Emilka ze Srebrnego Nowiu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka ze Srebrnego Nowiu
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily of New Moon
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

10
NOWE PRZECIWNOŚCI.

W szkole panowało tłumione siłą woli zgorączkowanie: w początku lipca przypadały urodziny Rhody Stuart, urządzającej przyjęcie z tej okazji: niepokój zakłócił młode serca: kto będzie zaproszony? Oto wielkie pytanie. Kilka dziewczynek wiedziało napewno, że otrzymają zaproszenie, kilka zaś, że nie. Ale większość żyła w napięciu i niepewności. Wszystkie nadskakiwały Emilce, ponieważ ona była najdroższą przyjaciółką Rhody i mogła, rzecz jasna, mieć wpływ na wybór gości. Jennie Strang posunęła się tak daleko, że ofiarowała Emilce pudełko z podobizną królowej Wiktorji, mówiąc, że można w niem trzymać ołówki i przybory szkolne. Wzamian prosiła o wyrobienie jej zaproszenia. Emilka z godnością odrzuciła dar i odrzekła, że nie może interwenjować w tak drażliwej sprawie. Ona sama pewna była swego zaproszenia. Rhoda powiedziała jej o tem już przed kilku tygodniami i omawiała z nią wszelkie szczegóły. Przyjęcie miało wypaść nader uroczyście i wspaniale: na pierwszym planie było ciasto urodzinowe; pokryte marcypanem, ozdobione 10 świecami barwy czerwonej. Na ucztę składały się ponadto pomarańcze i krem mrożony. Zaproszenia miały być wypisane piórem na czerwonym papierze listowym i rozesłane pocztą, co podnosiło jeszcze uroczysty charakter całości. Emilka śniła o tem przyjęciu dniem i nocą. Miała już prezent dla Rhody: ładny grzebień do włosów, który ciotka Laura przywiozła z Shrewsbury.
W pierwszą niedzielę lipcową siedziała Emilka w niedzielnej szkółce obok Jennie Strang. Zazwyczaj ona i Rhoda siadywały razem, ale dzisiaj Rhoda posunęła się o trzy miejsca dalej, a obok niej siedziała dziwna dziewczynka, bardzo wesoła i pełna blasku, ubrana w niebieską sukienkę jedwabną, w ładny, w kwiaty zdobny kapelusz, uczesana modnie: grzywka zaglądała jej w same oczy. Ale te piękne piórka nie zdołały jej upiększyć: była efektowna, ale nie ładna, a przytem było w niej coś pospolitego i lekceważącego.
— Kto to jest ta dziewczynka obok Rhody? — spytała Emilka.
— O, to jest Muriel Porter — odrzekła Jennie. — Ona jest z miasta, wiesz? Przyjechała tu na wakacje ze swą ciotką, Janiną Beatty. Nienawidzę jej. Na jej miejscu do głowy nie przyszłoby mi nosić niebieski kolor, mając tak śniadą cerę. Ale Porterowie są bogaci, więc Muriel mniema, że jest cudna. Rhoda zawsze ubiega się o tych, którzy mają opinję bogatych.
Emilka zmarszczyła czoło. Nie miała zamiaru słuchać uszczypliwych uwag o swoich przyjaciółkach. Jennie zauważyła jej odruch i zmieniła temat.
— Cieszę się, że nie jestem zaproszona do Rhody na przyjęcie. Nie mam ochoty znaleźć się w tem samem towarzystwie, co Muriel Porter.
— Skąd wiesz, że nie jesteś zaproszona? — zdziwiła się Emilka.
— No, przecież zaproszenia zostały wysłane wczoraj. Czy nie otrzymałaś twojego?
— N... n... nie.
— A wogóle przyszła dla was poczta?
— Tak, kuzyn Jimmy odebrał nasze listy.
— No, to może pani Beecher zapomniała mu wręczyć twoje zaproszenie. Otrzymasz je jutro, wszystko jedno!
