Dwaj rywale (Lord Lister)/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Dwaj rywale
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wielkie plany

W dwa dni później, Brand miał możność przekonania się, że istotnie Raffles „obudził się“.
Biedny sekretarz przeklinał w duchu ową chwilę, w której Raffles wpadł na niefortunny pomysł obejrzenia nowego dancingu. Ale to, co się raz stało, nie mogło zostać przekreślone. Zainteresowanie Rafflesa do arcydzieł sztuki, starej porcelany, obrazów mistrzów zniknęło nagle... Dzieło Erazma z Rotterdamu powędrowało na półkę... Raffles zabrał się do czytania codziennych pism, których nadsyłano do domu całe stosy. W trzy dni po bytności w dancingu Pata O’Murphy, pękła bomba!...
Obaj przyjaciele siedzieli na tarasie Cecil Hotelu. Zapadał już zmrok i taras był prawie pusty. Raffles powoli obierał sobie soczystą gruszkę.
— Powiedz mi, Brand, czy byłeś kiedy w domu Harolda Fowlesa?
Brand spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Byłem przed trzema laty... Czy wciąż jeszcze mieszka na Dorsite street?
— Tak.. Słyszałem, że ostatnio robi jakieś wspaniałe interesy.
— Możliwe... Na giełdzie nie cieszy się jednak szczególnie dobrą opinią — odparł Brand, wzruszając ramionami. — Mówią, że puścił się na niebezpieczne spekulacje. Dziś jest podobno szalenie bogaty, ale jutro fortuna jego rozsypać się może, jak domek z kart.
— Do licha! — zawołał Raffles. — Byłaby to szkoda niepowetowana.
— Dlaczego? Czy żywisz jakieś specjalne sympatie do tego spekulanta?
— Nie... Pomyśl tylko jaką bym poniósł stratę: zamierzam bowiem zagarnąć jego majątek!...
Brand uśmiechnął się.
— Żartujesz chyba, Edwardzie?
— Czyś słyszał, abym kiedykolwiek żartował w takich sprawach?
— Ależ to jest szaleństwo... Spekulanci giełdowi nigdy nie trzymają pieniędzy, ani papierów wartościowych w swych kasach żelaznych.
— Z Fowlesem sprawa przedstawia się inaczej — odparł Raffles.
— Słyszałem, jak sam opowiadał na prawo i lewo w „Windsor Clubie“, że jego dom, to prawdziwa twierdza... Nawet mysz się nie prześlizgnie, aby jej nie zauważył.
— Znamy się tak długo, drogi przyjacielu! — odparł Raffles. — Powinieneś już wiedzieć, że nie ma takiej kasy ogniotrwałej, takiej twierdzy niedostępnej, któraby mnie się oparła... Na wszelkie udoskonalenia istnieją sposoby... Przypomnij sobie historię pancerników i pocisków... Im bardziej udoskonalone stają się pancerniki, tym niebezpieczniejsze wymyśla się bomby... Sztuka włamywacza jest pod tym względem podobna do sztuki wojennej. Tak samo, jak w wojnie, decydującą rolę odgrywa środek wybuchowy, tak i w naszym fachu ostatnie słowo należy do włamywacza.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierzasz złożyć nocną wizytę Haroldowi Fowlesowi?
— Zgadłeś.
— Kiedy?
— Przypuszczalnie pojutrze.
— Czy poczyniłeś już odpowiednie przygotowania?
— Plan opracowałem już przed pół rokiem. Nie wprowadzałem go dotychczas w życie, ponieważ nie wiedziałem, czy gra warta jest świeczki. Obecnie zebrałem potrzebne informacje. Doszło do moich uszu, że Fowles zamierza ulotnić się w najbliższym czasie. Jestem przeto pewien że musi mieć przy sobie sporą ilość gotówki. Tego rodzaju ludzie muszą się liczyć z tym, że będą lada chwila zaaresztowani... Ale nasz Fowles posiada możnych przyjaciół, którzy go ostrzegą w porę... Dlatego też czeka do ostatniej chwili. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, otworzy kasę żelazną, zapakuje niewielką walizkę i dyskretnie opuści swój dom...
— To zmienia postać rzeczy. Ale czy pomyślałeś o kasie? Musi to być kasa najlepszego systemu.
