Strona:PL Lord Lister -94- Dwaj rywale.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ich spokojnie do wiezienia... Z całą pewnością oni są winni. Czy mogę już pójść? Spać mi się chce.
— Nie będziemy dłużej pana zatrzymywać, mister Fowles. — Zechce pan tylko przygotować się jutro rano do złożenia zeznań naszemu komisarzowi.
— Jutro mogę być do panów dyspozycji, dziś pozwólcie mi spać — mruknął Fowles.
Zamknął walizę, przycisną ją mocno do siebie i niezbyt pewnym krokiem wyszedł z pokoju.
Raffles patrzył ze smutkiem, jak owoc jego pracy wymyka mu się z rąk. Obawiał się, że pieniędzy tych nigdy już nie zobaczy.
Nagle rozległ się trzask jakichś otwieranych i zamykanych drzwi. Raffles spostrzegł, że Remendado poczyna odzyskiwać przytomność: otworzył oczy i rozejrzał się zdziwionym wzrokiem dokoła. Nie było czasu do stracenia. Raffles zastanawiał się, czy siłą nie przedrzeć się przez agentów strzegących drzwi, gdy nagle w progu ukazał się olbrzymiego wzrostu policjant.
— Melduję, — rzekł prężąc się przed brygadierem — że w hallu na dole znaleźliśmy trzech wyfraczonych młodych panów, związanych jak pęczek rzodkiewek... Nie mogą się ani poruszyć ani wymówić słowa, ponieważ usta mają zatkane chustkami.
— Prawdziwy dom wariatów! — wybuchnął brygadier. — Skąd przychodzicie?
— Służący z sąsiedniego domu zatrzymał mnie na ulicy i prosił o pomoc. Zabrałem ze sobą jeszcze jednego kolegę.
— W jaki sposób dostaliście się tutaj?
— Hm... Przez otwór w ścianie. W ciemnym korytarzu natknęliśmy się na tych dziwnych młodzieńców. Nie wiemy co z nimi począć.
— Myślicie, że ja wiem! — zawołał brygadier ze zdenerwowaniem. — Idźcie po Fowlesa i sprowadźcie go tutaj! Muszę go z tymi ludźmi skonfrontować... Dwaj agenci udadzą się do hallu, rozwiążą ich i sprowadzą tu na górę!
Agenci pospieszyli wykonać rozkaz.
Raffles uśmiechnął się: podchwycił przelotny uśmieszek na twarzy rosłego agenta, coś w rodzaju znaku porozumiewawczego...
Miał wrażenie, że go poznaje...
W pokoju zrobiło się trochę luźniej.
— Polecam tych dwóch łotrów specjalnej pańskiej uwadze, brygadierze — rzekł Raffles. — Ten czarny, to niejaki Remendado, oddawna poszukiwany przez policję hiszpańską. Należy czym prędzej związać go, aby nie uciekł. W sprawie zaś tych trzech młodzieńców, radzę panu szczerze, niech ich pan nie zwalnia z więzów: są oni bowiem wspólnikami tych panów!
Brygadier nadstawił uszu. Raffles tymczasem zbliżył się do Dorothy Fisher i szepnął jej cicho do ucha:
— Bądź ostrożna, Dorothy! Miej się zwłaszcza na baczności przed tym łotrem Garfieldem... Może się zdarzyć, że uda mu się wydostać na wolność i wówczas będzie cię prześladował. Nie żegnam się z tobą, a mówię tylko: do szybkiego zobaczenia.
— Nie pozwólcie mu uciec! — rozległ się nagle przeraźliwy krzyk Garfielda, który odzyskał wreszcie przytomność i wyciągnął drżąca rękę w kierunku Tajemniczego Nieznajomego.
— To jest John Raffles, którego szukacie oddawna... Gotów jestem dać za to głowę.
Raffles nie czekał, aż okrzyk ten wywoła właściwą reakcję ze strony policji. Jednym susem dopadł drzwi, wiodących na korytarz. Drzwi tych strzegło, co prawda, dwóch agentów policji, lecz zostali oni zręcznie zaszachowani przez przybyłego z ulicy policjanta, którym okazał się oczywiście, wierny Henderson. Zdążył on w porę przybyć z pomocą swemu panu.
Jeden z agentów strzelił... Kula dosięgła Garfielda, trafiając go w przedramię. Garfield z głośnym krzykiem zwalił się na stół. Powstało niesłychane zamieszanie, które pozwoliło Rafflesowi zbiec ze schodów. Remendado starał się pójść za jego przykładem, ale brygadier i jego podwładni spostrzegli to w porę i udaremnili łotrowi ucieczkę. Dzięki temu Raffles znów zyskał na czasie. Orientując się doskonale w rozkładzie mieszkania dotarł do sypialni Garfielda. W ciemnościach usłyszał cichy szept:
— Tędy, Edwardzie... Droga jest wolna.
— Gdzie Henderson?
— Czeka na nas w mieszkaniu Fowlesa... Przelazł przez dziurę w murze.
— A waliza?
— Dziwny z ciebie człowiek! Wciąż tylko myślisz o pieniądzach... Uspokój się, Henderson odebrał ją Fowlesowi... Żal mi go: trzeba mieć pecha, aby w ciągu jednej nocy zostać aż dwukrotnie ograbionym!
Do uszu Rafflesa doszedł odgłos zbliżających się kroków. Nasi przyjaciele zamknęli od środka drzwi sypialni na klucz i zasunęli ciężkie zasuwy. W ten sposób mieli zapewnioną chwilowo swobodę ruchów Prześlizgnęli się przez spory otwór w podłodze i po chwili znaleźli się w gabinecie Fowlesa, zeskakując wprost w ramiona Hendersona.
— Jakiś czas straciliśmy pana z oczu, ja i mister Brand... — szepnął wierny szofer. — Tam leży Fowles, związany jak niemowlę, a tutaj mam walizkę z pieniędzmi.

Nad ich głowami rozlegał się piekielny hałas. To agenci policji dobijali się do drzwi. Śmiejąc się w duchu z nieudolnych wysiłków policji, trzej nasi przyjaciele opuścili dom Fowlesa tą samą drogą, którą się doń dostali.