Emilka też była zdania, że to obojętne. Ale doznała dziwnego uczucia trwogi, które wzmogło się jeszcze, kiedy po skończonym wykładzie niedzielnym Rhoda zniknęła w towarzystwie Muriel, nie spojrzawszy nawet na nikogo. W poniedziałek poszła Emilka osobiście na pocztę, ale nie było dla niej czerwonej koperty. Płakała w skrytości przez całą noc, ale jeszcze nie straciła całej nadziei, aż do wtorku wieczorem. Wówczas dopiero spojrzała w oczy okropnej prawdzie: ona, ona, Emilja Byrd Starr ze Srebrnego Nowiu, ona nie została zaproszona na przyjęcie Rhody. To było nie do wiary! Tu chyba zaszła jakaś pomyłka! Może kuzyn Jimmy zgubił zaproszenie po drodze? Może dorosła siostra Rhody przeoczyła jej nazwisko, pisząc adresy na kopertach? Dręczące wątpliwości Emilki zamieniły się w gorzką pewność, kiedy, wyszedłszy z poczty, spotkała na ulicy Jennie. W małych oczkach Jennie migotały złośliwe ogniki. Jennie polubiła Emilkę, chociaż zrazu tak jej dokuczała, ale przyjemnie jej było, że duma tej krewnej Murrayów doznaje upokorzenia.
— Więc jesteś zaproszona do Rhody, czy tak?
— Nie — odrzekła Emilka.
Była to dla niej ciężka chwila. Pycha Murrayowska cierpiała srogo, a przytem jeszcze coś było w niej śmiertelnie ranne, a jeszcze niezupełnie unicestwione.
— Tak, to nazywam brudną podłością — rzekła Jennie ze szczerem współczuciem, niezależnem od ukrytego zadowolenia. — Przecież okazywała ci w oczy i za oczy niebywałą sympatję! Ale to jest cała Rhoda Stuart. Zdradziecka, oto jest określenie tej natury.
— Nie sądzę, aby ona była zdolna do zdrady — odrzekła Emilka, lojalna do końca. — Przypuszczam raczej, że tu zaszła jakaś pomyłka.
Jennie okazała zdziwienie.
— Jakto, więc ty nie wiesz, dlaczego?... Mnie Beth Beatty powiedziała całą prawdę. Muriel Porter nienawidzi cię i zagroziła Rhodzie, że nie przyjdzie na jej urodziny, jeżeli ty będziesz zaproszona. A Rhodzie tak zależy na tym gościu z miasta, że przyrzekła jej: „Emilka nie otrzyma zaproszenia”.
— Muriel Porter nie zna mnie — jęknęła Emilka. — Jak więc może mnie nienawidzieć?
Jennie uśmiechnęła się z politowaniem.
— I to ci powiem. Ona szaleje poprostu za Fredem Stuartem, a Fred wie o tem i sprzeciwia jej się, mówiąc, że ty jesteś najbardziej uroczem dziewczęciem w Czarnowodzie, że on się z tobą zaręczy, gdy podrośnie. Muriel zwarjowała z zazdrości i wpłynęła na Rhodę, żeby ciebie tam nie było. Jabym sobie z tego nic nie robiła, będąc na twojem miejscu. Murrayówna ze Srebrnego Nowiu może być ponad takiemi bagatelkami. A co do zdradzieckości Rhody, to też ci mówię z pewnością: ona jest zdrajczynią. Wiedz, że to jej myśl była włożyć węża do pudełka i nastraszyć cię, a potem wyparła się wszystkiego, twierdząc, że nie wiedziała, co ci podaje.
Emilka była zdruzgotana. Nie mogła wymówić ani słowa. Rada była, gdy Jennie pożegnała ją niebawem, gdy znalazła się sama. Pobiegła do domu, gdyż bała się, że nie zdoła powstrzymać łez aż do powrotu. Rozczarowanie z powodu chybionej zabawy, upokorzenie z powodu zniewagi doznanej, wszystko to zeszło na drugi plan wobec oczywistej zdrady, wobec zawiedzionej ufności i wiary. Jej uczucie dla Rhody umarło, Emilka cierpiała w najtajniejszych zakątkach duszy, obolała od ciosu, który zabił tę przyjaźń. Była to tragedja dziecka, tembardziej gorzka, że niezrozumiała dla nikogo. Ciotka Elżbieta oznajmiła, że wszelkie przyjęcia urodzinowe są niedorzecznością i że Stuartowie nie są rodziną, z którą Murrayowie mogliby się wdać w zażyłe stosunki. Nawet ciotka Laura, chociaż pieściła i pocieszała Emilkę, nie rozumiała, jak głębokie było zmartwienie dziewczynki. A było one tak straszne, że nie mogła nawet napisać o tem ojcu, nie miała ujścia dla gwałtownego bólu, przepełniającego jej serduszko.