— Nie mylisz się.
— Czy sprawdzałeś to? — zapytał Brand zdumiony.
— Oczywiście... Sam mu ją dostarczyłem w swoim czasie.
— A to jakim cudem?
— Stało się to cztery miesiące temu. Już wtedy nie spuszczałem oka z niego. Wiesz przecież, że posiadam doskonały aparat informacyjny. Dowiedziałem się, że Fowles jest niezadowolony ze swej kasy żelaznej i pragnąłby nabyć nową. Skorzystałem z nadarzającej się okazji, przebrałem się za przedstawiciela fabryki kas ogniotrwałych i zgłosiłem się do niego. Zaofiarowałem mu doskonałą kasę, pochodzącą z najlepszej naszej fabryki za śmiesznie niską cenę. Fowles połknął przynętę. Należy dodać, że wynająłem uprzednio sklep, gdzie wraz z innymi przedmiotami pomieściłem i kasę. Fowles przybył do mego sklepu, obejrzał ją i nie wahając się, zapłacił żądaną cenę.
— Wspaniale... Ale cóż to pomogło? Niewątpliwie istniała tam jakaś kombinacja cyfrowa przy zamku?
— Nie mylisz się, Brand... Ale najwygodniej otworzyć można tę kasę przy pomocy specjalnej kombinacji cyfrowej, którą znałem... Zaopatrzyłem się w podrobiony klucz, który równie dobrze otwierał kasę, jak prawdziwy, i klucz ten zachowałem sobie.
Brand przez chwilę spoglądał na wspaniała panoramę Tamizy z tarasu hotelu.
— Może powieść ci się z kasą — rzekł po chwili — ale to nie wszystko. Jak przedostaniesz się przez wysoki mur, otaczający ogród?
— W murze tym jest furtka...
— Ale furtka ta zaopatrzona jest w elektryczny aparat alarmowy.
— Skoro o tym wiemy, łatwo uniknąć niebezpieczeństwa.
— Nawet, jeśli dostaniesz się do ogrodu, nie jesteś jeszcze w mieszkaniu...
— Zadziwiasz mnie, Charley... Wynajdujesz więcej trudności, niż ta impreza na to zasługuje.
— Możliwe... Czy potrzebna ci będzie moja pomoc?
— Chciałbym, abyś mi towarzyszył. Fowles trzyma w domu troje służby... Musimy być na wszystko przygotowani...
Resztę wieczoru spędził Raffles na tajemniczej pracy w swym laboratorium, mieszczącym się w obszernej piwnicy willi przy Cromwell Road. Brand spotkał się z nim dopiero w czasie kolacji...
Po kolacji złożyli krótką wizytę jednemu z członków Windsor-Clubu mieszkającemu na Soho, po czym Raffles postanowił wpaść na chwilkę do dancingu Pata O’Murphy, aby zobaczyć co się dzieje z dziewczyną z szatni.
Gdy obaj przyjaciele znaleźli się w hallu, spostrzegli na miejscu dawnej szatniarki jakąś nową szczuplutką osóbkę...
Dziewczyna chętnie udzieliła im żądanych informacyj.
Nie, Dorothy Fisher nie była chora... Nikt dokładnie nie wiedział, co się z nią stało. Przed wczoraj otrzymała nagle wiadomość, że matka jej ciężko zaniemogła... Dorothy natychmiast wsiadła do taksówki i dotąd nie powróciła. Dzierżawca szatni wysłał do jej matki małego boya, który wrócił z odpowiedzią, że staruszka czuje się zupełnie dobrze, nie wzywała swej córki i że Dorothy nie zjawiła się w domu. Odpowiedź ta dawała dużo do myślenia, lecz nikt nie zastanawiał się nad nią. Należało czym prędzej zastąpić Dorothy kim innym, chętnych zaś do pracy nie brakło...
— Czy zawiadomiono o tym właściciela lokalu? — zapytał Raffles, kładąc złotą monetę na ladzie.
— Oczywiście — odparła dziewczyna, chowając z zawodową wprawą monetę do kieszeni. — Ale widzi pan, takie rzeczy są w Londynie na porządku dziennym... Któżby mógł długo troszczyć się o los Dorothy Fisher? Nikt nie wie, co się z nią stało.
