Przejdź do zawartości

Strona:PL Lord Lister -94- Dwaj rywale.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Adresu nie znam... Zresztą, to nie jest żadna dama! Boy będzie chyba wiedział gdzie ona mieszka...
Raffles zbliżył się do boya. W chwile potem Raffles miał już zanotowany adres starej Fisherowej boy zaś wzbogacił się o dwa szylingi.
Obaj przyjaciele opuścili lokal i znaleźli się na ulicy.
— Jest to bardzo przykry wypadek, Brand — zaczął Raffles. — Nie wątpię ani przez chwilę, że Dorothy została porwana przez owego hiszpańskiego łotra... Twarz tego człowieka wydaje mi się dziwnie znajoma... Nie spocznę, dopóki nie natrafię na jej ślad, choćbym miał przetrząsnąć cały Londyn. Prosto stąd udamy się do starej Fisherowej... Może udzieli nam ona bliższych informacyj...
— Czy zawiadomisz policję?
— Oczywiście... Musze najpierw sprawdzić, czy nie uczyniła tego jej matka... Oto taksówka...
Raffles podniósł rękę do góry: taksówka zatrzymała się. Raffles rzucił szoferowi adres. Droga trwała przeszło dwie godziny. Dom w którym mieszkała stara pani Fisher, mieścił się bowiem w samym centrum East Endu.
Raffles kazał szoferowi zatrzymać się przed domem, sam zaś wysiadł, przebiegł szybko trzy piętra i zapukał do drzwi, na których kredą wypisane było nazwisko Fisher.
Otworzyła im kobieta, licząca około sześćdziesięciu lat...
— Czego panowie sobie życzą? — zapytała, zdziwiona widokiem dwóch wytwornie wyglądających gentlemanów. — Czy się panowie nie pomylili w adresie?
— Jeśli pani jest panią Fisher, w takim razie wszystko jest w porządku — odparł Raffles. — Czy zechce pani udzielić nam chwili rozmowy? Chodzi nam o córkę pani, Dorothy...
Na dźwięk tego imienia nagły skurcz przebiegł po twarzy starej kobiety.
— Czy to pan... jest tym gentlemanem, który tak szlachetni przyszedł z pomocą mej córce parę dni temu?
— Zrobiłem tylko to, co każdy mężczyzna zrobiłby na moim miejscu...
— Może panowie pozwolą do środka — rzekła kobieta wprowadzając obu przyjaciół do skromnie umeblowanego, schludnego pokoiku. Podsunęła im krzesełka.
— Czy panowie przynoszą mi jakieś wiadomości o moim biednym dziecku? — zapytała
— Niestety — odparł Raffles — przyszliśmy tu w nadziei, że otrzymamy od pani pewne informacje, które ułatwią nam poszukiwania pani córki?
— Mam pewne niejasne podejrzenia, ale...
— Czy ma pani na myśli owego Hiszpana?
— Tak. Pedra Remendado!
— I ja również mam to samo wrażenie... Czy dała pani znać policji?
— Pobiegłam na policję natychmiast po zjawieniu się u mnie chłopczyka w liberii. Od razu domyśliłam się o co chodzi.
— Czy wspomniała pani policji o swych podejrzeniach, dotyczących osoby Remendada?
— Oczywiście...
— Jaki otrzymała pani odpowiedź?
— Że policja nic tu nie może zrobić... Że nie może wkraczać do tego rodzaju spraw...
— Jak to? — zawołał Brand. — Dlaczego?
— Dorothy jest pełnoletnia — odparła kobieta, pochylając głowę.
Zapanowało milczenie.
— Istotnie — zabrał głos Raffles, — policja jest w tym wypadku bezsilna. Inaczejby sprawa wyglądała, gdyby chodziło o uprowadzenie nieletniej. Muszę jednak otrzymać od pani pewne wyjaśnienia. Wierzę, że mi się uda dokonać tego, co policja uznała za niemożliwe do przeprowadzenia.

O pół ocy

Stara kobieta przyłożyła chusteczkę do oczu:
— Niech mi pan oszczędzi bolesnych pytań — rzekła szeptem. — Wiem, że nie było w tym winy mojego biednego dziecka, ale z trudem znosiłam ten wstyd...
— Od jak dawna pani córka zna Remendada?
— Poznała go przed rokiem... Od razu dostała się pod jego władzę... Z początku nie zdawała sobie sprawy jakiego to rodzaju człowiek. Podawał się za agenta podróżującego pewnej poważnej firmy i córka moja zaufała mu. Nie było mowy o ślubie, a mimo to poszła za nim. Wydarł mi ją i od tego czasu zginęła dla mnie... Nieprędko wróciła do domu moja nieszczęśliwa Dorothy... Rozłąka z nią była dla mnie nie do zniesienia... Okazało się, że wszystko co jej powiedział, było kłamstwem. Był zwykłym przestępcą, który uciekł ze swego kraju w obawie przed policją. Tu, w Londynie prowadził nędzny tryb życia... Należał do bandy przestępców, która trudniła się fałszowaniem banknotów.
Więcej nie mogła z siebie wydobyć... Raffles położył rękę na jej ramieniu.
— Najważniejszego jeszcze nie powiedziałam — rzekła po chwili. — I nie wiem, czy mogę to panom powtórzyć. Trzy tygodnie temu uciekła od niego, bowiem żądał od niej rzeczy okropnych. Zmuszał ją, do tego, aby kolportowała fałszywe pieniądze, a kiedy trafił na jej stanowczy opór, wypędził ją na ulicę.
— Niech sobie pani zaoszczędzi tych przykrych wspomnień — przerwał jej Raffles — córka pani przeszła ciężką próbę, i nie jest jeszcze u kresu swych cierpień... Nie spocznę dopóki nie uwolnię jej ze szponów tego człowieka. Czy nie wie pani, gdzie on przebywa?
— Niestety... Wiem, że poszukuje go policja... Nie czując się nigdzie pewnym, ukrywa się w rozmaitych spelunkach; mieszka kolejno u rozmaitych swych przyjaciół.
— Czy zna pani ich adresy?
— Niestety...
— Czy zdaniem pani, on jest sprawca porwania?
— Któżby inny? Tylko on mógł sobie rościć do niej jakieś prawa. Bezczynność policji uważam za rzecz, wołającą o pomstę do nieba...
— Córka pani jest pełnoletnia i to komplikuje sprawę. Nasze prawo nie zna uprowadzenia pełnoletniej kobiety, wychodzi bowiem z założenia, że dobrowolnie poszła za mężczyzną. Na szczęście, ja i mój przyjaciel jesteśmy innego zdania i Remendado dowie się wkrótce, z kim ma do czynienia. A teraz nie będziemy pani dłużej zatrzymywać: żegnam i życzę zdrowia!
— Bóg zapłać za dobre słowo — odparła staruszka, chwytając rękę Rafflesa. — Wlał pan otuchę w serce starej kobiety. Czy mogłabym prosić o pański adres?
Raffles zawahaj się przez chwilę.