Następnej niedzieli była Rhoda sama na kursach niedzielnych. Muriel Porter została nagle wezwana do miasta, bo jej ojciec ciężko zachorował. Rhoda spoglądała słodko w stronę Emilki. Ale Emilka przeszła obok niej z wysoko podniesioną głową, unikając jej wzroku. Nigdy już nie będzie miała nic wspólnego z Rhodą Stuart, nie mogłaby. Gardziła nią jeszcze bardziej za tę chęć zbliżenia się powtórnie do zdradzonej przyjaciółki, dlatego tylko, że ta mieszczka odjechała. Emilka nie opłakiwała utraty Rhody, nie! Dusza jej zatuliła się w kiry po utracie przyjaźni. Rhoda była miła i urocza powierzchownie i pozornie, ale Emilka przeżyła kilka tygodni szczęśliwych dzięki złudzeniu. Teraz złudzenie pierzchło, a ona już nigdy nie będzie mogła pokochać nikogo, nikomu zaufać. Tu był rdzeń nieszczęścia.
To zatruwało jej całe życie. Emilka należała do natur, które nawet w dzieciństwie niełatwo odzyskują równowagę po takim ciosie. Błąkała się z kąta w kąt po Srebrnym Nowiu, straciła apetyt, zeszczuplała. Niecierpiała kursów niedzielnych, bo zdawało jej się, że inne dziewczynki drwią z jej upokorzenia, z jej zaślepienia. Może była iskierka prawdy w tem odczuwaniu, ale znacznie więcej było w niem przesady. Gdy tylko dwie dziewczynki szeptały, albo chichotały, już mniemała, że ona jest przedmiotem szyderstwa. Skoro jedna z koleżanek odprowadzała ją do domu, ona przypisywała to uczuciu litości dla opuszczonej, samotnej Emilki. Przez cały miesiąc była Emilka najnieszczęśliwszą istotą w Czarnowodzie.
— Chyba urodziłam się przeklęta — myślała z rozpaczą.
Ciotka Elżbieta prozaiczniej tłumaczyła sobie smutek Emilki i jej brak apetytu. Doszła do wniosku, że istotnie ciężkie i gęste włosy Emilki „zabierają całą siłę z organizmu”, że dziecko nabierze zdrowia i mocy fizycznej, skoro się je obetnie. Od myśli do czynu był zwykle jeden błysk u ciotki Elżbiety. Zrana oznajmiła Emilce chłodno, że obetnie jej włosy.
Emilka uszom nie wierzyła. Teraz, kiedy ona nienawidzi Rhody i jej pomysłów!
— Nie mówisz tego chyba poważnie, ciotko Elżbieto! — zawołała.
— Owszem, bardzo poważnie — rzekła ciotka stanowczo. — Masz za wiele włosów, zwłaszcza przy takich upałach. Proszę nie płakać!
Emilka nie mogła powstrzymać łez.
— Nie obcinaj ich zupełnie, ciotko Elżbieto — prosiła. — Obetnij spory kawałek. Dużo dziewczynek nosi grzywkę nad czołem, ale po co obcinać wszystko?
— Tutaj niema grzywek w tym domu i nie będzie — odrzekła surowo ciotka Elżbieta. — Obetnę ci włosy poprostu, gdyż doszłam do wniosku, że istotnie będzie ci zdrowiej i wygodniej bez tych długich warkoczy. Podziękujesz mi kiedyś.
Emilka nie czuła najmniejszej wdzięczności.
— To jest moja jedyna ozdoba — szlochała. — Rhoda umyślnie namawiała mnie do pozbycia się jej. Może i rzęsy mi poobcinasz?
Ciotka Elżbieta nie lubiła istotnie tych długich, zakręconych ku górze rzęs, odziedziczonych przez Emilkę po babce, matce ojca, rzęs bardzo nie-Murrayowskich; ale nie miała wrogich zamiarów w stosunku do nich. Włosy zaś muszą spaść pod jej nożyczkami, bo tu o zdrowie chodzi!
Emilka czekała na katowskie nożyce w nastroju beznadziejności. Musi więc rozstać się ze swemi kochanemi włosami, z których ojciec był taki dumny! Może zczasem odrosną, o ile ciotka Elżbieta im pozwoli, ale to potrwa lata całe, a tymczasem ona będzie zeszpecona! Koleżanki się ucieszą, z tem uosobieniem fałszu na czele! Ciotka Laura i kuzyn Jimmy wyszli teraz z domu. Żadnej obrony! Spełni się ta okropność.
Ciotka Elżbieta wracała z nożyczkami w ręku. Błyszczały, gdy je otwierała. Ten błysk zbudził coś nieopisanego w duszy Emilki. Odwróciła się znienacka i spojrzała ciotce w twarz. Czuła, że brwi jej ściągają się w sposób niezwykły, czuła, że jakaś nieznana energja budzi się w niej, energja, której nic i nikt oprzeć się nie zdoła.
