Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pozdrawia go ona od lasku, doliny,
Od imion wyciętych na korze brzeziny,
Od wzgórków, gdzie buja kwiat świeży,
Gdzie dęby wzrastają z popiołów rycerzy.

A potem tak szepnie: »W pałacu mi smutno!
Brat Halfdan z dziecinną, Helg z duszą okrutną!
I w pysznej ich sali książęcej,
Prócz pochlebstw i błagań nie słychać nic więcej.

»Dziś nikt mej nie dzieli (oblicze dziewicy
Spłonęło jak róża) żałobnej tęsknicy:
W pałacu — tam przymus, niewola;
Weselej mi brzmiały Hildingowe pola!

»Nie ujrzysz tych, cośmy pieścili, gołębi:
Przestraszył je, spłoszył szpon srogi jastrzębi.
Lecz jedna mi para zostaje —
Tą z tobą się dzielę — gołąbkę ci daję.

»Gdy pozna ptaszyna co smutek, co nuda,
Jak strzała, o radość do druha, się uda;
Ty pod jej skrzydełkiem podróżnem
Przywiążesz run kilka w pisemku ostróżnem.«

W szeptaniu wzajemnem dzień cały spędzili
I wieczór nastąpił, a jescze gwarzyli;
Tak wiodą zefiry na wiosnę,
Z zielenią lip młodych rozmowy półgłośne.

Lecz skoro królewna z braćmi wyjechała,
Odwaga Frytjofa z nią precz uleciała;
Krew młoda uderza mu w skronie —
To milczy posępny, to wzdycha i płonie.

Więc kilka słów kreśli o swojej katuszy;
Wesoło posłanka z runami wyruszy;