Dziennik Serafiny/Dnia 26. Lipca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 26. Lipca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 26. Lipca.

Wyjechali nareszcie — oddycham. Ślub tak bliski, tak bliski, że te dnie pozostałe radabym podzielić na najdrobniejsze cząsteczki — i jak ogłodzeni marynarze na statku rozbitym... po odrobinie je spożywać, aby mi ich na dłużej stało.
Zamknęłam się w moim pokoju, i zdaje mi się, żem płakała. Mama się domyśliła, czy postrzegła, i przyszła do mnie.
— Kochana Serafinko — rzekła — ja się po tobie spodziewałam daleko więcej rozsądku... chłodnej krwi, pojęcia przyszłości — niż znajduję. Wprawdzie przejdzie to wszystko... lecz... niepotrzebnie puszczasz cugle jakimś myślom, które cię trapią... Trzeba je precz odpędzić, trzeba się zwyciężyć...
Zdaje mi się, dodała, że grubiańskie inqualifiable, znalezienie się Wuja, przyczyniło się także do tych złych humorów. Ale Wuj ten zawsze był dziwakiem. Bóg wie, ile ja z jego powodu wycierpiałam w życiu... Długo mówiła Mama, w końcu gwałtem mnie wzięła pod rękę:
— Chodź do salonu, Baron przywiózł agronoma, ty z nim mówić lubisz, to cię rozerwie...
Poszłam — sama nie wiedząc co czynię. Długo siedziałam milcząca — nadąsana, sama na siebie, — jakby przez litość nademną, zbliżył się pan Opaliński i o zupełnie obojętnych rzeczach rozpoczął rozmowę... Dziwny jej potem nadał kierunek... Mówił o ludziach ekscentrycznych, o wielkim wpływie jaki na charaktery ma to, co je otacza. Wysnuło się to jakoś bardzo nieznacznie i naturalnie, nie wiem z czego, ale mogło się wybornie zastosować do Oskara, którego idjotyzm — grzecznie nazwać można ekscentrycznością — i do mnie, której wpływ...
Zrozumiałam dobre chęci, wlania we mnie pociechy — byłam mu za nie doprawdy wdzięczną — ale rozpacz mnie razem jakaś ogarniała, i gdyśmy wyszli w ganek, tak że nas nikt słyszeć nie mógł, wybuchnęłam...
— Zdaje mi się, rzekłam — że pan miałeś w myśli — litując się nademną, wlać w moje serce trochę pociechy? Nie prawdaż?
Zmieszał się agronom. — Bardzom panu wdzięczna — dodałam — niestety! nie czynię sobie złudzeń... Będę z panem otwartą — raz — bo jestem dziś w takiem usposobieniu — bo, może mam do pana ufność, bo — mnie istotnie serce boli — bo w końcu — sama już nie wiem dlaczego...
Widziałeś pan mojego narzeczonego? Mówi za nim to, że — ma miljony... a tłumaczy mnie to, że ja ich potrzebuję, bom się nauczyła jako aksjomatu, iż bogatą być muszę, aby być szczęśliwą... Z dobrej woli wybrałam sobie... nie prawdaż że to — śmieszne! Ale cóż pan chcesz! nic w życiu nie widziałam do osiągnięcia, tylko brylanty, pałac i dostatki. Co pan na to...
Chwilę jakąś stał zmięszany, jakby myśli zbierał....
— Tem bardziej mi pani żal, odezwał się, iż mało jest na świecie kobiet, które by czyniąc toż samo, miały odwagę tak się szczerze przyznać do tego... Żal mi pani...
Skłonił się.
— Dziękuję za politowanie — rzekłam — ale dziś już nie pozostaje mi nic, tylko mężnie stawić czoło losowi — jaki mi jest zgotowany...
— Nie potrzeba rozpaczać — rzekł chłodno, a ponieważ wyzwałaś mnie pani na szczerą rozmowę, za co jej najmocniej jestem wdzięczny — będę otwartym... Z człowieka najbardziej upośledzonego, postępowaniem cierpliwem, wytrwałem, umiejętnem, wiele zrobić można... P. Oskara wychowanie zaniedbane być musiało, natura nie dała mu wiele — jednakże sądzę, że pani go na korzyść przerobić potrafisz.
— Jak?
— Chciej pani tylko — miej cierpliwość anielską... pracuj nad tem. P. Oskar ma do niej, niewątpię, wielkie przywiązanie, użyj go pani za narzędzie...
Smutnie spuściłam głowę. Przyszło mi na myśl, że już go przerabiano raz w ortopedycznym instytucie, i że ja także ortopedystą dla niego być muszę.
— Pani dziś jesteś mocno podrażnioną, w takiem położeniu — dodał, trzeba w sobie wyrobić spokój ducha, i być panią siebie, aby zostać panią tego człowieka.
Podał mi rękę i ścisnął moją z uczuciem.
— Nie śmiej się pan ze mnie — rzekłam, żem mu się tak trzpiotowato wyspowiadała. Czuję się w tej chwili bardzo nieszczęśliwą, rozpaczliwie szukam pociechy. W głowie mi się zawraca..
— Pani — odparł na to żywo i z uczuciem, proszę wierzyć, iż z duszy jestem jej wdzięczen za zaufanie — i — gdybym mógł z największem poświęceniem z mej strony, ulżyć jej losowi, przyjść jej w pomoc... uczyniłbym wszystko... co jest w mocy ludzkiej...
— Biorę pana za słowo — odparłam brnąc coraz dalej... Mam w nim zaufanie, mam do pana sympatję — porzuć pan Barona — przenieś się do nas. Mój pan Oskar pewnie się najgorzej rządzi, ja go skłonię łatwo...
Pobladł niezmiernie...
— A — pani — zawołał — nie narażaj mnie na to... bym...
Rozśmiałam się. — Przecież nie zakochasz się we mnie?
Zamilkł — a potem serjo — rzekł: Byłoby to dla mnie największem w świecie nieszczęściem, bo — mógłbym o obowiązkach i o tem co pani i sobie winienem, zapomnieć...
Sądzę, że nie dopuściłbym siebie do takiej ostateczności — ale ludzie musieliby...
— Co ludzie mnie obchodzą? zawołałam ruszając ramionami.
Byłam jakoś podrażniona do szału niemal... łzy mi się w oczach kręciły...
— Gdy nie będzie innego ratunku, rzekłam, gdy pańska pomoc stanie się dla mnie koniecznością — pozwól mi się wezwać — poradź mi! Matka moja kocha mnie sercem całem, ale tak słabą jest, jak ja i tak nieopatrzną. My we dwie płakać tylko i rozpaczać potrafimy... Baron słabszy jest może od nas obu. Wuj gniewa się na mnie, niemam nikogo...
Znamy się z panem zaledwie, jesteśmy sobie niemal obcy — dodałam — a, wierz mi pan — mam dlań zaufanie, jakiego we mnie nikt inny nie wzbudził...
Podałam mu rękę raz jeszcze i uciekłam. — Zamknęłam się w pokoju, aby go już nie widzieć. Czuję że popełniłam niedorzeczność, że ten człowiek może o mnie najokropniejsze powziąć wyobrażenie — a wstrzymać się nie mogłam. Biedna Serafina! biedna Serafina...


(Tu znowu w rękopismie jest kilka kart wydartych... Wszyty dalej papier zupełnie inny, ręka jakby zmieniona i śmielsza... Z daty się okazuje, że najmniej rok od ostatnich kart musiał upłynąć... W dziennik zaczęła autorka wpisywać listy pisane do Matki... Od jednego z nich poczyna się ciąg dalszy.)




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.