Przejdź do zawartości

Gaduła

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Horacy
Tytuł Gaduła
Podtytuł Sat. I 9
Pochodzenie Wybór poezji, Satyry
Wydawca Filomata
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. Ibam forte Via Sacra...
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały cykl Satyry
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Gaduła (Sat. I 9).
Ibam forte Via Sacra...

Szedłem raz Świętą Ulicą — zwyczaju trzymając się swego —
zamyślony głęboko o jakichś niebieskich migdałach:
nadbiegł pewien — znany mi tylko z nazwiska — patałach,
rękę mi ścisnął i krzyczy: „Jak się masz, kochany kolego!“
— „Średnio na jeża“ — odparłem, — „i życzę ci jak najlepiej!“
Widząc, ze przypiął się do mnie i ani się nie odczepi,
pytam: „A co chcesz?“ — On na to: „Ach znasz mnie, wszak jestem literat!“
— „Cenię cię za to!“ — bąknąłem... i pragnąc mu umknąć, rad nie rad
kroku przyspieszam, to znowu przystanę i w sposób intymny
szepce coś niby słudze do ucha... a ciało mi zimny
pot oblewa. — „O gdybym tak umiał do gniewu być prędki
jak Bolanus! — powtarzam w duchu. On, wziąwszy mnie w dozór,
sławił Rzym i przedmieścia — wartko rozpuścił już ozór
Ja wciąż milczę. On wtedy: „Już zdawna zgaduję twe chętki!
Zwiać chcesz ode mnie... fe, brzydko! Wszak nie masz co robić... więc pójdę
z tobą, gdziekolwiek dążysz.“ — Ja w nową wdałem się bujdę —
„Po co masz drogi nakładać? Do człeka, co złożon chorobą
idę... nie znasz go... mieszka daleko za Tybrem... w pobliżu
parków Caesara“... — „Mam czas, nie jestem leniwy, więc z tobą
pójdę wszędzie... — Stuliłem uszy, niepomny prestiżu,
jak zgłupiały osiołek, gdy wielki przytoczył go bagaż.

On znów: „Zważywszy mój talent, już widzę, że się nie wzdragasz
z Viskiem, z Variusem mnie równać w przyjaźni... Boć przecie któż skrobnie
tyle wierszy za jednym zamachem?... kto równie nadobnie
tańczy jak ja?... Niech się schowa Hermogen! jam w śpiewie Seireną!“
Tu mi udało się wścibić pytanie: „Masz matkę ubogą
lub krewniaków na swojej opiece?“ — „Nie! nie mam nikogo!
Wszystkich złożyłem do grobu...“ — „Szczęśliwi!... Jam został ci jeno...
Dobij i mnie, boć na mnie okrutny taki los czyha,
który w dzieciństwie mi z urny wytrzęsła stara wróżycha:
JEGO NIE ZGŁADZI TRUCIZNA, NI WROGÓW WŁÓCZNIA ŻELAZNA,
GRYPA NI STARCZA PODAGRA NI BÓL CO WYKRĘCI MU TUŁÓW;
JEGO DOBIJE GADUŁA... WIĘC NIECH SIĘ WYSTRZEGA GADUŁÓW,
KIEDY NIECO ZMĄDRZEJE I LAT DOJRZALSZYCH JUŻ ZAZNA!“
Ćwierć dnia już zmitrężywszy, przechodzim koło świątyni
Vesty. On stawić się w sądzie miał w związku z własnym procesem:
wiedział, że przegra sprawę, jeżeli inaczej uczyni,
rzecze więc: „Chwilkę bądź łaskaw zaczekać!“ — „Niech zginę z kretesem,
znam się jak kura na pieprzu!“ — „Czy sprawę czy ciebie opuścić?...
Jestem w kłopocie!“ — „Mnie opuść!“ — „O, nigdy!" — i (widać już wściekł się)
rusza jak opatrzony przed siebie ... Ja za nim — bo juści
jak się tu oprzeć zwycięscy?... — „A jakże z tobą Maecenas?“ —

on znów pyta: „ten szczęściarz urządzać się utnie roztropnie:
z garstką wybrańców przestaje jedynie!... Gdybyś zapoznał
mnie z nim, o! wielkich względów z mej strony napewnobyś doznał:
jabym ci robił u niego protegę!... Niech kaczka mnie kopnie
jeślibyś wszystkich nie zaćmił!“ — Ja „a to: „Zdaje się, że nas
mylnie sądzisz. Boć w żadnym domu nie żyje się czyściej:
niemasz tam intryg ni gniewów ni plotek ni podłej zawiści,
forów nie dają bogatszym ni mędrszym, lecz każdy tam znajdzie
miejsce dla siebie „Ech, szklisz! Uwierzyć trudno tej bajdzie“ —
— „Ależ to prawda!“ — „Więc staraj się o nią: mocą swych zalet
zdołasz go podbić... On do współczucia łatwo się nagnie,
tylko się droży zpoczątku“ Nie zaśpię gruszek w popiele:
dziś jeszcze służbę przekupię... cóż, trzeba sięgnąć do kalet!...
Jeśli mnie z kwitkiem odprawią, trudnościm się jeszcze nie przeląkł:
chwilę stosowną wypatrzę, na drodze zaczepię go śmiele,
odprowadzę... „Bez pracy wszak niema kołaczy!“ W rozterce
odsiecz ujrzałem: szedł Fuscus Aristius! On jako zły szeląg
znał mojego kompana ... Stajemy... - „Ach, skądże to, skądże
dążysz, kochany, i dokąd?“-zapytał. - Ja w miejscu się wiercę,
szczypię go zlekka w ramię i perskie oko doń robię,
głową mu kiwani, by chciał mnie ratować. On śmiał się niemądrze,
niby nie rozumiejąc... Mnie żółć aż wrzała w wątrobie!
-„Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś poufnie rozmówić się... a bez
świadków... ze mną...“ - „Pamiętam, pamiętam!... lecz pozwól, że w kropce

dziś cię zostawię... Do jutra!... Wszak dzisiaj trzydziesty jest szabes:
chciałbyś podciętym Żydziaszkom w nos kopcić? — „Przesądy mi obce!“
odmę się na to, lecz on: „A ja za wzorem pospólstwa
jestem przesądny... Wybacz!... Pomówim później!“ Ostatnie
zagasły nadziei promienie!... Zbiegł huncfot, w niewolę gadulstwa
mnie nieszczęsnego oddając!... Lecz nadszedł moment wyzwolili:
zabiegł gadule drogę przeciwnik i złowił go w matnię:
„Tużeś mi, ptaszku?!“ huknął: „to ty się uchylasz od prawa!?“
Nuże go taszczyć przed sąd!... Ja uszy do góry!... Krzyk, wrzawa,
rwetes na całej ulicy!... I tak mnie wybawił Apollin...



Via Appia z widocznemi grobowcami.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Horacy i tłumacza: Józef Birkenmajer.