Wicek, czasem to aż łapa spuchnie! Ale to nic! Czy my to nie chłopcy? Czy my to jakie mazgaje? Panienki tylko leciutko się bije, bo to jeszcze małe, i wiesz, powiem ci szczerze, że co baba to baba, trąć ją tylko, zaraz się maże.
O! dobrze trzeba się nabiegać przy „lisie“, ale jeszcze lepiej przy „zajączku“. Jak krzykną: „Zajączek do pana!“ to mało nóg nie połamiemy, tak pędzimy na metę. Tylko się za nami piasek kurzy. No, bo przecież łatwo zgadniesz, że to nie w pokoju te nasze gry się prowadzą, tylko przed domem, albo też w ogrodzie, a czasem zgoła na gospodarskiem podwórku.
A w żołnierzy, to my się tu wcale w papierowych nie bawimy, tylko ja zaraz chłopaków zbieram, tyczki od grochu im rozdaję i dalej! Na ramię broń! Do nogi broń! A potem żwawo marsz! marsz! Do ataku broń! Cel! Pal! To ci powiadam taka mustra idzie, że strach! A ojciec na nas tylko z ganku patrzy i wąsa kręci i uśmiecha się. Czasem to zdobywamy gołębnik, albo budę Wiernusia, albo kawał płotu. To
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.