Przejdź do zawartości

Dwaj rywale (Lord Lister)/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Dwaj rywale
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Porażka bandy

Walczący ze sobą nie zwracali uwagi na to, co się dokoła działo. Garfield siedział na plecach swego rywala, jak wielka złośliwa małpa, lewą ręka starał się sięgnąć do jego kieszeni, w której ukryty był browning, a prawą przyciskał go do ziemi. Dysząc ciężko, Remendado usiłował podnieść się z podłogi i wyswobodzić rękę. Ale Garfield trzymał go w żelaznym uścisku. Ostatnim wysiłkiem, Remendado napiął swe muskuły, strząsnął z siebie Garfielda i przekręcił się na wznak. Remendado zaśmiał się zwycięsko. Podniósł do góry rękę uzbrojoną w ostry nóż. Ale i tym razem zręczniejszy odeń przeciwnik zdołał w porę uskoczyć. Remendado runął w próżnię. Mgła przysłaniała mu oczy. Sięgnął do kieszeni w której znajdował się browning, ale Garfield chwycił go za rękę. Remendado nacisnął cyngiel... Szczęście nie sprzyjało widocznie Hiszpanowi, gdyż rewolwer zaciął się. Remendado nacisnął cyngiel po raz wtóry. Z głośnym przekleństwem odrzucił niezdatną do użytku broń i rzucił się na przeciwnika. Znów zwarli się ze sobą i runęli na ziemię. Walczyli już tylko pięściami i siłą swych mięśni. Trwało to może pięć minut. Z pięknie skrojonych fraków pozostały tylko strzępy. Białe gorsy koszul pomięte były i przesycone potem.
Raffles nie spuszczał ich z oczu, podczas gdy Dorothy mozoliła się nad rozsupłaniem węzła. Było to jednak zbyt trudne zadanie dla jej słabych, niewprawnych palców.
Niepokoiło go pytanie, gdzie mogli znajdować się Henderson i Brand. Wiedział, że byli gdzieś w tym domu, słyszał przecież umówiony sygnał. Ale co się z nimi stało? Musieli przecież słyszeć ten piekielny hałas? Walka miała się już ku końcowi. Dbaj przeciwnicy stali na przeciw siebie, dysząc ciężko i chwiejąc się z osłabienia. Garfield chwycił ciężki wazon z bronzu i rzucił go z wszystkich sił w głowę przeciwnika. Remendado nachylił się i wazon rozbił w kawałki weneckie lustro w srebrnej oprawie. W chwilę potem walka rozgorzała na nowo. Remendado chwycił swego przeciwnika za gardło i znów obaj runęli na ziemię. Starał się przysunąć jego głowę aż do żelaznego ogrodzenia okalającego ognisko kominka. Tymczasem Garfield chwycił ciężkie żelazne szczypce i uderzył nimi Remendada z całej siły w głowę tak, że Remendado po tym ciosie runął na ziemię bez przytomności.
Palce jego, zaciśnięte dokoła szyi Garfielda rozluźniły się. Garfield z trudem zaczerpnął w płuca powietrze i zemdlał z osłabienia.
W tej samej chwili Raffles usłyszał zbliżające się kroki. Twarz jego rozjaśniła się. Drzwi pokoju otwarły się z trzaskiem i na teren walki wpadło sześciu agentów policji.
— Teraz rozumiem, dlaczego moi przyjaciele tak długo nie dawali znać o sobie — szepnął do siebie Raffles. — Sprawa przybiera teraz zgoła inny obrót. Nie powiem, aby moja sytuacja stawała się przez to przyjemniejsza.
Dwaj agenci pochylili się nad leżącymi na podłodze, zbroczonymi krwią rywalami. Dwaj inni zajęli się Rafflesem. Tajemniczy Nieznajomy postanowił odpowiadać tylko na pytania. Był we fraku i ta okoliczność stanowiła dlań moment bardzo poważny przy obronie. Należało wmówić agentom, że padł ofiarą niespodzianej napaści. W ten sposób miał nadzieję, że wyjdzie cało z opresji. Nie wiedział jeszcze, jak wytłumaczyć swoją w tym mieszkaniu obecność. Myśl jego pracowała szybko: musiał zmyślić jaka historie, która nie brzmiałaby zbyt nieprawdopodobnie. Jeden z agentów, należący widocznie do miejscowego komisariatu, pochylił się nad Garfieldem: z ust jego wyrwał się okrzyk zdziwienia.