— Mam nadzieję, że złożono już odpowiednie zameldowanie w policji? — ciągnął dalej Raffles.
— Na to pytanie trudno mi odpowiedzieć — rzekła dziewczyna. — Być może uczyniła to matka...
— Czy mogłaby mi pani dać adres tej damy?
— Adresu nie znam... Zresztą, to nie jest żadna dama! Boy będzie chyba wiedział gdzie ona mieszka...
Raffles zbliżył się do boya. W chwile potem Raffles miał już zanotowany adres starej Fisherowej, boy zaś wzbogacił się o dwa szylingi.
Obaj przyjaciele opuścili lokal i znaleźli się na ulicy.
— Jest to bardzo przykry wypadek, Brand — zaczął Raffles. — Nie wątpię ani przez chwilę, że Dorothy została porwana przez owego hiszpańskiego łotra... Twarz tego człowieka wydaje mi się dziwnie znajoma... Nie spocznę, dopóki nie natrafię na jej ślad, choćbym miał przetrząsnąć cały Londyn. Prosto stąd udamy się do starej Fisherowej... Może udzieli nam ona bliższych informacyj...
— Czy zawiadomisz policję?
— Oczywiście... Musze najpierw sprawdzić, czy nie uczyniła tego jej matka... Oto taksówka...
Raffles podniósł rękę do góry: taksówka zatrzymała się. Raffles rzucił szoferowi adres. Droga trwała przeszło dwie godziny. Dom w którym mieszkała stara pani Fisher, mieścił się bowiem w samym centrum East Endu.
Raffles kazał szoferowi zatrzymać się przed domem, sam zaś wysiadł, przebiegł szybko trzy piętra i zapukał do drzwi, na których kredą wypisane było nazwisko Fisher.
Otworzyła im kobieta, licząca około sześćdziesięciu lat...
— Czego panowie sobie życzą? — zapytała, zdziwiona widokiem dwóch wytwornie wyglądających gentlemanów. — Czy się panowie nie pomylili w adresie?
— Jeśli pani jest panią Fisher, w takim razie wszystko jest w porządku — odparł Raffles. — Czy zechce pani udzielić nam chwili rozmowy? Chodzi nam o córkę pani, Dorothy...
Na dźwięk tego imienia nagły skurcz przebiegł po twarzy starej kobiety.
— Czy to pan... jest tym gentlemanem, który tak szlachetni przyszedł z pomocą mej córce parę dni temu?
— Zrobiłem tylko to, co każdy mężczyzna zrobiłby na moim miejscu...
— Może panowie pozwolą do środka — rzekła kobieta wprowadzając obu przyjaciół do skromnie umeblowanego, schludnego pokoiku. Podsunęła im krzesełka.
— Czy panowie przynoszą mi jakieś wiadomości o moim biednym dziecku? — zapytała
— Niestety — odparł Raffles — przyszliśmy tu w nadziei, że otrzymamy od pani pewne informacje, które ułatwią nam poszukiwania pani córki?
— Mam pewne niejasne podejrzenia, ale...
— Czy ma pani na myśli owego Hiszpana?
— Tak. Pedra Remendado!
— I ja również mam to samo wrażenie... Czy dała pani znać policji?
— Pobiegłam na policję natychmiast po zjawieniu się u mnie chłopczyka w liberii. Od razu domyśliłam się o co chodzi.
— Czy wspomniała pani policji o swych podejrzeniach, dotyczących osoby Remendada?
— Oczywiście...
— Jaki otrzymała pani odpowiedź?
— Że policja nic tu nie może zrobić... Że nie może wkraczać do tego rodzaju spraw...
— Jak to? — zawołał Brand. — Dlaczego?
— Dorothy jest pełnoletnia — odparła kobieta, pochylając głowę.
Zapanowało milczenie.
— Istotnie — zabrał głos Raffles, — policja jest w tym wypadku bezsilna. Inaczejby sprawa wyglądała, gdyby chodziło o uprowadzenie nieletniej. Muszę jednak otrzymać od pani pewne wyjaśnienia. Wierzę, że mi się uda dokonać tego, co policja uznała za niemożliwe do przeprowadzenia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.