Dziennik Serafiny/Dnia 24. Lipca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 24. Lipca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 24. Lipca.

Zapomniałam była o Oskarze... gdy... spadł mi z deszczem wczoraj. Ulewa, burza, grad, wicher i on, razem na Sulimów napadli... Że też nie mógł siedzieć w Herburtowie i czekać niecierpliwie! Będę go dosyć miała później, gdy się zacznie życie nasze bec a bec... którego sama myśl mnie dreszczem przejmuje... Ledwie do salonu wpadł, przybiegł do mnie, śmiejąc się, i jak padł na krzesło, porwawszy rękę, która, jak powiada, do niego już należy, nie puścił jej prawie do rozstania. A! po agronomie... po tym nieszczęsnym agronomie, wydał mi się teraz okropniej niż kiedy... Szczęściem nikt nie słuchał jak mi się zwierzał z urządzeń, które poczynił na cześć moją.. Wyszłam z bolem głowy i oczyma załzawionemi...
Gdyśmy się znalazły same z Mamą w jej pokoju sypialnym, rzuciłam się na szyję jej, nie mogąc od łez się powstrzymać.
Zrozumiała mnie, utuliła i rozpłakała się sama ze mną.
— Trzeba się przezwyciężyć i mieć rozum — szepnęła mi — z nim będziesz wolną... Ta jego namiętność dokuczliwa ostygnie, jak wszystko na świecie... będziesz z nim panią... Fantazjom, na które my wszystkie chorujemy, będziesz mogła dogodzić po pańsku... Im mniej ma inteligencji, tem ty więcej z nim mieć będziesz swobody... Wyznaję — smutne to, ale się trzeba zwyciężyć.
— Słuchaj — dodała po chwili — w małżeństwie najszczęśliwszem przychodzi rozczarowania godzina, nie lepiejże rozczarować się dla Oskara, którego kochać nie możesz, niż dla kogoś, którego byś ubóstwiała?...
— Życie jest pasmem rozczarowań i złudzeń! westchnęła... Im mniej się człowiek przywiązuje, tem dla niego lepiej...
— Ale on jest okropny! zawołałam.
— To co cię dziś razi, z tem się oswoisz powoli, odpowiedziała Mama, a na świecie nie on jeden...
Pogłaskała mnie po głowie...
Mój Boże — jaka ja jestem nieszczęśliwa...
Zaledwiem się zbudziła, gdy do drzwi moich zapukano... Weszła z tryumfującą minką Pilska, niosąc coś oburącz, pokrytego serwetą. — Niech panienka zgadnie — zawołała, z czem przychodzę na dzień dobry...
Zobaczyła po twarzy mojej, że niemam odgadywać ochoty, odkryła serwetę, i — pokazała się — cudo szkatułeczka od Tahana... A! śliczności...
Już nie wiem, z jakiego drzewa, ale co za misterne okucie złocone, medaliony emaliowane, i kamyki... Kluczyk, pieścidełko tkwił w zamku... W środku na aksamitnem posłaniu leżały klejnoty, których blask pokój napełnił... Rumieniec mi na twarz wystąpił...
— A widzi panna Serafina — odezwała się Pilska — że ten pan Oskar ma swą dobrą stronę. Widać, że panienkę kocha, kiedy nie żałuje na to, co jej zrobić może przyjemność, — wszak to książęce dary...
Wie panienka... — mówił mi on sam — że ta szkatułeczka przeszło pięćdziesiąt tysięcy guldenów kosztuje...
— A! — wyrwało mi się ironicznie, o tem, co każda rzecz go kosztuje, nigdy nie zapomina...
— No — to mniejsza o to, może być sobie śmieszny, ale serce ma dobre.
Zobaczy panienka... a szaleje za nią... no!
Chwilkę mnie zabawiły klejnoty, przyszła Mama je oglądać, kładła, przymierzała wzdychając... patrzała na mnie, i cieszyła się chwilowem mojem roztrzpiotowaniem.
Ślub, wesele, wyjazd w przyszłym miesiącu... mój żywot panieński, swobodny... kończy się, a zaczyna ta jakaś spółka z partnerem zagadkowym, którego dotąd znam tylko strony wcale nie pociągające...
Godziny, któreśmy z sobą spędzili, gdy mnie porwał... wcale przyjemnych po sobie wspomnień nie pozostawiły... Cóż to będzie później...
Cały dzień był dla mnie pełen niespodzianek. Baron przywiózł agronoma... Gdym się o tem dowiedziała, że będzie widział mego narzeczonego, on, co tyle ma rozumu i przebiegłości, o mało się nie spaliłam ze wstydu. Chciało mi się zachorować i nie wychodzić, Mama na to nie pozwoliła. Zastałam ich w salonie już z sobą zapoznanych...
