Ela/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Ela
<<< Dane tekstu >>>
Autor Natalia Dzierżkówna
Tytuł Ela
Podtytuł Powieść współczesna, odznaczona na konkursie „Biblioteki dzieł wyborowych.“
Wydawca Księgarnia A. G. Dubowskiego
Data wyd. 1903
Druk Warszawska Drukarnia Estetyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W kilka dni po przybyciu do domu, gdy się już Ela rozlokowała na dobre w swym cichym, ustronnym pokoiku, wszystko, co przebyła w ciągu tych kilku miesięcy, snem się jej teraz wydawało. Ojciec powitał ją bardzo czule, chociaż gdy słuchał jej opowiadania, nowa troska na czole mu osiadła. Tak się cieszył myślą, że ich dwoje razem do serca przyciśnie!...
Ela znalazła go zmienionym; nie pisał nic o tem, że w ciągu jej nieobecności chorował. Był to lekki atak apoplektyczny, co przy jego atletycznej budowie mogło mieć jednak groźne następstwa. Stryj Hilary wydał się jej teraz więcej zdziecinniały. Wycinał ciągle z papieru jakieś dziwne sylwetki; był to prawdopodobnie profil Aliny, którą chciał koniecznie odtworzyć, i niecierpliwił się, iż mu się to nie udawało.
Zosia, z którą ostatnimi czasy korespondencya Eli się przerwała, była teraz narzeczoną Turczyńskiego. Nie wyglądali wprawdzie na parę dobraną, ale — jak mówił Wysocki — pani Skalska znalazła córce takiego samego męża, jakim jest sam Skalski: potulny, żona mądrzejsza od niego, za nos go wodzi — i to samo się powtórzy w drugiem pokoleniu...
Eliza uśmiechnęła się ironicznie, gdy jej Zosia z entuzyazmem opowiadała, jak rozkochany narzeczony śliczne akrostyki dla niej układa.
— Wyobrażam sobie — pomyślała Ela — i... nie zazdroszczę.
Opowiadała, że majątek, jaki kupił Wincenty, znajduje się w pobliżu Warszawy i że zawsze zimę będą spędzali w mieście.
Od Bolesława nie było żadnych wieści. Pomimo, że Eliza starała się wszelkiemi siłami zapomnieć o nim, zawsze stawało jej w myśli jakieś zdanie przez niego rzucone, jego postać wyniosła i myślące oczy.
Gdy czytając książkę poważniejszej treści, znajdowała coś niezrozumiałego dla siebie, mówiła w duchu:
— Onby mi to wytłómaczył...
Więcej teraz niż kiedykolwiek przygniatała ją filisterska, małomiasteczkowa atmosfera, to życie zwężone do możliwie ciasnych granic, brak wszelkich ideałów społecznych — wszystko raziło jej naturę wysubtelnioną i przygniatało moralnie. Nie widziała jednak żadnego możliwego punktu wyjścia i życie jej zmieniało się w powolną wegetacyę.
Tak minął rok cały, żadnych zmian nie przynosząc z sobą. Z ubocznych, mało ją zresztą obchodzących faktów najwięcej hałasu wywołało huczne wesele panny Skalskiej.
Eliza była zaproszoną, nawet Zosia chciała, by druchną jej była; wymówiła się jednak, tłómacząc się chorobą ojca.
I rzeczywiście, jakby przeznaczeniem Elizy było wciąż pielęgnować kogoś chorego w rodzinie: z dniem każdym ojciec więcej zapadał na zdrowiu. Wezwany lekarz skonstatował wadę serca.
Ze szczerą radością zato powitała Eliza dobrą ciocię Zuzię, która na wesele Zosi przybyła.
Od niej dowiedziała się, że Stefan ukończył nauki i że się ze Stasią Cembrzycką zaręczył. Po ślubie mieli zamieszkać w Warszawie, gdzie Stefan będzie miał posadę, przytem na polu literackiem dalej pracować zamyśla. Pani Wołoknicka wzięła dla Stasi pod Warszawą w dzierżawę ogród warzywny, z którego młoda ogrodniczka obiecuje sobie niezwykle wielkie ciągnąć korzyści.
— Bo trzeba było, kochaneczko, dopomódz trochę młodym — mówiła ciocia Zuzia, która zawsze jakby tłómaczyła się ze swych dobrych uczynków, przechodzących często miarę szczupłych jej dochodów. — A harde to! — mówiła. — Z początku nie chcieli nic przyjąć ode mnie, licząc tylko na siebie. Ale czy to ja nie wiem, jakie to są studenckie dostatki? Może ha? Może co? Może wody? Może siedzieć?... — śmiała się staruszka — tak się podobno gości u studentów przyjmuje. A dla Stasi matczysko stare uciułało jakieś trzysta rubli! Cóż to, moje dziecko, trzysta rubli w Warszawie?... Dorożkarski posag! A przecież Stasia to chrzestna moja córka i daleka powinowata. Już ja im sama mieszkanko urządzę i wszystko, co będzie potrzeba, zakupię, a za to, jak się kiedy na jaki tydzień do Warszawy wybiorę, to mnie te dzieciaki przytulą u siebie.
Eliza słuchała z rozczuleniem zwierzeń staruszki i pomyślała, że jednak jakoś innym życie szczęśliwie się składa, tylko jej dola szara i mroczna, i nic się w niej zmienić nie może.
Ale wkrótce wyrzucała sobie gorzko te myśli, gdy spadł na nią cios straszny, niespodziewany.
Horoszkiewicza przywieziono z biura nieprzytomnym prawie. Nowy atak nie pozostawiał najmniejszej nadziei, aby się udało utrzymać go przy życiu.
Eliza, spędzała dnie i noce przy łożu chorego, który nikogo już nie poznawał. Z jednej strony stryj zdziecinniały, z drugiej ojciec umierający prawie.
Eliza starała się, jak mogła, wszystkiemu dać radę, ale sama już upadała pod ciężarem znużenia.
Jednego dnia zdawało się, że choremu trochę przytomność powraca. Horoszkiewicz podniósł głowę, popatrzył na Elę, poznał ją, przyciągnął do siebie i długi pocałunek złożył na bladem jej czole.
— Niech cię Bóg błogosławi, dziecino! — szepnął.
— Tadeusz!... — zawołał jeszcze, jakby ostatnim wysiłkiem woli przywoływał go do siebie.
Było to ostatnie słowo, jakie mu na ustach zawisło.
Wyprężył się, westchnął, łza z oczu spłynęła, skonał.
— Tatusiu!... tatusiu!... tatusiu!...
Rozpaczliwy krzyk córki pozostał bez echa!


∗                    ∗


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Natalia Dzierżkówna.