i zaczęła nacierać mydłem miejsca do których nie mógł sam dostać. Lubił, gdy go mydliła i nacierała tak silnie, że aż jej stawy trzeszczały. Obrabiała mu plecy, a on zaparł się nogami w beczce by nie upaść pod naciskiem jej rąk.
Wróciłam więc do Maigrata i nagadałam mu co wlazło... że niema serca, że jeśli istnieje jaka sprawiedliwość to mu ten upór szczęścia nie przyniesie. To go złościło, przewracał oczyma i radby był uciec lub schować się pod ziemię...
Od pleców przeszła do pośladków i w zapale myła, mydliła, szorowała wszędzie nie pomijając żadnego miejsca, jakby czyściła swe rondle w sobotę. Spociła się zadyszała przy tej robocie tak, że jej słowa utknęły w gardle.
— Wreszcie powiedział że jestem jak wesz, obiecał, że do soboty będzie nam dawał co dnia chleba i co najważniejsze dał mi pięć franków. Zażądałam jeszcze masła, kawy, cykoryi... i chciałam także wziąść mięsa i ziemniaków, ale spostrzegłam, że zaczyna być zły na nowo. Zresztą wydałam tylko siedm sous na głowiznę i ośmnaście na ziemniaki, więc mam jeszcze trzy franki siedmdziesiąt pięć centimów na kości i mięso do rosołu... A co, dobrze użyłam ranka?
Obcierała go teraz, obsuszając miejsce gdzie nie mógł dostać i gdzie woda trudniej wysychała. Rozweselony, nie myśląc wcale o następstwach nowego długu, wybuchnął głośnym śmiechem, i objął żonę rękami.
— Daj mi spokój... jesteś mokry powalasz mnie... znowu czepiają ci się głupstwa... Wiesz co, przyszło mi na myśl, że Maigrat musi mieć chętkę....
Już miała powiedzieć o Katarzynie, ale zmilczała. I na cóż zda się martwić ojca? Rozpocząłby się cały szereg scen, których końca trudno nawet przewidzieć.
— Jaką chętkę? — spytał.
— Chętkę oszukania nas. Katarzyna musi zbadać rachunki.
Wziął ją w ramiona i już nie puścił. Kąpiel zawsze tak się kończyła. Maheu czuł się po takim natarciu silniejszy zdrowszy i podniecony. Zresztą działo się tak wszędzie we wszystkich domach. Była to godzina czułości małżeńskich, płodzono więcej dzieci jak można było wyżywić. W nocy nie było swobody, bo dokoła spały dzieci podrosłe już. Przechylił ją na stół i począł żartować, jak żartuje prosty człek w godzinach wolnych od pracy. Zwał to „swoim deserem“, który „nic nie kosztuje“. A Maheude, stara Maheude z obwisłemi piersiami i brzuchem broniła się trochę na żarty.
— Czyś oszalał... mój Boże... czyś oszalał! Patrz, Stelka widzi nas! Czekaj, obrócę ją do ściany.
— Głupstwo.. czyż trzechmiesięczne dziecko wie co to jest...
Potem Maheu spokojnie wdział suche gacie. Lubił bardzo po umyciu i pobaraszkowaniu ze swą żoną czas jakiś jeszcze chodzić bez koszuli, obnażony do pasa. Na białej jego skórze, podobnej do skóry anemicznej dziewczyny widoczne były blizny i zadraśnięcia głębokie pozostałe po ranach jakie mu zadały obrywające się skały i bloki węglowe. Było to „pismo“ jak mówili górnicy, a Maheu pysznił się tem, wyciągał ręce i wydymał pierś białą jakby wykutą z marmuru o niebieskawych żyłkach. W lecie wszyscy górnicy wychodzili tak do ogrodu. Maheu wyszedł i dziś na chwilę mirno wilgotnego, zimnego powietrza i rzucił żart koledze na przeciwko, który również pół nagi ukazał się w drzwiach swego mieszkania. Pojawiło się więcej porozbieranych górników, a dzieci bawiące się na chodnikach popodnosiły głowy i zaciekawieniem patrzyły na te nagie, rozkoszujące się powietrzem, spracowane ciała.
Nie wdziewając koszuli pił kawę i opowiadał żonie o zajściu z inżynierem i jego pogróżce. Uspokoił się już, gniew go opuścił i przytakiwał głową wywodom żony, która bardzo rozsądnie zapatrywała się na te sprawy. Powtarzała mu ciągle, że buntowanie się przeciw Kompanii do niczego nie doprowadzić nie może. Potem odpowiedziała mu o bytności pani Hennebeau.
Byli oboje dumni choć nie mówili o tem.
— Czy można zejść? — spytała z góry Katarzyna.
— Można, można, ojciec już po kąpieli.
Dziewczyna ubrana była w starą suknię bawełnianą, spełzłą już i poprzecieraną we fałdach. Na głowie miała skromny kapeluszyk z czarnego tiulu.
— Ho, ho, takeś się wystroiła! Gdzież to idziesz?
— Do Montsou, kupić sobie wstążkę do kapelusza... odprułam starą, bo była już całkiem brudna.
— Skądżeś wzięła pieniędzy?