— Przecież to Armand Garfield, właściciel tego mieszkania — zawołał. — Znam go bardzo dobrze. A pan kim jest?
Spojrzał pytającym wzrokiem na Rafflesa.
— Wpadłem w ładna kabałę, jak widzicie — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Przybyłem tu z tą oto panią... Niestety, właśnie ona stała się mimowolną przyczyna tej awantury. Stanąłem, oczywiście, w jej obronie... Zostałem napadnięty... Wyciągnięto nawet broń palną. Na takie argumenty nie byłem przygotowany.
Dwóch policjantów postawiło na stole walizę z pieniędzmi.
— Czyja to własność? — zapytał brygadier, zdziwiony widokiem tylu banknotów.
— Prawdopodobnie jednego z tych panów, którzy leżą na ziemi.
— Czy pobili się miedzy sobą?
— Tak... Byłem w okropnym położeniu. Nie mogłem wmieszać się do walki i musiałem przypatrywać się jej bezsilnie.
— Czy nie wie pan, o co im poszło?
— Ależ oczywiście! O te właśnie damę, — odparł Raffles tym razem zupełnie zgodnie z prawdą.
Brygadier wyjął tymczasem chustkę z ust Dorothy Fisher i rozwiązał sznury, którymi była przywiązana do kanapy. Pomógł oszołomionej kobiecie podnieść się.
— Niech się pani stara opanować — rzekł. — Chcielibyśmy otrzymać od pani kilka informacyj. Czy pani przybyła tu w towarzystwie tego pana?
Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym odparła zdecydowanym głosem.
— Tak, przyszłam tu razem z tym panem, zaproszona przez Armanda Garfielda.
Agenci poczęli coś szeptać miedzy sobą.
— Zagadkowa historia — rzekł wreszcie brygadier, wzruszając ramionami. — Zostaliśmy tu wezwani przez pana Fowlesa, który usłyszał w swym mieszkaniu jakieś podejrzane szmery. Jacyś niewykryci sprawcy ogołocili doszczętnie jego kasę żelazną, która mimo to, nie wykazuje żadnych śladów włamania. Przedostaliśmy się tutaj przez otwór w murze... Ale oto i pan Fowles we własnej osobie!
W progu ukazał się jegomość w pyjamie, spod której wymykały się niesforne szelki, na których widniały białe ślady wapna. Przez chwilę spoglądał dokoła ze zdziwieniem, aż wreszcie wzrok jego padł na otwarta walizkę.
— To wszystko należy do mnie — zawołał. — Te pieniądze i klejnoty zostały wyjęte z mojej kasy! Zabieram je ze sobą.
— Poproszę o chwilę cierpliwości — przerwał mu brygadier, kładąc rękę na walizie, którą Fowles usiłował zabrać ze stołu.
— Czego jeszcze chcecie ode mnie? — zapytał Fowles niechętnie.
— Musimy zadać panu jeszcze kilka pytań... Jak to się stało, że nie słyszał pan, jak rozbijano ściany w pańskim mieszkaniu?
Fowles podrapał się w głowę.
— Wczoraj byłem na porządnej wypitce — mruknął. — Wróciłem trochę „zalany“ do domu i zasnąłem, jak kamień.
— A pańska służba?
— Służba śpi w zupełnie innej części mieszkania... Złodzieje zachowali się wyjątkowo cicho.
— Ale ktoś wreszcie usłyszał hałas?
— Tak... mój służący. Natychmiast przybiegł i obudził mnie. W mieszkaniu panowały egipskie ciemności. Trzeba było wkręcić powykręcane korki... Gdy wreszcie udało nam się zapalić światło, spostrzegliśmy spustoszenie i zawiadomiliśmy najbliższy komisariat policji. Poza tym posłałem służącego, aby sprowadził z ulicy posterunkowego. Powinni wrócić lada chwila. Czy maja panowie jeszcze jakieś pytania?
— Czy pan zastał kasę otwartą?
— Nie. Była zamknięta na klucz i nie widać było na niej żadnego śladu włamania. Dotychczas nie mogę zrozumieć, jak się to stało.
Brygadier odsunął się na bok, odsłaniając przed Fowlesem wciąż jeszcze nieprzytomnego Garfielda.
— A tego pan zna?
— Oczywiście... To jest mój sąsiad, Armand Garfield.
— Otwór w suficie prowadził do jego mieszkania. Czy możliwe, żeby on był sprawcą kradzieży?
