Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiał najmniejszej nadziei, aby się udało utrzymać go przy życiu.
Eliza, spędzała dnie i noce przy łożu chorego, który nikogo już nie poznawał. Z jednej strony stryj zdziecinniały, z drugiej ojciec umierający prawie.
Eliza starała się, jak mogła, wszystkiemu dać radę, ale sama już upadała pod ciężarem znużenia.
Jednego dnia zdawało się, że choremu trochę przytomność powraca. Horoszkiewicz podniósł głowę, popatrzył na Elę, poznał ją, przyciągnął do siebie i długi pocałunek złożył na bladem jej czole.
— Niech cię Bóg błogosławi, dziecino! — szepnął.
— Tadeusz!... — zawołał jeszcze, jakby ostatnim wysiłkiem woli przywoływał go do siebie.
Było to ostatnie słowo, jakie mu na ustach zawisło.
Wyprężył się, westchnął, łza z oczu spłynęła, skonał.
— Tatusiu!... tatusiu!... tatusiu!...
Rozpaczliwy krzyk córki pozostał bez echa!


∗                    ∗

Teraz na głowę Elizy, prócz strasznego uczucia sieroctwa, spadło tyle moralnych i materyalnych trosk i kłopotów, że nie widziała