Dolina Tęczy/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
Mary zostaje na plebanji.

Nazajutrz dzieci z plebanji zabrały z sobą Mary Vance do kościoła. Z początku Mary sprzeciwiała się temu zamiarowi.
— Więc będąc u pani Wiley, nie chodziłaś wcale do kościoła? — pytała Una.
— Dobra jesteś. Pani Wiley nigdy nie myślała o kościele, ale ja co niedzielę chodziłam, jak tylko miałam chwilę czasu. Najbardziej byłam zadowolona, gdy mogłam w kościele odpocząć od ciągłego gderania tej czarownicy. Dzisiaj jednak nie mogę pójść do kościoła w tych łachmanach.
I ta przeszkoda została pokonana dzięki Florze, która ofiarowała Mary swą najlepszą sukienkę.
— Trochę jest przetarta na łokciach i brakuje dwóch guzików, ale śmiało możesz ją włożyć.
— Guziki zaraz przyszyję, — odparła Mary.
— Przy niedzieli? — oburzyła się Una.
— Naturalnie. Im prędzej, tem lepiej. Daj mi igłę z nitką i możesz odwrócić głowę, żeby nie patrzeć na to, jak ja grzeszę.
Szkolne buty Flory i jakiś stary aksamitny beret, noszony jeszcze przez Cecylję Meredith, dopełniły stroju Mary i nowa towarzyszka naszej czwórki powędrowała do kościoła. Zachowywała się przykładnie i chociaż niejednego zdziwił widok tej mizernie ubranej dziewczynki, przybyłej w towarzystwie dzieci z plebanji, to jednak wszyscy szybko przyzwyczaili się do jej obecności w kościele. Z namaszczeniem przysłuchiwała się kazaniu, poczem wraz z innymi ochoczo zaintonowała pieśń na chwałę Panu. Okazało się, że Mary posiada metaliczny, całkiem miły głosik.
— Jego krew nadała barwę kwiatom, — śpiewała Mary, akcentując wyraźnie każde słowo.
Pani Jakubowa Migrave, której ławka znajdowała się o jeden rząd przed ławką rodziny pastora, odwróciła się nagle i swym ostrym wzrokiem zmierzyła Mary od stóp do głowy. Mary w porywie nagłej złości pokazała pani Migrave język, ku wielkiemu przerażeniu Uny.
— Nie mogłam się powstrzymać, — tłumaczyła po wyjściu z kościoła. — Jakiem prawem tak dziwnie patrzyła na mnie? Też maniery! Jestem zadowolona, że tak uczyniłam. Szkoda tylko, że nie widziała mego języka w całej okazałości. Widziałam w kościele Roberta McAllistera, który mieszka za przystanią. Ciekawa jestem, czy powie coś o mnie pani Wiley.
Pani Wiley jednak nie zjawiła się i w kilka dni potem dzieci zapomniały zupełnie o jej istnieniu. Mary zaaklimatyzowała się zupełnie na plebanji, tylko do szkoły chodzić nie chciała.
— Niema mowy, — upierała się, gdy Flora usiłowała ją namówić. — Już skończyłam moją edukację. Nim jeszcze zaczęłam pracować u pani Wiley, przez cztery zimy chodziłam do szkoły i uważam, że umiem już dosyć. Coprawda w domu nigdy nie odrabiałam lekcji, bo nie miałam na to czasu, to też w szkole otrzymywałam codziennie kary.
— Nasz nauczyciel na pewno cię karać nie będzie. To bardzo miły człowiek, — twierdziła Flora.
— Wszystko jedno, nie pójdę. Umiem czytać, pisać i rachować, więcej mi nie potrzeba. Idźcie sobie, a ja zostanę w domu. Nie bójcie się, nic wam nie ukradnę. Przysięgam, że jestem uczciwa.
Podczas pobytu dzieci w szkole Mary wzięła się do sprzątania plebanji. I dzięki niej już w kilka dni wszystkie pokoje przybrały inny wygląd. Podłogi były uszorowane, meble odkurzone i wszystko stało na swojem miejscu. Uporządkowała nawet łóżko w pokoju gościnnym, przyszyła wszystkie oberwane guziki, wyczyściła ubrania, sprzątnęła gabinet pastora, każąc mu uprzednio wyjść na spacer, aby mieć zupełną swobodę podczas sprzątania. Tylko do jednego działu w gospodarstwie ciotka Marta nie dopuściła Mary. Ciotka Marta pomimo swej głuchoty, ślepoty i zdziecinnienia, nie wypuszczała berła z ręki, mimo długich perswazyj ze strony nowej mieszkanki plebanji.
— Mówię wam, że gdyby stara Marta pozwoliła mi gotować, lizalibyście palce po każdej potrawie, — tłumaczyła Mary swym nowym przyjaciołom. — Nie byłoby ciągle baraniny, nie jedlibyście surowych kartofli i nie pilibyście niedogotowanego mleka. Co ona robi ze śmietanką?
— Daje ją kotu. Wiesz przecież, że kota lubi najbardziej, — wyjaśniała Flora.
— Jabym ją razem z kotem wysłała na grzybki, — zawołała Mary z gorzkim śmiechem. — Nienawidzę kotów. Dobre to dla starych panien. Mogę jej to samo w oczy powiedzieć. Ta stara warjatka poprostu marnuje wszystko, a mnie to działa na nerwy.
