Frytjof (Tegnér, tłum. Wiernikowski)/Pieśń IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Esaias Tegnér
Tytuł Frytjof
Wydawca nakład tłumacza
Data wyd. 1861
Druk Jozafat Ohryzko
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz Jan Wiernikowski
Tytuł orygin. Frithiofs saga
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
PIEŚŃ IV.
Oświadczenie się Frytjofa.
Treść.
(Smutek Frytjofa. — Widzenie się z Ingeborgą we Framnesie. — Rozmowa. — Odjazd królewny. — Stan duszy Frytjofa. — Docinki Biorna. — Wyjazd Frytjofa do królów. — Oświadczenie się Fryjofa. — Powrót do Framnesu.)



W gospodzie Frytjofa śpiew huczny się leje.
O czynach praojców skald ciągle mu pieje,
Lecz pieśni gospodarz nie słucha —
Ni śpiew, ni dźwięk arfy nie cieszą mu ducha.

Już ziemia w majowym stanęła ubiorze,
Już liczny smok znowu poleciał przez morze,
A Frytjof — ów syn bohatera
Po lasach się błąka, na księżyc spoziera!

Niedawno on przecież był wesół, sczęśliwy;
W gościnie u niego był Halfdan życzliwy
I Helg był ponury, i była
Tuż z nimi Belówna, siostrzyca ich miła

On siedział wciąż przy niej i rączki jej ściskał;
I nieraz wzajemne ściśnienie pozyskał
I sczęściem płonącej źrenicy
Nie zrywał z cudnego oblicza dziewicy.

W ich bystrych wspomnieniach ta pora ożyła,
Co rosą poranku ich żywot srebrzyła
Dziecinnych lat lube wspomnienie
Wionęło w ich duszach jak wonne róż tchnienie!


Pozdrawia go ona od lasku, doliny,
Od imion wyciętych na korze brzeziny,
Od wzgórków, gdzie buja kwiat świeży,
Gdzie dęby wzrastają z popiołów rycerzy.

A potem tak szepnie: »W pałacu mi smutno!
Brat Halfdan z dziecinną, Helg z duszą okrutną!
I w pysznej ich sali książęcej,
Prócz pochlebstw i błagań nie słychać nic więcej.

»Dziś nikt mej nie dzieli (oblicze dziewicy
Spłonęło jak róża) żałobnej tęsknicy:
W pałacu — tam przymus, niewola;
Weselej mi brzmiały Hildingowe pola!

»Nie ujrzysz tych, cośmy pieścili, gołębi:
Przestraszył je, spłoszył szpon srogi jastrzębi.
Lecz jedna mi para zostaje —
Tą z tobą się dzielę — gołąbkę ci daję.

»Gdy pozna ptaszyna co smutek, co nuda,
Jak strzała, o radość do druha, się uda;
Ty pod jej skrzydełkiem podróżnem
Przywiążesz run kilka w pisemku ostróżnem.«

W szeptaniu wzajemnem dzień cały spędzili
I wieczór nastąpił, a jescze gwarzyli;
Tak wiodą zefiry na wiosnę,
Z zielenią lip młodych rozmowy półgłośne.

Lecz skoro królewna z braćmi wyjechała,
Odwaga Frytjofa z nią precz uleciała;
Krew młoda uderza mu w skronie —
To milczy posępny, to wzdycha i płonie.

Więc kilka słów kreśli o swojej katuszy;
Wesoło posłanka z runami wyruszy;

Lecz skoro swe gniazdko ujrzała,
Nie myśli już wracać — przy mężu została.

Martwiło to Biorna, że smutny brat siedział;
»Co z orłem mym młodym? półgniewny powiedział, —
I milczy i tak zamyślony:
Czy w skrzydło podbity, czy w pierś ugodzony?

»Mów, czego ci braknie? masz dość tu wszystkiego:
I żółtej słoniny[1] i miodu ciemnego!
I skaldów twych lik nie przebrany! —
A pieśni bez końca! czegożeś stroskany?

»Napróżno koń kopie, na łowy chce skoczyć;
Napróżno twój sokół chce w niebie żer zoczyć!
Ty bez nich w obłokach polujesz,
To jęczysz, to wzdychasz — i zdrowie swe trujesz!

»Ellida się dąsa na falach gniewliwa —
Wciąż linę kotwicy podnosi i zrywa.
Sza — smoku! stój cicho! — Do wojny
Twój Frytjof gust stracił — twój Frytjof spokojny!