Oskar się przyczepił i przylgnął do niego... trzymał go już za guzik i bełkotał mu coś bez sensu. Agronom miał twarz smętną i wyrazu politowania pełną...
Zobaczywszy mnie, mój dudek, rzucił Opalińskiego i przybiegł wołając głośno:
— A co? nie podobało się!
Już miałam na ustach niegrzeczność, gdy Mama wyręczyła mnie, zachwyceniem i opisem mojego uszczęśliwienia. Zaczęło się tedy opowiadanie o jubilerze cesarskim, który dostarczył tych cudów, o targu, o cenie, słowem piekłam się ze wstydu. Agronom bębniąc z lekka palcami po stoliku, uśmiechał się...
Gdybym mogła... obu bym była biła... a że mi łzy z oczów nie trysły... niewiem sama, jaka siła je wstrzymała...
Wśród tej męczarni... w przedpokoju głos słyszę... Wujaszek! Mama się zmięszała... mnie się zrobiło mdło... otworzyły się drzwi, wszedł w swoim stroju ekonomskim Wujaszek... ale z twarzą niezwykłą, pochmurny, gniewny widocznie, spojrzał na mnie surowo... przywitał się zlekka i siadł.
Nie było sposobu — Mama zdobywając się na jak najuprzejmiejsze przyjęcie, musiała mu przedstawić Radcę i Oskara, jako mojego narzeczonego. Chwilę zmilczał.
— Bardzo mnie to cieszy, odezwał się — że choć z przypadku, przybywszy tu, dowiaduję się o tak ważnem postanowieniu, tyczącem się mojej siostrzenicy... której los mnie żywo obchodzi. Nie raczyliście dotąd mnie o tem uwiadomić...
— Właśnie pan Oskar miał jechać...
— A! mruknął Wuj — już się nie potrzebował fatygować teraz... Ponieważ się to stało bezemnie, ja wiedzieć o tem nie miałem konieczności.
Położenie było przykre... Radca się przysiadł do niego, odprawił go słowem zimnem, Oskara razy parę zmierzył oczyma i namarszczył się. Baron go zaczepił o coś, nie odpowiedział nic...
Wstał potem z krzesła, ręce włożywszy w kieszenie, poszedł do okna i wciągnął mnie jakiemś słowem w rozmowę, prowadząc z sobą do drugiego pokoju. Ledwieśmy przestąpili próg, zamknął drzwi, po napoleońsku założył ręce i zaczął głową trząść, nie mówiąc słowa...
— Godziło się to? — godziło? — rzekł nareszcie — pytam czy się godziło kamień taki sobie uwiązać do szyi.
— Ale ja — wujaszku... jam niewinna...
— Tak, wiem, matka chciała, i matka to zrobiła, ale waćpanna mogłaś się do mnie odezwać... prosić o pomoc... Bogactwa zawróciły wam głowę!
Bogactwa, których od niego i z nim nie potrzebowałaś. Do czego to podobne to stworzenie! Jakiś znosek...
Zaczął chodzić po pokoju...
— Niechże się wuj nie gniewa...
— A za cóż się tu gniewać? zawołał, lituję się, boleję — nic więcej. Ponieważ wy o mnie zapomnieliście, ja muszę też o was przestać pamiętać i gdzie indziej się obrócić. Wy mnie nie potrzebujecie, ja też będę się starał obejść się bez was.
Jedno to nieszczęśliwe porwanie, miałam na moją obronę, zdawało mi się, że mnie to uniewinni... Opowiedziałam mu więc wszystko... Czerwieniał, bladł, pięści ściskał, rzucał się, odgrażał, wysłuchał i nie mówiąc słowa, nie powracając do salonu, wybiegł z pokoju. Posłał po swój kapelusz, siadł na bryczkę i uciekł...
Radca z początku nań czekał, potem wszyscy się przekonali, że trzeba zapomnieć, iż był — nie wiedzieć, że od nich uszedł — i nie było już o tem wzmianki... Oskar tylko do ucha mi się zbliżył i spytał: — Drapnął wujaszek?
I po swojemu śmiać się począł!
Nieszczęśliwa istota jeden śmiech ma łatwy, niewyczerpany, straszny...
Dźwięk jego głosu, gdy się śmieje, przejmuje mnie jakąś grozą niewysłowioną — jakby wychodził z domu obłąkanych. Gdy się śmieje, mnie oczy zachodzą łzami...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.