— Po Garfieldzie wszystkiego można się spodziewać, — odparł Fowles. — Chodzą o nim rozmaite wieści. Ale tego, który obok niego leży, widzę po raz pierwszy.
Wskazał ręką na Remendada. Hiszpan powoli wracał do przytomności. Również i stan Garfielda poprawiał się z każda chwilą. Okoliczność ta nie była bynajmniej na rękę Rafflesowi.
Nie zależało mu na tym, aby Garfield podzielił się z policją podejrzeniami co do jego osoby. Garfield powoli otworzył oczy i powiódł półprzytomnym wzrokiem po pokoju.
Przez chwilę spojrzenie jego zatrzymało się na bladej twarzy młodej dziewczyny.
Świadomość, że zawdzięcza ratunek jemu, Rafflesowi, człowiekowi tropionemu przez policję była dla Dorrith bolesnym ciosem. Raffles rozumiał ją doskonale.
Pokój był duży i posiadał na jednej ze ścian dwa szerokie okna. Były one zamknięte i jak Raffles zdążył zauważyć, zaopatrzone były w żelazne żaluzje.
Z tej więc strony nie można było na nic liczyć. Pozostawały jeszcze drzwi. Było ich dwoje, przy czym jedne prowadziły na korytarz, drugie zaś wiodły do sąsiedniego pokoju. Zarówno jedne, jak i drugie, strzeżone były przez agentów policji.
Brygadier zastanawiał się co ma dalej czynić... Spojrzał niepewnie na Fowlesa, który chwycił walizę pragnąc się oddalić jak najszybciej.
— Czy podejrzewa pan — zapytał — że ci dwaj dokonali kradzieży w pańskim mieszkaniu?

— Nie... Przyszli chyba złożyć mi kurtuazyjną wizytę i zapytać o stan mego cennego zdrowia? — odparł z ironią... Ciekaw jestem, po co robi się dziury w suficie? Może dla wentylacji? Zabierz pan ich spokojnie do wiezienia... Z całą pewnością oni są winni. Czy mogę już pójść? Spać mi się chce.

— Nie będziemy dłużej pana zatrzymywać, mister Fowles. — Zechce pan tylko przygotować się jutro rano do złożenia zeznań naszemu komisarzowi.
— Jutro mogę być do panów dyspozycji, dziś pozwólcie mi spać — mruknął Fowles.
Zamknął walizę, przycisną ją mocno do siebie i niezbyt pewnym krokiem wyszedł z pokoju.
Raffles patrzył ze smutkiem, jak owoc jego pracy wymyka mu się z rąk. Obawiał się, że pieniędzy tych nigdy już nie zobaczy.
Nagle rozległ się trzask jakichś otwieranych i zamykanych drzwi. Raffles spostrzegł, że Remendado poczyna odzyskiwać przytomność: otworzył oczy i rozejrzał się zdziwionym wzrokiem dokoła. Nie było czasu do stracenia. Raffles zastanawiał się, czy siłą nie przedrzeć się przez agentów strzegących drzwi, gdy nagle w progu ukazał się olbrzymiego wzrostu policjant.
— Melduję, — rzekł prężąc się przed brygadierem — że w hallu na dole znaleźliśmy trzech wyfraczonych młodych panów, związanych jak pęczek rzodkiewek... Nie mogą się ani poruszyć ani wymówić słowa, ponieważ usta mają zatkane chustkami.
— Prawdziwy dom wariatów! — wybuchnął brygadier. — Skąd przychodzicie?
— Służący z sąsiedniego domu zatrzymał mnie na ulicy i prosił o pomoc. Zabrałem ze sobą jeszcze jednego kolegę.
— W jaki sposób dostaliście się tutaj?
— Hm... Przez otwór w ścianie. W ciemnym korytarzu natknęliśmy się na tych dziwnych młodzieńców. Nie wiemy co z nimi począć.
— Myślicie, że ja wiem! — zawołał brygadier ze zdenerwowaniem. — Idźcie po Fowlesa i sprowadźcie go tutaj! Muszę go z tymi ludźmi skonfrontować... Dwaj agenci udadzą się do hallu, rozwiążą ich i sprowadzą tu na górę!
Agenci pospieszyli wykonać rozkaz.
Raffles uśmiechnął się: podchwycił przelotny uśmieszek na twarzy rosłego agenta, coś w rodzaju znaku porozumiewawczego...
Miał wrażenie, że go poznaje...
