Strona:PL Lord Lister -94- Dwaj rywale.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ty, ale jutro fortuna jego rozsypać się może, jak domek z kart.
— Do licha! — zawołał Raffles. — Byłaby to szkoda niepowetowana.
— Dlaczego? Czy żywisz jakieś specjalne sympatie do tego spekulanta?
— Nie... Pomyśl tylko jaką bym poniósł stratę: zamierzam bowiem zagarnąć jego majątek!...
Brand uśmiechnął się.
— Żartujesz chyba, Edwardzie?
— Czyś słyszał, abym kiedykolwiek żartował w takich sprawach?
— Ależ to jest szaleństwo... Spekulanci giełdowi nigdy nie trzymają pieniędzy, ani papierów wartościowych w swych kasach żelaznych.
— Z Fowlesem sprawa przedstawia się inaczej — odparł Raffles.
— Słyszałem, jak sam opowiadał na prawo i lewo w „Windsor Clubie“, że jego dom, to prawdziwa twierdza... Nawet mysz się nie prześlizgnie, aby jej nie zauważył.
— Znamy się tak długo, drogi przyjacielu! — odparł Raffles. — Powinieneś już wiedzieć, że nie ma takiej kasy ogniotrwałej, takiej twierdzy niedostępnej, któraby mnie się oparła... Na wszelkie udoskonalenia istnieją sposoby... Przypomnij sobie historię pancerników i pocisków... Im bardziej udoskonalone stają się pancerniki, tym niebezpieczniejsze wymyśla się bomby... Sztuka włamywacza jest pod tym względem podobna do sztuki wojennej. Tak samo, jak w wojnie, decydującą rolę odgrywa środek wybuchowy, tak i w naszym fachu ostatnie słowo należy do włamywacza.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierzasz złożyć nocną wizytę Haroldowi Fowlesowi?
— Zgadłeś.
— Kiedy?
— Przypuszczalnie pojutrze.
— Czy poczyniłeś już odpowiednie przygotowania?
— Plan opracowałem już przed pół rokiem. Nie wprowadzałem go dotychczas w życie, ponieważ nie wiedziałem, czy gra warta jest świeczki. Obecnie zebrałem potrzebne informacje Doszło do moich uszu, że Fowles zamierza ulotnić się w najbliższym czasie Jestem przeto pewien że musi mieć przy sobie sporą ilość gotówki. Tego rodzaju ludzie muszą się liczyć z tym, że będą lada chwila zaaresztowani... Ale nasz Fowles posiada możnych przyjaciół, którzy go ostrzegą w porę... Dlatego też czeka do ostatniej chwili. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, otworzy kasę żelazną, zapakuje niewielką walizkę i dyskretnie opuści swój dom...
— To zmienia postać rzeczy. Ale czy pomyślałeś o kasie? Musi to być kasa najlepszego systemu.
— Nie mylisz się.
— Czy sprawdzałeś to? — zapytał Brand zdumiony.
— Oczywiście... Sam mu ją dostarczyłem w swoim czasie.
— A to jakim cudem?
— Stało się to cztery miesiące temu. Już wtedy nie spuszczałem oka z niego. Wiesz przecież, że posiadam doskonały aparat informacyjny. Dowiedziałem się, że Fowles jest niezadowolony ze swej kasy żelaznej i pragnąłby nabyć nową. Skorzystałem z nadarzającej się okazji, przebrałem się za przedstawiciela fabryki kas ogniotrwałych i zgłosiłem się do niego. Zaofiarowałem mu doskonałą kasę, pochodzącą z najlepszej naszej fabryki za śmiesznie niską cenę. Fowles połknął przynętę. Należy dodać, że wynająłem uprzednio sklep, gdzie wraz z innymi przedmiotami pomieściłem i kasę. Fowles przybył do mego sklepu, obejrzał ją i nie wahając się, zapłacił żądaną cenę.
— Wspaniale... Ale cóż to pomogło? Niewątpliwie istniała tam jakaś kombinacja cyfrowa przy zamku?
— Nie mylisz się, Brand... Ale najwygodniej otworzyć można tę kasę przy pomocy specjalnej kombinacji cyfrowej, którą znałem... Zaopatrzyłem się w podrobiony klucz, który równie dobrze otwierał kasę, jak prawdziwy, i klucz ten zachowałem sobie.
Brand przez chwilę spoglądał na wspaniała panoramę Tamizy z tarasu hotelu.
— Może powieść ci się z kasą — rzekł po chwili — ale to nie wszystko. Jak przedostaniesz się przez wysoki mur, otaczający ogród?
— W murze tym jest furtka...
— Ale furtka ta zaopatrzona jest w elektryczny aparat alarmowy.
— Skoro o tym wiemy, łatwo uniknąć niebezpieczeństwa.
— Nawet, jeśli dostaniesz się do ogrodu, nie jesteś jeszcze w mieszkaniu...
— Zadziwiasz mnie, Charley... Wynajdujesz więcej trudności, niż ta impreza na to zasługuje.
— Możliwe... Czy potrzebna ci będzie moja pomoc?
— Chciałbym, abyś mi towarzyszył. Fowles trzyma w domu troje służby... Musimy być na wszystko przygotowani...
Resztę wieczoru spędził Raffles na tajemniczej pracy w swym laboratorium, mieszczącym się w obszernej piwnicy willi przy Cromwell Road. Brand spotkał się z nim dopiero w czasie kolacji...
Po kolacji złożyli krótką wizytę jednemu z członków Windsor-Clubu mieszkającemu na Soho, po czym Raffles postanowił wpaść na chwilkę do dancingu Pata O’Murphy, aby zobaczyć co się dzieje z dziewczyną z szatni.
Gdy obaj przyjaciele znaleźli się w hallu, spostrzegli na miejscu dawnej szatniarki jakąś nową szczuplutką osóbkę...
Dziewczyna chętnie udzieliła im żądanych informacyj.
Nie, Dorothy Fisher nie była chora... Nikt dokładnie nie wiedział, co się z nią stało. Przed wczoraj otrzymała nagle wiadomość, że matka jej ciężko zaniemogła... Dorothy natychmiast wsiadła do taksówki i dotąd nie powróciła. Dzierżawca szatni wysłał do jej matki małego boya, który wrócił z odpowiedzią, że staruszka czuje się zupełnie dobrze, nie wzywała swej córki i że Dorothy nie zjawiła się w domu. Odpowiedź ta dawała dużo do myślenia, lecz nikt nie zastanawiał się nad nią. Należało czym prędzej zastąpić Dorothy kim innym, chętnych zaś do pracy nie brakło...
— Czy zawiadomiono o tym właściciela lokalu? — zapytał Raffles, kładąc złotą monetę na ladzie.
— Oczywiście — odparła dziewczyna, chowając z zawodową wprawą monetę do kieszeni. — Ale widzi pan, takie rzeczy są w Londynie na porządku dziennym... Któżby mógł długo troszczyć się o los Dorothy Fisher? Nikt nie wie, co się z nią stało.
— Mam nadzieję, że złożono już odpowiednie zameldowanie w policji? — ciągnął dalej Raffles.
— Na to pytanie trudno mi odpowiedzieć — rzekła dziewczyna. — Być może uczyniła to matka...
— Czy mogłaby mi pani dać adres tej damy?