»Zapewna na słomie zakończy dni swoje!
O, wtedy, jak Odyn, pierś sobie rozkroję
I duszę mą zepchnę do Heli.
Abyśmy tam obaj żądani stanęli!« —


Tu Frytjof Ellidę odwiąże i ruszy;
Wytęża się żagiel, wał pchnięty się puszy;
Smok piersią potężną toń pruje,
I pęd swój ku synom Belowym kieruje.

W tym dniu konungowie nad ojca kurhanem
Siedzieli na sądach przed ludem zebranym;
Aż głos się Frytjofa rozlega
I wkoło doliny i góry obiega. —

»Przyszedłem, królowie, o siostrę was błagać...
Lecz, jeśli się ręki jej ważę domagać,
Toć idę za tém przeświadczeniem,
Ze związek nasz stałem był Bela życzeniem.

»Wychował nas wspólnie w Hildinga zagrodzie;
Jak młode dwa drzewka, tak rośliśmy w zgodzie,
Aż wierzchy się nasze spotkały,
I złote je Frei przepaski związały.

»Nie królem, nie jarłem był Torsten — a przecie
Skald imię Torstena rozsiewa po świecie;
I głazy wam świadczą runami,
Jakiemi Frytjofa ród słynął czynami!

»Nie trudno mi zdobyć królestwo — lecz wolę
Posiadać ojcowski brzeg, orać swą rolę,
I bronić orężem, bogaty,
Wasz pałac, konungi, i ubogie chaty!

»Pod nami grób Bela — w tej świętej zaciszy,
Król — ojciec wasz — każde me słowo dziś słyszy,
A słysząc przemawia wraz zemną,
By prośba Frytjofa nie była daremną.


»Rozważcie, królowie!« — Helg na to mu gniewny:
»Nie bondom poślubiać nordlandzkie królewny!
Są króle — ci jedni niech spory
Prowadzą o rękę Odynowej córy.

»Dość sławy, że pierwszym w narodzie cię zową;
Walcz, męże ramieniem, niewiasty walcz mową!
Lecz choć się twa buta zbyt sroży,
Nie zhańbię dla ciebie krwi świętej, krwi bożej!

»Przyrzekasz obronę mej ziemi!! — Nie w tobie,
Lecz w mojej dla kraju obrona osobie! —
Chcesz służyć? — służ! miejsce jest jescze
W domowym orszaku — tam dziś cię umiesczę!« —

»Nie tobie mam służyć (brwi Frytjof nachmurzył),
Lecz sobie samemu, jak ojciec mój służył, —
Ha! dzielny, ha! wierny kollego!
Wylatuj mi w górę z pokrowca srebrnego!«

I błyśnie ku słońcu sinawą miecz stalą,
I runy się ogniem czerwonym zapalą.
»Ha! mieczu mój stary i sławny!
Tyś szlachcic, jak widzę, i zacny i dawny!

»Lecz stójmy!... mogiła! — grób trzeba poważać!...
Dziś Czarny-konungu! nie będziesz się tarzać
W tym piasku — lecz warto byś wiedział,
Na jaki masz stawać od broni mej przedział.«

Rzekł, spuścił raz tylko potężny miecz w gniewie,
I złotą tarcz Helga rozczepał na drzewie;
Połowy upadły wdół z brzękiem;
A wnętrze kurhanu ozwało się jękiem!


»Wybornyś mój mieczu! lecz hamuj zapędy,
I lepszych spraw czekaj. — Ogniste run rzędy
Niech drzemią do chwili pogromu! —
Tymczasem przez fale wracajmy do domu!« —








  1. Upodobanie Skandynawów do miodu i wieprzowiny było tak wielkie, że nietylko za życia, lecz i po śmierci, przeniósłszy się do Walhali, nic innego tam nie pili i nie jedli, jak miód i mięso wieprzowe. W tym celu utrzymywał Odyn w okolicach Walhalli dwoje cudownych zwierząt: ogromnej wielkości Kozę Hejdrunę i takiegoż wieprza Schrymnera. Koza, karmiąc się liściem drzewa Lerot wyrabiała z siebie nie mleko, lecz miód upajający, wyrabiała zaś tego trunku codziennie tyle, że nigdy najmniejszego w nim niedostatku nie było. — Wieprzowiny dostarczał Schrymner; tego źwierza zabijano codziennie, gotowano, odzierano z mięsa i sadła, krajano na sztuki i gościom roznoszono; ale po uczcie, wskrzeszano jego kościotrup i pusczano wolnie na pastwisko aby się na nowo tuczył i do nowego służył użycia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Esaias Tegnér i tłumacza: Jan Wiernikowski.