W pokoju zrobiło się trochę luźniej.
— Polecam tych dwóch łotrów specjalnej pańskiej uwadze, brygadierze — rzekł Raffles. — Ten czarny, to niejaki Remendado, oddawna poszukiwany przez policję hiszpańską. Należy czym prędzej związać go, aby nie uciekł. W sprawie zaś tych trzech młodzieńców, radzę panu szczerze, niech ich pan nie zwalnia z więzów: są oni bowiem wspólnikami tych panów!
Brygadier nadstawił uszu. Raffles tymczasem zbliżył się do Dorothy Fisher i szepnął jej cicho do ucha:
— Bądź ostrożna, Dorothy! Miej się zwłaszcza na baczności przed tym łotrem Garfieldem... Może się zdarzyć, że uda mu się wydostać na wolność i wówczas będzie cię prześladował. Nie żegnam się z tobą, a mówię tylko: do szybkiego zobaczenia.
— Nie pozwólcie mu uciec! — rozległ się nagle przeraźliwy krzyk Garfielda, który odzyskał wreszcie przytomność i wyciągnął drżąca rękę w kierunku Tajemniczego Nieznajomego.
— To jest John Raffles, którego szukacie oddawna... Gotów jestem dać za to głowę.
Raffles nie czekał, aż okrzyk ten wywoła właściwą reakcję ze strony policji. Jednym susem dopadł drzwi, wiodących na korytarz. Drzwi tych strzegło, co prawda, dwóch agentów policji, lecz zostali oni zręcznie zaszachowani przez przybyłego z ulicy policjanta, którym okazał się oczywiście, wierny Henderson. Zdążył on w porę przybyć z pomocą swemu panu.
Jeden z agentów strzelił... Kula dosięgła Garfielda, trafiając go w przedramię. Garfield z głośnym krzykiem zwalił się na stół. Powstało niesłychane zamieszanie, które pozwoliło Rafflesowi zbiec ze schodów. Remendado starał się pójść za jego przykładem, ale brygadier i jego podwładni spostrzegli to w porę i udaremnili łotrowi ucieczkę. Dzięki temu Raffles znów zyskał na czasie. Orientując się doskonale w rozkładzie mieszkania dotarł do sypialni Garfielda. W ciemnościach usłyszał cichy szept:
— Tędy, Edwardzie... Droga jest wolna.
— Gdzie Henderson?
— Czeka na nas w mieszkaniu Fowlesa... Przelazł przez dziurę w murze.
— A waliza?
— Dziwny z ciebie człowiek! Wciąż tylko myślisz o pieniądzach... Uspokój się, Henderson odebrał ją Fowlesowi... Żal mi go: trzeba mieć pecha, aby w ciągu jednej nocy zostać aż dwukrotnie ograbionym!
Do uszu Rafflesa doszedł odgłos zbliżających się kroków. Nasi przyjaciele zamknęli od środka drzwi sypialni na klucz i zasunęli ciężkie zasuwy. W ten sposób mieli zapewnioną chwilowo swobodę ruchów. Prześlizgnęli się przez spory otwór w podłodze i po chwili znaleźli się w gabinecie Fowlesa, zeskakując wprost w ramiona Hendersona.
— Jakiś czas straciliśmy pana z oczu, ja i mister Brand... — szepnął wierny szofer. — Tam leży Fowles, związany jak niemowlę, a tutaj mam walizkę z pieniędzmi.

Nad ich głowami rozlegał się piekielny hałas. To agenci policji dobijali się do drzwi. Śmiejąc się w duchu z nieudolnych wysiłków policji, trzej nasi przyjaciele opuścili dom Fowlesa tą samą drogą, którą się doń dostali.
Dopiero następnego dnia policja zdała sobie sprawę z przyczyn swej porażki. Dom Fowlesa był strzeżony, ale tylko od frontu. Tylne wejście pozostawiono na łasce losu, z czego nieomieszkał skorzystać Raffles.

Mozolne śledztwo oraz zdrada przypadkowych spólników ujawniły cały szereg ciężkich zbrodni, których sprawcą był Garfield.
W wyniku sensacyjnej rozprawy — ten „pupilek“ londyńskiego towarzystwa został skazany na dziesięć lat więzienia i osadzony w więzieniu w Margate.
Remendado wyszedł z tej sprawy jeszcze gorzej... Niebezpieczny opryszek miał na sumieniu niejedno życie ludzkie. Sąd skazał go na dożywotnie więzienie.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.