Po skończonych zajęciach w szkole wszyscy wybierali się do Doliny Tęczy. Mary nie chciała się bawić na cmentarzu, twierdząc, że boi się duchów.
— Tam wcale duchów niema, — perswadował Jim Blythe.
— O, czyżby?
— A widziałaś jakiegoś ducha?
— Nie jednego, — rzekła Mary z przeświadczeniem.
— Jak one wyglądają? — zapytał Karolek.
— Strasznie. Wszystkie ubrane na biało, z kościstemi rękami i nogami.
— A co one robią? — pytała zaciekawiona Una.
— Biegają, jakby się z piekła wyrwały, — odparła Mary, lecz spotkawszy się w tej chwili ze wzrokiem Władzia, zarumieniła się nagle. Władzio wywierał na nią dziwny wpływ. Wyznała nawet dziewczynkom z plebanji, że jego oczy ją denerwują.
— Gdy spojrzy na mnie, przypominam sobie wszystkie swoje grzechy, — mówiła, — a przecież nie chciałabym o nich myśleć.
Jim był ulubieńcem Mary. Gdy zabierał ją z sobą na facjatkę w Złotym Brzegu i pokazywał jej dawne zbiory kapitana Jima Boyda, była najbardziej szczęśliwa. Zdobyła również serce Karola dzięki temu, że interesowała się życiem mrówek. Nie ulegało wątpliwości, że Mary lepiej żyła z chłopcami, niż z dziewczynkami. Zaraz nazajutrz po swem przybyciu na plebanję pokłóciła się z Nan Blythe.
— Twoja matka to czarownica, — rzekła do Nan z przekąsem. — Rude kobiety muszą być czarownicami.
Potem zaczęła dokuczać Florze na temat jej ukochanego koguta. Twierdziła, że kogut ma stanowczo za krótki ogon. Flora ze złością poczęła argumentować, że Pan Bóg stwarzając koguty najlepiej wiedział jakie im przyprawić ogony. Oczywiście po tej krótkiej sprzeczce, nie mówiono już o tem przez cały dzień. Mary prześladowała również jednooką lalkę Uny, a gdy Una pokazała jej największy swój skarb, obrazek, przedstawiający aniołka, niosącego niemowlę do nieba, Mary orzekła, że aniołek ten przypomina jej jednego z widzianych duchów. Una zamknęła się w swym pokoju, wybuchając głośnym płaczem, lecz Mary wbiegła tam za nią, poczęła całować i prosić o przebaczenie. Zresztą żadne z dzieci nie mogło zbyt długo gniewać się z Mary, nawet Nan, która była dość zawzięta i szczególnie przewrażliwiona na punkcie swej matki. Mary stanowczo posiadała przemożny wdzięk. Najciekawiej ze wszystkich potrafiła opowiadać historje o duchach i od czasu jak się zjawiła w Dolinie Tęczy, spotkania stały się o wiele bardziej interesujące. Tylko chwilami przypominała sobie panią Wiley i wtedy ogarniał ją nagły smutek.
— Dziwne, że pani Wiley nie szuka mnie wcale, — szeptała w zamyśleniu. — Zupełnie tego nie rozumiem.
— Może już się wogóle o ciebie nie troszczy, — tłumaczyła Una. — Wobec tego będziesz mogła zostać z nami.
— W tym domu za mało jest miejsca dla mnie i dla starej Marty, — rzekła Mary ponuro. — Bardzo jest miło najadać się codziennie, ale ja nie mogę znieść takiego gotowania. Zresztą pani Wiley na pewno się jeszcze zjawi. Przypuszczam, że nie da za wygraną. W dzień wcale o tem nie myślę, tylko w nocy, gdy kładę się na moim strychu, myśl ta nie daje mi spokoju. Może stęskniłam się za codziennem biciem i teraz mi tego brakuje. Czy którąś z was bito kiedyś?
— Nie, oczywiście, że nie — odparła Flora z godnością. — Ojciec nigdy by tego nie uczynił.
— To właściwie wcale nie wiecie, że żyjecie na świecie, — szepnęła Mary z westchnieniem zazdrości. — Nie przeżyłyście tego, co ja. Sądzę, że i Blythe‘ów nikt nigdy nie bil, prawda?
— Na pewno nie, ale prawdopodobnie karcono ich, gdy byli mali.
— To nie odgrywa żadnej roli, — rzekła Mary w zamyśleniu. — Gdyby mnie karcono, przyjmowałabym to za pieszczotę. Właściwie świat nie jest piękny.
— Mary, tak mówić nie wolno, — oburzyła się Una. — Przyrzekłaś mi, że więcej tak mówić nie będziesz.
— Przestań, — zawołała Mary niechętnie. — Gdybyś wiedziała, jak ja potrafię mówić, na pewno by ci uszy spuchły. Wiesz przecież dobrze, że od czasu, jak tu przybyłam, nie skłamałam ani razu.
— A o tych duchach, coś nam opowiadała? — zapytała Flora.
Mary spłonęła rumieńcem.
— To zupełnie coś innego, — odparła po chwili. — Wiedziałam, że w to i tak nie uwierzycie. Poza tem w nocy naprawdę widziałam coś dziwnego, przechodząc przez cmentarz za przystanią. Nie jestem pewna, czy to był duch, czy też stary, siwy koń Szymona Crawforda, ale wyglądał tak dziwnie, że się naprawdę przeraziłam.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.