Przejdź do zawartości

Ela/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Ela
<<< Dane tekstu >>>
Autor Natalia Dzierżkówna
Tytuł Ela
Podtytuł Powieść współczesna, odznaczona na konkursie „Biblioteki dzieł wyborowych.“
Wydawca Księgarnia A. G. Dubowskiego
Data wyd. 1903
Druk Warszawska Drukarnia Estetyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tegoż dnia wieczorem Ela siedziała przy stoliku w swoim małym pokoju; książka rozłożona leżała przed nią; nie czytała jednak; ręce splótłszy nad głową, patrzyła w dal, wsłuchując się w krople deszczu, uderzające o szyby. Myśli jej błądziły kędyś w przestrzeni; sama nie mogłaby sobie zdać sprawy z tego, co się działo w jej duszy. Czuła tylko, że zaszło coś dziwnego, co zamąciło nagle ciszę, co ową rezygnacyę, jaką wyrobiła w sobie, zachwiało. Poco stanął teraz przed nią, właśnie w tej przełomowej chwili życia, kiedy postanowiła pracować z zupełnem zaparciem się siebie, kiedy serce swe złożyła w ofierze, ból własny wcisnąwszy głęboko na dno duszy, cała cierpieniom innych tylko pragnąc być oddana? Poco?... Poco?... Pytanie to sprawiło bolesny niepokój, odrywało myśl od raz obranego celu, budziło żal bezwiedny za jakiemś nieuchwytnem, daleko poza nią pozostałem marzeniem o szczęściu.
Miała teraz przebyć „postulat,“ potem kilka miesięcy próby, a dalej widziała już siebie w swej wyobraźni w grubą suknię Szarytki przyodzianą; sztywny kornet na kasztanowatych jej włosach połyska!... Z lekami w ręku a ze słowem pociechy na ustach u wezgłowia chorego stanie i będzie odtąd cichem uosobieniem miłosierdzia i poświęcenia. Przejdzie przez życie jak cień, aż do chwili ostatniej, gdy tchu w piersi zabraknie!....
I nagle strofa natchniona wieszcza stanęła jej w pamięci:

Chciałbym spokojnie, lekko, bez boleści,
Rozsnuć do życia wiążące mnie nicie,
Zniknąć bez śladu i przepaść bez wieści —
Jak łza w potoku, gwiazda na błękicie...