— Ciotko Elżbieto — rzekła, patrząc prosto w oczy damie z nożyczkami — nie obetniesz mi włosów. Nie mówmy już o tem.
Zdarzyło się coś zdumiewającego: ciotka Elżbieta pobladła, odłożyła nożyczki, patrzyła przez chwilę, jak na upiora, na to opętane dziecko, a potem, po raz pierwszy w życiu uciekła. Elżbieta Murray, dosłownie uciekła... do kuchni.
— Co się stało, Elżbieto? — spytała Laura, wchodząc do domu.
— Zobaczyłam... Ojca... patrzącego na mnie z jej oczu — wyjąkała Elżbieta, cała drżąca. — I powiedziała: „Nie mówmy już o tem” — zupełnie tak, jak on... jego słowami.
Emilka usłyszała to zdanie i pobiegła do zwierciadła. Mówiąc do ciotki, doznała obcego sobie uczucia: miała wrażenie, że ktoś inny przyoblekł się w jej postać. Uczucie to minęło, ale Emilka pochwyciła jeszcze jeden rys w swej twarzy, który ją oświecił: miała Murrayowskie spojrzenie! Nic dziwnego, że przeraziła ciotkę Elżbietę, ją samą to przeraziło, cieszyła się, że ma to już za sobą. Drżała. Uciekła na strych, do swej kryjówki i płakała. Ale wiedziała, że włosy ocalały.
Istotnie. Ciotka Elżbieta nie powracała już nigdy do tej sprawy. Ale przez długi szereg dni unikała wszelkiego kontaktu z Emilką.
Zaszedł dziwny fakt: Emilka z tym dniem przestała martwić się o utraconą przyjaźń. Cała ta historja stała się w jej oczach mało ważna. Wydawało jej się, że to już tak dawno się zdarzyło! Pozostała tylko świadomość wrażenia, odczucie było stępione. Emilka szybko odzyskiwała apetyt i dobry humor, pisywała listy do ojca, znów uważała, że życie jest piękne. Dręczyło ją tylko przeczucie, że ciotka Elżbieta nie zapomni jej swej porażki i wcześniej czy później odpłaci jej gorzką nauczką.
Ciotka Elżbieta „wzięła nad nią górę” niebawem. Emilka miała iść do sklepu po sprawunki. Był to upalny dzień, tak że zrana ciotki pozwoliły jej chodzić boso w obrębie domu. Teraz kazano jej włożyć buciki i pończochy. Emilka zbuntowała się: za gorąco było, za dużo kurzu, za ciężko jej będzie odbyć tak daleką drogę w zapinanych na guziki bucikach. Ciotka Elżbieta pozostała nieugięta. Nikt z Murrayów nie chodził nigdy boso poza domem. Emilka ustąpiła, ale skoro tylko wyszła poza bramę, usiadła na trawie, zdjęła buciki i pończochy, postawiła je w rowie i pobiegła, wesoła, beztroska, przez pola.
Załatwiła sprawunek i wracała ze spokojnem sumieniem. Jaki piękny był świat, jaki delikatny błękit nieba, jak cudną barwę miała Czarna Woda! Emilka przystanęła i zaczęła tworzyć poemacik na cześć otaczającej przyrody.
Dwie strofki były już gotowe po pięciu minutach. Ale potrzebna była trzecia, któraby zakończyła utwór. Tymczasem iskra Boża pierzchła, zanim ta trzecia strofa była gotowa w umyśle dziewczynki. Rozmarzona, szła w kierunku domu i zanim doszła do Srebrnego Nowiu, skomponowała i te wiersze, które według niej były potrzebne do zaokrąglenia całości.
Była bardzo zadowolona i dumna, gdyż uważała ten jeszcze nienapisany poemacik za najlepszy swój utwór dotychczasowy. A napisała już trzy wiersze ulotne. Musi pośpieszyć na strych i napisać te trzy strofki, żeby ich, broń Boże, nie zapomnieć. Ale na schodach zastąpiła jej drogę ciotka Elżbieta.
— Emilko, gdzie zostawiłaś buciki i pończochy?
— W rowie przy bramie — odrzekła Emilka, ściągnięta brutalnie z obłoku na ziemię.
— Poszłaś do sklepu boso?
— Tak.
— Chociaż ci powiedziałam, że nie wolno?
To pytanie wydało się Emilce zbędne, więc nic nie odpowiedziała. Ale teraz nadeszła chwila rewanżu ciotki Elżbiety.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.