Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

coś mnie ciągnęło tutaj z nieprzepartą siłą. Gdybym pani był nie zastał, lub gdyby mnie pani nie przyjęła, całą nocbym się błąkał po tej ulicy, bo czuję, że byłoby mi lżej tu, niż gdzieindziej... Co zmian! co zmian! — dodał, jakby miarkując się nagle. — Nigdy nie spodziewałem się spotkać się z panią w takich warunkach!
Eliza, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, odzyskała pozornie przynajmniej równowagę, tylko na twarz jej bladą wystąpił rumieniec, oczy błyszczały, a dłonie miała zimne — zda się krew cała spłynęła do serca...
Usiedli obok siebie; on nerwowo rękę po włosach przesuwał, a ten gest charakterystyczny, nic nieznaczący na pozór, przypomniał Eli Bolesława takim, jakim nieraz odtwarzała go w swej wyobraźni.
— Jak to jednak dawno!... — szepnęła jakby do siebie. — Prawie dwa lata!...
Bolesław rękę zatopioną we włosach zacisnął kurczowo, jak czynią ludzie, którzy ból gwałtowny stłumić pragną.
— Dwa lata!... — zawołał. — Dwa lata!... To było niegodne z mojej strony!
Eliza spojrzała na niego zdziwiona.
— O czem pan mówi?... — spytała.
— O tem, że była taka chwila, dobra, święta chwila w mojem życiu, kiedym czuł się ogromnie szczęśliwy! I sam, sam szczęścia owe-