Smutne rozmyślanie przerwał nagle szmer w przedpokoju. Słychać było pośpiesznie rzucone pytanie i odpowiedź sługi. Zapukano do jej pokoju — drgnęła; zaledwie wyszeptawszy „proszę,“ stanęła oko w oko z Bolesławem Przełęckim.
Podniosła nań swe duże oczy, w których była i trwoga, i radość i zakłopotanie. On, nie czekając na powitanie, chwycił jej obie ręce, a nim się opamiętać mogła, do ust je gorąco przycisnął.
— Dobra, droga panno Elizo! Niech mi pani wybaczy, że wpadłem dziś jeszcze, nie zważając na żadne formy etykiety. Ale wróciwszy do domu, po prostu rady sobie dać nie mogłem; coś mnie ciągnęło tutaj z nieprzepartą siłą. Gdybym pani był nie zastał, lub gdyby mnie pani nie przyjęła, całą nocbym się błąkał po tej ulicy, bo czuję, że byłoby mi lżej tu, niż gdzieindziej... Co zmian! co zmian! — dodał, jakby miarkując się nagle. — Nigdy nie spodziewałem się spotkać się z panią w takich warunkach!
Eliza, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, odzyskała pozornie przynajmniej równowagę, tylko na twarz jej bladą wystąpił rumieniec, oczy błyszczały, a dłonie miała zimne — zda się krew cała spłynęła do serca...
Usiedli obok siebie; on nerwowo rękę po włosach przesuwał, a ten gest charakterystyczny, nic nieznaczący na pozór, przypomniał Eli Bolesława takim, jakim nieraz odtwarzała go w swej wyobraźni.
— Jak to jednak dawno!... — szepnęła jakby do siebie. — Prawie dwa lata!...
Bolesław rękę zatopioną we włosach zacisnął kurczowo, jak czynią ludzie, którzy ból gwałtowny stłumić pragną.
— Dwa lata!... — zawołał. — Dwa lata!... To było niegodne z mojej strony!
Eliza spojrzała na niego zdziwiona.
— O czem pan mówi?... — spytała.
— O tem, że była taka chwila, dobra, święta chwila w mojem życiu, kiedym czuł się ogromnie szczęśliwy! I sam, sam szczęścia owego się wyrzekłem!... Czy pani mi przebaczyła? — dodał ciszej, z niezmierną tkliwością w głosie.
Eliza zaś odrzekła z prostotą:
— Napróżno pan siebie obwinia. Nie miałam i nie mam panu nic do przebaczenia. Nie kochał pan o tyle, aby znieść myśl o nędzy. Rozsądek był silniejszym nad chwilowe uczucie. Czy mogę winić pana za to?...
— Może pani i powinna! — zawołał gorąco, chwytając jej dłonie — tylko, że pani jest anielsko dobra, a ja... ja całą siłę woli wytężałem, by zwalczyć swe uczucie... i poco? Myślałem, że potrafię z uczucia tego wyleczyć się, jak się leczy inne choroby nerwów. Niech mnie pani nazwie za to jak chce... Niech mnie pani zwymyśla! moja najlepsza pani! — mówił tonem takiej pieszczotliwej prośby, jakby doprawdy o łaskę jaką prosił.
Aż Ela się roześmiała.
— Szczególne żądanie! — rzekła wesoło prawie, chociaż głos jej drżał nieco — tem trudniejsze do spełnienia, że odtąd zadaniem mojem ma być pocieszanie chorych i nieszczęśliwych; więc i na zdrowych nawet, jak pan na przykład, muszę się uczyć łagodności i pobłażania!
— Ależ pani jest uosobieniem dobroci. Powiadam pani najzupełniej seryo. Poco pani o tych chorych wspomina w tej chwili?... — dodał gwałtownie. — Czy pani myśli, że ja pozwolę na to, żeby się pani dobrowolnie gubiła? Czy ze zdrowiem pani można tego rodzaju rzeczy przedsiębrać?...
Eliza skarciła go wzrokiem i rzekła ze spokojem i godnością:
— Nie pozwolić mi nie tylko pan, ale nikt na świecie nie ma prawa. Ojca nie mam! Tadeusza uprzedziłam o mojem postanowieniu; zresztą wcale go ono tak, jak pana, nie przeraża.
— Bo Tadeusz nie rozumie, że takie życie to śmierć niechybna dla pani! — zawołał, zrywając się i chodząc niespokojnie po pokoju. — Co on zresztą może wiedzieć o tem! Za daleko jest od tego życia; z daleka to nawet pięknie wygląda!... Ale ja, jako lekarz, powiadam, że pani nie obliczyłaś się z siłami, że to jest dla pani samobójstwo moralne!...
— Przesadza pan, panie Bolesławie — rzekła Ela, wciąż tym samym spokojnym tonem. — Nie zrobiłam tego postanowienia lekkomyślnie; myślałam o tem długo i badałam siebie, czy wytrwam; teraz chodzę do szpitala, stryj Hilary tam leży, paraliż stopniowy z dniem każdym ostatnie iskry życia w nim tłumi... doktor przepowiada rychły koniec. Przytem innych chorych doglądam. Nie trwoży mnie widok tych cierpień; przeciwnie, im bliżej im się przyglądam, tem więcej widzę, jak zadanie, które podjęłam, droższem mi z dniem każdym się staje.
— Więc pani sądzi — zawołał Bolesław, — że zdrowi mniej miłosierdzia i litości potrzebują?... Czy pani się zdaje, że to mniej wzniosłe zadanie: osładzać życie, podnosić i uzacniać tych, którzy z losem się biorąc za bary, mają chwile rozpaczliwego odpływu energii i siły?... wszelkie władze umysłu wytężać, by się obronić tym przeklętym marom zniechęcenia, kiedy dusza, a nie ciało, w męczarniach się wije?...
Eliza patrzyła na jego twarz rozpłomienioną wzruszeniem i w oczach jej malowała się rzewność wielka.
— Dlaczego pan to wszystko mówi? — szepnęła jakby z wyrzutem.
— Bo ja pragnę, abyśmy byli szczęśliwi! Czy pani rozumie, co to znaczy odzyskać niespodzianie to, co się utraciło z własnej winy, za czem się tęskniło, co wrosło tak mocno do serca, że żadna siła ludzka nie zdolna z piersi wyrwać tego uczucia?
— A pamięta pan — mówiła Ela łagodnie — ten wieczór mroźny i te słowa pana, że miłość osobista to kula u nogi, to ciężkie brzemię dla człowieka, któremu i tak niespełnione obowiązki społeczne ciężą na ramionach! to...
Ale Bolesław nie dał jej skończyć.
— Nie mówmy o tem — zawołał. — Ani ja, ani pani, w jakichby warunkach los nas nie postawił, filistrami nie będziemy!... Pracowałem ciężko, z energią zdwojoną; w ciągu tych dwóch lat udało mi się zrobić więcej, niż przypuszczałem; dziś mam pracę zapewnioną, duszę zahartowaną, coraz jaśniej wytknięte cele. I pojąłem, o ile braknie mi jednego w życiu: dobrej, miękkiej dłoni kochanej i kochającej kobiety, któraby czasem, gdy zawód lub troska mnie zrani, położyła ją tu, na tem płonącem czole; żeby mi była tem najbliższem ogniwem wszechmiłości, którą ja w duszy swej wykołysałem. I oto właśnie ta rączka malutka — dodał wzruszony, biorąc jej rękę i pieszcząc w swojej — uczynić to może.... Poczciwe, kochane rączyny!... Bądź moją! — zawołał z mocą — moją, Elo! bądź otuchą i pokrzepieniem! Pójdziemy ręka w rękę przez życie:

A świat cały niech się dziwi,
Jak my młodzi i szczęśliwi,
Jakaś piękna ty!...

Uśmiechał się do niej, wilgotne źrenice utkwiwszy w jej twarzy, a szczęście olbrzymią falą zalewało mu duszę.
Ela nie cofała swych rąk z jego uścisku. Piękną była w tej chwili, w tem niemem, radosnem skupieniu, które opromieniało jej twarz matowo-bladą.
A on, nie mogąc oczu od niej oderwać, tulił do ust jej drobne dłonie i powtarzał w zachwyceniu:
— Bo my będziemy bajecznie, ale to bajecznie szczęśliwi!...

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Natalia Dzierżkówna.