— Jeszcze nie mam, ale Mouquette obiecała mi pożyczyć dziesięć sous.
Matka pozwoliła jej pójść, ale gdy już była pod samemi drzwiami powiedziała jeszcze:
— Słuchaj nie chodź kupować wstążki do Maigrata. Oszukałby cię... a przytem pomyślał, że nurzamy się w złocie.
Ojciec, który kucnął przy ogniu, by osuszyć się do reszty dodał:
— I pamiętaj wrócić wcześnie. Żebyś mi się po nocy nie włóczyła!
Maheu popołudniu pracował w swoim ogrodzie. Posadził już ziemniaki, również fasolę i posiał bób, a w pogotowiu miał wysadki kapusty i innych jarzyn, by posadzić je wczesną wiosną. Warzyw dostarczał ten mały ogród w ilości dostatecznej, ziemniaków tylko zawsze brakło. Maheu znał się doskonale na uprawie jarzyn i miał wszystko, nawet karczochy co w oczach sąsiadów było wielką pyszałkowatością. Podczas gdy pracował koło grządek wyszedł Levaque do swego ogrodu, by wypalić fajkę a zarazem spojrzeć czy przyjęła się sałata włoska wysadzona do gruntu przez Bouteloupa, bez którego starań w ogrodzie nie rosłoby nic prócz ostu. Poczęli rozmawiać przez parkan. Levaque podrażniony i zmęczony biciem żony, kusił ojca Maheu, by poszedł z nim na piwo do Rasseneura. Cóż to, czy się znów boi szklanki piwa? Zagrają partyę kręgli, pogadają z kolegami, przejdą się i wrócą na kolacyę. Tak się zabawiano zazwyczaj po skończeniu pracy w kopalni. Niewątpliwie, nie było w tem nic złego, ale Maheu uparł się i twierdził, że jeśli nie posadzi dziś kapusty, to zwiędnie do jutra. W gruncie rzeczy miał inny powód, nie chciał prosić żony o pieniądze, ni o jednego sous z owych pożyczonych pięciu franków.
Była już piąta, gdy Pierronka przyszła spytać, czy nie wiedzą gdzie się podziała Lidya. Levaque odparł, że bardzo być może iż poszła z Jeanlinem, bo i Bebert znikł, a te urwisze trzymają się zawsze razem. Maheude uspokoiła ją wyjaśniając, że poleciła Jeanlinowi, by jej skąd przyniósł sałaty zimowej, więc pewnie szukają jej we troje... Levaque i Maheu poczęli się droczyć i żartować z młodą kobietą. Udawała z początku, że się gniewa, ale ponieważ jej to w gruncie rzeczy pochlebiało niebawem śmiała się głośno i trzymała się za brzuch. Pospieszyła jej z pomocą chuda baba o szczekliwym głosie, przechodzącym, gdy się rozgniewała w gdakanie kury. Inne kobiety pojawiły się też we drzwiach domów i z oburzeniem robiły uwagi nad postępowaniem Pierronki. Właśnie skończyła się szkoła, mnóstwo dzieci z krzykiem rozbiegło się po kolonii bijąc się, przewracając po ziemi, a ojcowie, którzy nie poszli do szynku, w grupach po kilku przysiedli na piętach pod murami domów w pozycyi do jakiej nawykli w kopalni i palili fajki. Wreszcie Pierronka rozgniewała się na dobre gdy Levaque spróbował namacalnie się przekonać czy ma twarde biodra i poszła, on zaś także wyruszył do Rasseneura pocieszając się myślą, że zastanie tam innych znajomych. Maheu krzątał się dalej po ogrodzie.
Wieczór zapadł szybko, a Maheude zapaliła lampę zła, że nie ma ani córki, ani synów. Narzekała, że ani raz do roku nie siadają do kolacyi wszyscy razem. Czekała przytem na sałatę. A to smarkacz! Jakże może rwać ją o tej godzinie po ciemku! A właśnie doskonale nadawałaby się sałata do potrawy jaką przyrządziła na kolacyę. Była to mieszanina ziemniaków, szczawiu i smażonej cebuli. Odór cebuli napełniał cały dom. Jestto zapach bardzo miły, niestety zbyt szybko przechodzi w zjełczały i jako taki przesiąknął w mury mieszkań robotniczych kolonij do tego stopnia, że w całej okolicy, dość daleko wkoło czuć się dawał ten odór specyficzny kuchni nędzarzy.
Maheu opuścił ogród gdy się ściemniło, usiadł na krześle oparł głowę o ścianę i natychmiast zasnął. Spał w ten sposób co wieczora aż do uderzenia siódmej. Dziś wydarzyło się tak nieszczęśliwie, że gdy Lenora i Henryś w przystępie nadzwyczajnej usłużności chcieli koniecznie pomódz Alzirze nakrywać do stołu... stłukli talerz. Niebawem wrócił też dziadek Bonnemort, by zjeść pospiesznie kolacyę i pójść do kopalni. Teraz Maheude zbudziła męża.
— Siadajmy do jedzenia... mniejsza, że ich nie ma! Już mają dość rozumu, by bez pomocy trafić do domu. Zła jestem tylko, że ten smarkacz nie przyniósł sałaty!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: Franciszek Mirandola.