Przejdź do zawartości

Dwa listy (Konopnicka, 1892)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Dwa Listyu
Pochodzenie Książka dla Tadzia i Zosi
Data wyd. 1892
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DWA LISTY.

I.
Kochany Józiu!

Napisz mi mój Józiu, w co wy się tam na wsi bawicie, kiedy ja tu w mieście mam tyle różnych gier, różnych zabawek, a jeszcze mi brak czegoś. Mam naprzykład całe pudełko różnych łamigłówek, mam domino, mam loteryjkę, mam żołnierzy blaszanych, mam także domki i zwierzęta, które można farbami pomalowywać, mam nawet małe kręgle, a przyznam ci się, że mi czasem nudno i chciałbym w co innego się bawić, tylko że nie wiem w co. Więc mi donieś o co cię zapytuję, bo mama mówi, że ja sam jestem nudny, a mnie się zdaje, że ja bym nie był nudny, gdyby te moje zabawki były jakieś inne.
Żegnam Cię i całuję z całego serca.

Twój przyjaciel
Karolek.
II.
Kochany Karolku!

Pytasz się mnie, w co ja się bawię? Zaraz ci odpowiem. My tu na wsi nie mamy takich gier i zabawek o jakich mi piszesz, ale i bez nich dajemy sobie jakoś radę.
Ja, widzisz, mój kochany, robię tak: mam tu na wsi kilku dobrych, porządnych chłopców, jak np. Jędruś syn naszego włodarza, Michałek syn gajowego, Marcinek sierotka, Wicek syn starej Łuczyny, Stasiek Szafarczyk, też dobry chłopiec i my się zwykle razem trzymamy. A i nas jest troje: ja i moje dwie młodsze siostrzyczki. Więc jak tylko lekcyą skończę, to zaraz szykujemy „lisa“ albo „zajączka“. Są to gry bardzo zajmujące. Żebyś ty wiedział, co my się nabiegamy, co naśmiejemy, a jakie pytki przy lisie kręcimy! Najtęższe pytki kręci Wicek, czasem to aż łapa spuchnie! Ale to nic! Czy my to nie chłopcy? Czy my to jakie mazgaje? Panienki tylko leciutko się bije, bo to jeszcze małe, i wiesz, powiem ci szczerze, że co baba to baba, trąć ją tylko, zaraz się maże.
O! dobrze trzeba się nabiegać przy „lisie“, ale jeszcze lepiej przy „zajączku“. Jak krzykną: „Zajączek do pana!“ to mało nóg nie połamiemy, tak pędzimy na metę. Tylko się za nami piasek kurzy. No, bo przecież łatwo zgadniesz, że to nie w pokoju te nasze gry się prowadzą, tylko przed domem, albo też w ogrodzie, a czasem zgoła na gospodarskiem podwórku.
A w żołnierzy, to my się tu wcale w papierowych nie bawimy, tylko ja zaraz chłopaków zbieram, tyczki od grochu im rozdaję i dalej! Na ramię broń! Do nogi broń! A potem żwawo marsz! marsz! Do ataku broń! Cel! Pal! To ci powiadam taka mustra idzie, że strach! A ojciec na nas tylko z ganku patrzy i wąsa kręci i uśmiecha się. Czasem to zdobywamy gołębnik, albo budę Wiernusia, albo kawał płotu. To jedna partya broni, a druga zdobywa. Oj, bitwa czasem bywa gorąca! A żeby który zemknął, to niech ręka Boska broni! Zaraz mundur z dezertera precz, broń traci, honor traci, no i za tchórza jest uważany, dopóki jakim mężnym czynem z siebie wstydu nie zmaże. Czasem też budujemy fortecę. Ja mamę proszę wtedy o płócienną bluzę, żebym nie poniszczył rzeczy i dalej do roboty! Nosimy kamienie, nosimy glinę, piasek i dopieroż z tego wystawiamy wały i mury. Stary Paweł, wiesz, taki porządkowy, daje nam też czasem kawałki drzewa odpiłowane od desek i bali, to taka forteca z tego, że i tydzień stoi i Wiernuś i inne psy się tam koło tego wałęsają a nie przewrócą. Taka ci mocna!
A czasem to się znów bawimy w Robinsona. Chłopcy moi są dzicy, a ja jestem Robinsonem. Idziemy wtedy wszyscy za ogród i jesteśmy na bezludnej wyspie. Więc ja ich uczę, jak to się zboże sieje, jak się sadzą kartofle, jak się drzewa sadzą, jak się ze lnu płótno robi, a oni krzyczą a krzyczą z zadziwienia, zwyczajnie jak dzicy.
Więc potem mama nas woła na podwieczorek, a my niby to te bułki i ser znajdujemy na okręcie; więc ogromna radość, i wracamy do Europy. To się ma rozumieć do domu.
A piłka? Mało to uciechy z piłki? Nie znam kręgli pokojowych o których mi piszesz; ale domyślam się, że te kręgle ani się umywały do palanta. Ach, żebyś ty wiedział, mój kochany, co to za pyszna gra ten palant! Wiesz? Jabym temu, kto wynalazł palanta, pomnik postawił!
Ojciec nawet gra czasem z nami razem i tak biega na metę, że to ha! A cóż? powiadają, że ksiądz Kopczyński, ten co gramatykę ułożył, też z uczniami swoimi w palanta grywał. Ja mu się tam wcale nie dziwię.
Czasem to jak krzykną: trzymaj fangę! to aż cię gorąco przejdzie. Nastawisz ręce, patrzysz, a tu piłka tylko gwizdnie w powietrzu...
Jak jaskółeczka to leci, albo kula w bitwie.
A jak bolą czasem od takiej fangi ręce. A jeszcze jak idzie ta tęga z twardej gumy, okręcona nićmi lnianemi, to powiadam ci Karolu, tylko sykniesz, w ręce dmuchniesz, ale pieścić się czasu niema i zresztą wstyd nawet. Najwyżej fangi wyrzuca ojciec, — no nie dziw, sam jest największy; ale najdzielniej także Stasiek Szafarczyk. Ten chłopiec ma wielki talent do palanta!
Więc teraz cię już żegnam, kochany przyjacielu! Jak kiedy przyjedziesz do mnie, to razem się będziemy bawili. Wiesz, mama mówi, że my na głowach stajemy, takiego czasem narobimy harmidru! Ale to nic, bo po takiej zabawie, to nauka potem idzie też marsz, marsz. Wiesz ty, co ja sobie myślę? Oto myślę sobie, że ty się dlatego nudzisz ze swojemi zabawkami, że wszystko to odbywa się w pokoju, przy stoliku i że przy lekcyi musisz siedzieć i przy zabawie także siedzieć. Ale żebyś ty się tak wybiegał jak ja, no, tobyś ty nawet nie wiedział, że są jakieś nudy na świecie.
Nie wiem, czy ci dosyć jasno wytłomaczyłem moje zabawy, ale proś ojca, żeby cię do nas przywiózł, to cię powyuczam wszystkich. Zapoznam cię też z moimi chłopakami, zobaczysz, co to za zuchy. Całuję cię serdecznie

Twój przyjaciel i kolega
Józio.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.